Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przemyślanin Kazimierz Gurbiel pierwszy na Monte Cassino

Jan Miszczak
Właśnie minęła 65. rocznica wielkiej bitwy.
Właśnie minęła 65. rocznica wielkiej bitwy. Archiwum
O wzgórze Monte Cassino walczyło wielu przemyślan. Jednak szczególnie zasłynął Kazimierz Gurbiel.

"Ppor. Gurbiel to ten, który pierwszy z patrolem ułańskim wszedł, nie zważając na nierozpoznany teren, do Klasztoru (…) To ten, który potem walcząc w kampanii adriatyckiej został ciężko ranny i amputowany…" - tak o Kazimierzu Gurbielu pisał w swym dziele "Monte Cassino" Melchior Wańkowicz.

Był rok 1979. Mijało właśnie 35 lat od bitwy pod Monte Cassino. Przemyscy przyjaciele Kazimierza Gurbiela coraz częściej namawiali go, by spotkał się wreszcie z jakimś dziennikarzem i opowiedział o swym udziale w wielkiej bitwie. Dotąd Gurbiel milczał. Nie tolerował PRL-owskiej władzy. Nieoczekiwanie zdecydował się na opowieść. Miałem to szczęście, że wybór padł na mnie.

I oto 30 lat temu usiadłem naprzeciw bohatera, który jako pierwszy stanął na szczycie Monte Cassino, po wielu miesiącach heroicznych zmagań żołnierzy różnych narodowości.

- Ranek 18 maja 1944 r. zapowiadał ciepły i słoneczny dzień - rozpoczął swą opowieść Kazimierz Gurbiel. - Wokół panowała cisza, przerywana jedynie dobiegającymi z oddali, sporadycznymi wystrzałami dział…

Bez hełmu i bluzy

Cisza usypiała i Gurbiel pogrążył się w drzemce.

- Wyrwał mnie z niej głos dowódcy szwadronu, który polecił zameldować się u porucznika Sandera, jarosławianina, wspaniałego dowódcy, dla którego zawsze najdroższe było życie żołnierzy. Zwykł mawiać, że Polsce, po wojnie, będą potrzebni mężni ludzie. Zwrócił się do mnie i powiedział: "Kaziu, masz tu wachmistrza Wróblewskiego. On ma już przygotowany dla ciebie patrol. Pójdziesz zobaczyć, co dzieje się w klasztorze. Prawdopodobnie Niemców tam już nie ma, ale licho nie śpi…"

Ppor. Gurbiel natychmiast objął dowództwo patrolu, składającego się z 13 podoficerów i jak stał, bez hełmu i wojskowej bluzy, ruszył w kierunku klasztoru. Było kilkanaście minut po szóstej.

Bóg czuwał

Wydawać by się mogło, że nie była to już niebezpieczna eskapada, gdyż bitwa dobiegła końca. Ale nic bardziej mylnego! Teren nie był przecież rozpoznany, a wróg mógł go zaminować. A poza tym ten nieziemski krajobraz, ze wzgórzem posiekanym pociskami, skałami zamienionymi w osuwający się pył i gajem oliwnym, z którego pozostały jedynie kikuty drzew, potęgował grozę. W tej przerażającej scenerii szli także pełni obaw, czy nagle jakiś desperat nie ciśnie w nich miotaczem ognia, czy nie rozlegnie się śmiercionośna seria.

- Ale Bóg nad nami czuwał. Po przeszło trzech godzinach marszu, w porażającej ciszy, znaleźliśmy się blisko szczytu…

Szczytu, który przez tyle miesięcy był niedostępny dla całej 15. Grupy Armii wojsk alianckich, u stóp którego zginęły tysiące żołnierzy. I nagle ujrzeli klasztorne mury. Gurbiel pchnął jakieś drzwi i znalazł się w prowizorycznym punkcie opatrunkowym.

- Zobaczyłem tam 21 rannych żołnierzy. Byli też sanitariusze. W oczach Niemców widać było paniczny strach. Oni najbardziej obawiali się Polaków. Sądzili, że zgotujemy im takie piekło, jakie oni urządzali innym…

Pierwszy dotarł polski żołnierz

Gurbiel znał język niemiecki, ale postanowił rozmawiać za pośrednictwem tłumacza. Chciał podkreślić, że na wzgórze pierwszy dotarł polski żołnierz. Rzekł do tłumacza: - Powiedz, że włos im z głowy nie spadnie…

Potem spacerował wśród zwałów gruzu i zszedł do podziemi klasztoru. To, co tam ujrzał, mogło przerazić najtwardszego żołnierza. W kazamatach, wśród skrzyń napełnionych trupami, leżało czterech ciężko rannych spadochroniarzy niemieckich. Wyszedł z podziemi i spostrzegł, że pod górę, szybkim krokiem, pnie się major wojsk kanadyjskich, w towarzystwie niemieckiego jeńca, którego wziął sobie za przewodnika.

- Widząc polskiego oficera Kanadyjczyk przystanął, przetarł ze zdumienia oczy i zapytał mnie: - A pan co tu robi? Był bowiem absolutnie pewny, że to on pierwszy znalazł się na wzgórzu Monte Cassino. Nie odpowiedziałem mu. Nie wypadało...

Proporczyk na szczycie

W godzinę po wkroczeniu patrolu ułańskiego pod dowództwem ppor. Gurbiela, dotarł tam z plutonem por. Hrynkiewicz. Jego przyjście oznajmił zdyszany goniec, ułan Józef Bruliński, który niósł ze sobą proporczyk 12. Pułku Ułanów Podolskich, sporządzony z czerwonej i granatowej chusty oraz bandaża (w oryginale powinien być amarantowo-granatowy z białą żyłką pośrodku).

- Jeśli przyniosłeś ten proporzec, to biegnij teraz na szczyt gruzów i wetknij go tam! - poleciłem ułanowi.

Nie musiał tego dwa razy powtarzać. W chwilę potem proporzec, uszyty przez przemyślanina, plutonowego Jana Donocika, z zawodu krawca, załopotał na samym szczycie klasztornych ruin. Dopiero później zawieszono tam polską flagę, a po niej angielską.

- Pod Monte Cassino walczyło wielu przemyślan: mjr Melik Safians (z pochodzenia Ormianin), rotmistrz Włodzimierz Tabaka, kpt. Tadeusz Radwański, ppor. Libich, kapral Stanisław Kusiński, ppor. Wacław Kipp, ppor. Witkowski, st. strzelec Cichocki, strzelec Kostyrka, plut. Jan Donocik, strzelec Henryk Tur, st. sierż. Pisarski, a także st. strzelec Leopold Grega, kierowca sanitarki, który przewiózł do szpitali ok. 2 tys. rannych...

Potem Gurbiel walczył o Piedimonte. A potem, 7 lipca 1944 r., podczas walk pod Anconą, został ciężko ranny i stracił nogę.

Do bogatego życiorysu los dopisał mu po wojnie dalsze barwne karty. Najpierw osiadł w Anglii, gdzie prowadził sklep z galanterią skórzaną. Potem wyjechał do USA i był tam barmanem w polonijnym klubie. Do Przemyśla wrócił na stałe w 1974 r.

Po mieście jeździł charakterystycznym amerykańskim "krążownikiem szos", co jedni uznawali za przejaw "zachodniego stylu", inni za swoistą drwinę z nie lubianej władzy.

Ppor. Kazimierz Gurbiel zmarł 27 stycznia 1992 r., w wieku 73 lat. Dwa dni przed śmiercią awansowano go do stopnia kapitana. Został pochowany na Cmentarzu Głównym, choć w sąsiedztwie znajduje się Cmentarz Wojenny. A potem części jednej z przemyskich ulic nadano jego imię.

Ten syn oficera armii carskiej, urodzony w Moskwie, od młodości związany z Przemyślem, patriota i bohater, spoczął w rodzinnym mieście trochę zapomniany. Na skromnym pogrzebie nie oddano nawet salwy honorowej. Odszedł w ciszy podobnej do tej, jaka panowała wtedy, gdy jako pierwszy piął się na wzgórze Monte Cassino.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24