Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przez błędne opinie biegłych lekarzy omal nie wsadzili mnie za kraty

Andrzej Plęs
Stop-klatka z filmowego zapisu wizji lokalnej. Andrzej Kiełtyka mierzy wysokość łóżka, z którego miała spaść jego żona.
Stop-klatka z filmowego zapisu wizji lokalnej. Andrzej Kiełtyka mierzy wysokość łóżka, z którego miała spaść jego żona. zapis wizji lokalnej
Przez dwa lata Andrzej Kiełtyka żył z piętnem oskarżonego i z perspektywą więzienia. Wszystko przez błędne opinie biegłych. Aż w końcu udało mu się udowodnić, że jest niewinny.

A prokurator się uparł, że Andrzej Kiełtyka zrzucił żonę z łóżka, ta wyrżnęła głową... nie bardzo wiadomo o co, ale z takim skutkiem, że pękła jej kość potyliczna czaszki. Co było dowodem, że Kiełtyka to brutal znęcający się nad żoną.

Dwóch biegłych sądowych przed obliczem Temidy biło się w piersi, że żona Kiełtyki czaszkę ma pękniętą, ona sama zarzekała się, że to przez męża, prokurator uwierzył; i sąd pewnie też byłby skłonny, bo Kiełtyka nie miał jak się bronić. Na swoją obronę ma tylko swoje słowo, że żony nie tknął.

A kto mu uwierzy, skoro przeciwko sobie ma prokuratora, żonę, siostrę żony i dwóch uznanych w Przemyślu lekarzy? Nawet jeśli sąsiedzi zeznawali, że Andrzej to spokojny człowiek, do przemocy niezdolny? Nawet jeśli interweniujący z powodu konfliktów rodzinnych policjanci zeznawali, że żona nie wyglądała na taką, która boi się swojego męża.

I nie zachowywała się jak ofiara przemocy domowej. Dwa lata żył pod prokuratorskim oskarżeniem jako sadystyczny damski bokser. Mówi, że to były dwa lata koszmaru.

- Psychicznie byłem wykończony, jestem kierowcą na międzynarodowych trasach, za kierownicą trzeba być skoncentrowanym, a ja w głowie miałem tylko kraty więzienne - tłumaczy. - Bałem się, że na drodze zabiję siebie albo - co gorsza - kogoś.

W trybach wymiaru

Dobrze w tym małżeństwie nie było od lat, choć wśród sąsiadów uchodzili za spokojną parę. Może dlatego, że Andrzej od 2001 roku pracował w Niemczech, potem w Anglii, w Przemyślu bywał od święta. Dosłownie. Kilkanaście dni w roku, podczas których serdeczności po obu stronach nie było. Do sierpnia 2011 roku, kiedy żona Kiełtyki zjawiła się w przemyskim szpitalu.

Jej wersja: leżała na łóżku, zawinięta w kołdrę, wszedł mąż, szarpnął kołdrę, żona spadła z łóżka, uderzyła głową o coś. O futrynę drzwi, o podłogę, o zawias drzwi - nie pamięta.

Jego wersja: przyjechał do kraju na krótko, tego dnia był z wizytą u swojej rodziny, siostrzeniec mu zmarł, cała rodzina była zdołowana, wrócił do mieszkania późnym wieczorem, unikał żony, bo nie miał sił psychicznych na konfrontację; nagle żona wzięła reklamówkę z rzeczami osobistymi i wyszła.

Potem okazało się, że do szpitala.

Z karty szpitalnej: "Przyjęta z powodu urazu głowy, doznanego na skutek pobicia. Złamanie kości potylicznej. Stłuczenie ręki i uda prawego". Wykonano zdjęcia RTG czaszki. Wynik: "Kości pokrywy czaszki bez zmian pourazowych". Wykonano tomografię komputerową. Wynik: "Na skanach podłużna szczelina pęknięcia łuski kości potylicznej po stronie prawej". Długo potem Andrzeja zastanowiło, dlaczego pęknięcie widać było w TK, ale nie na zdjęciach RTG.

Żona Kiełtyki poskarżyła się prokuratorowi, prokurator w karcie szpitalnej pacjentki wyczytał, że doznała urazów i zasinień - jak sama oświadczyła lekarzowi przyjmującemu - w wyniku pobicia. Prokurator powołał do ekspertyzy drugiego biegłego lekarza, Krzysztofa Popławskiego, ten stwierdził, że u pacjentki stwierdzono pęknięcie kości potylicznej czaszki.

Lekarz Roman Sapuła, drugi biegły, wykonał obdukcję, w której wyliczył zasinienia na ciele pacjentki. Potem dopiero przed sądem wyznał, że wiedzę na temat jej urazów czerpał z... akt sprawy. Ale wcześniejsze opinie prokuratorowi wystarczyły, żeby Andrzeja Kiełtykę postawić w stan oskarżenia: "W okresie bliżej nieustalonej daty stycznia 2000 do dnia 14 sierpnia 2011 znęcał się psychicznie i fizycznie nad swoją żoną".

Cudza pomyłka, jego życie

Już sam niemal uwierzył w pękniętą czaszkę, już zaczął myśleć, że lekarze mają rację, przypuszczał tylko, że to pęknięcie powstało pięć lat wcześniej, kiedy żona doznała poważnego wypadku samochodowego. Sprawa wyglądała podejrzanie, postanowił więc, że musi to jeszcze sprawdzić.

- Kiedy sam trafiłem na badania tomograficzne, zabrałem do lekarza zdjęcia czaszki żony - opowiada były oskarżony. - Stwierdził, że on na zdjęciach RTG i TK żadnego pęknięcia nie widzi.

To szok, bo albo myli się jego doktor, albo dwóch biegłych sądowych. Wziął te same zdjęcia, ruszył do rzeszowskiego radiologa uchodzącego za wybitnego specjalistę. Ten zdjęcia obejrzał, napisał swoją ekspertyzę: żadnego pęknięcia nie było i nie ma.

Zajrzał po raz kolejny do akt swojej sprawy, znalazł notatkę policyjną. Policjant napisał, że żona zawiadomiła policję dopiero dwa dni po rzekomym ataku męża oraz że sama ubrała się i poszła do szpitala. I najważniejsze: policjant rozmawiał z lekarzem dyżurnym Romanem Sapułą, a ten zapewniał funkcjonariusza, iż pacjentka doznała stłuczenia głowy bez złamań i wstrząsu.

Więc jak to się stało, że przyjmujący pacjentkę dwa dni wcześniej inny lekarz na zdjęciach RTG i TK dopatrzył się "podłużnej szczeliny pęknięcia łuski kości potylicznej", a dwa dni później w oświadczeniu doktora Sapuły tego pęknięcia już nie było? A potem w oskarżeniu prokuratorskim i w opinii biegłego lekarza Krzysztofa Popławskiego znów pęknięcie się pojawiło?

I jeszcze zastanowiło go, jak to się stało, że tego sierpniowego wieczoru żonie pękła kość czaszki, ale w szpitalu lekarze nie stwierdzili na jej głowie ani przecięcia skóry, ani nawet najmniejszego guza. Bo nawet biegły ze szpitala przemyskiego przyznał przed sądem, że kość czaszki nie może pęknąć od upadku z łóżka, że to musiało być potężne uderzenie. Potężne uderzenie nie wywołało na skórze głowy żadnego śladu?

Ktoś za to odpowie

Z opinią rzeszowskiego radiologa oskarżony Kiełtyka wrócił na kolejne posiedzenie Sądu Rejonowego w Przemyślu. Opinię sądowi przedstawił i była to prywatna opinia "jego" lekarza przeciwko opinii biegłego. Sąd nie zignorował rozbieżności, powołał kolejnego biegłego, tym razem spoza Przemyśla.

Padło na rzeszowską lekarkę, ta też nie dostrzegła na zdjęciach czaszki pęknięcia. Zasugerowała natomiast, że szwy czaszkowe pacjentki są niesymetryczne, więc ten po lewej stronie niefachowe oko mogłoby odczytywać za pęknięcie.

Teraz była opinia biegłego przeciwko opinii biegłego, ale przemyski lekarz wciąż upierał się przed sądem, że na zdjęciach pęknięcie jest. Przemyski sąd powołał kolejnego biegłego, tym razem lekarza z Tarnowa. Ten nie miał wątpliwości: żadnego pęknięcia nie było.

Po dwóch latach życia pod presją opinii domowego sadysty i po 23 posiedzeniach sądowych Kiełtyka został uniewinniony. W uzasadnieniu wyroku sąd podał: "Bardzo istotnym faktem w niniejszej sprawie jest to, że (poszkodowana - red.) nie doznała obrażeń ciała w postaci pęknięcia podstawy czaszki".

Uniewinniony mógłby odetchnąć z ulgą, ale przecież ktoś mu te dwa lata horroru zafundował. I może poszedłby siedzieć, gdyby przypadek nie sprawił, że zaczął wątpić w pękniętą czaszkę żony. Ktoś za ten jego koszmar powinien odpowiedzieć, więc złożył w prokuraturze doniesienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa złożenia nieprawdziwych opinii lekarskich przez dwóch biegłych lekarzy.

- Pomylili się? - rozpamiętywał Kiełtyka. Stalowowolska prokuratura, do której sprawa trafiła, odmówiła wszczęcia dochodzenia. Bo "brak jest dowodów na zaistnienie przestępstwa". Owszem, biegli mogli się w swoich opiniach pomylić, bo "anomalie rozwojowe powodują wiele trudności diagnostycznych", więc asymetryczny szew kości czaszki lekarz może wziąć za pęknięcie.

Kiełtykę "trudności diagnostyczne" lekarzy mogły posłać do więzienia. Odwołał się od decyzji prokuratury. Bez skutku. Teraz żyje w przekonaniu, że - zdaniem organów ścigania - nikt nie jest winien temu, że przez dwa lata żył z piętnem oskarżonego i perspektywą uznania go za winnego. I że biegli lekarze mogą się bezkarnie mylić.

- Nie unikam kontaktu z mediami, ale w tej sprawie obowiązuje mnie tajemnica - wyjaśnia biegły lekarz Krzysztof Popławski. - Jako biegły jestem pracownikiem sądu, nie mogę publicznie wypowiadać się na temat przebiegu procesu. Trzeba do sądu zwrócić się o stanowisko w tej sprawie.
Również biegły Roman Sapuła odmówił Nowinom komentarza.

Sąd Okręgowy w Przemyślu, na liście którego znajdują się obaj biegli lekarze, dopiero od dziennikarza Nowin dowiedział się, że są zastrzeżenia co do ich opinii.

- Złożyłam u prezesa sądu oficjalne pismo informujące o tym, że wobec obu biegłych prokuratura prowadziła postępowanie - mówi Małgorzata Reizer, rzecznik przemyskiego SO. - W naszym sądzie nie została wszczęta i nie była prowadzona żadna procedura dotycząca tych dwóch lekarzy.

W środowisku prawniczym panuje opinia, że tryb powoływania biegłych jest niejasny, nie ma procedury, która weryfikowałaby ich kompetencje, a i kryteria ich odwoływania nie do końca są precyzyjne. Co Andrzeja Kiełtyki nie pociesza, bo na własnej skórze przekonał się, że od ich opinii zależy życie podsądnego. I choć pomylili się biegli, to nie oni, ale on zostałby ukarany.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24