Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bieszczady na czterech kółkach

Piotr Samolewicz
Fot. Janusz Górnicki
- Bardzo lubię u ludzi przełamywać strach. Człowiek, który pokonuje barierę strasznego strachu, staje się inny - mówi Jacek Wojtas, organizator wypraw autami terenowymi, m.in. po Bieszczadach.

Razem z Agatą Sarną z departamentu turystyki w Urzędzie Marszałkowskim w Rzeszowie prowadził ostatnio III Wyprawę Szlakiem Karpackich Wilków po polskich i ukraińskich Bieszczadach zorganizowaną dla dziennikarzy krajowych i zagranicznych przez ten urząd.

W ciągu czterech dni ponad 20 uczestników pokonało prawie 400 kilometrów, w tym wiele w terenie. Jeździli samochodami z demobilu, głównie nissanami, kupionymi przez Jacka w Belgii i Niemczech. Najstarszy ma 20 lat, najmłodszy 13.

Auta palą 15 -17 litrów na 100 km, w trudnym terenie prawie 20 litrów. Podczas wyprawy zdarzyła się tylko jedna awaria - w Truskawcu zostało auto z powodu wycieku paliwa (pękła membrana). Natomiast nikomu nic się nie stało, co najwyżej niektórym przytrafiły się bóle głowy z powodu jazdy po wertepach. Program objazdu zakładał między innymi wyjazd na Pikuj (1408 m n.p.m.), położony na Ukrainie najwyższy szczyt Bieszczadów. Nie doszedł jednak do skutku z powodu ulewnych deszczów.

Wsiadamy!

- Do aut! Wsiadamy! - od takich komend zaczynał się każdy dzień.

A potem trzask zamykanych drzwi, zapalanie silników, nierzadko z problemami, kłęby czarnego dymu z rur, i poczucie mocy wypływające z jazdy w kolumnie sześciu, a nawet ośmiu samochodów i ciężkiej pracy silników. Po drodze zawsze jakaś niespodzianka. A to komuś paliwo się skończyło albo zgasł silnik, a to przymusowy postój z powodu ukraińskiej milicji.

Zuza z Warszawy, która pierwszy raz siadła za kółkiem terenowego auta, miała na początku problem z utrzymaniem wozu w koleinach i z opanowaniem go przy stromym zjeździe do wsi Krywe nad Sanem w polskich Bieszczadach. Na szczęście wóz się nie przewrócił.

Największa niespodzianka zdarzyła się w sobotę podczas przejazdu przez ukraińskie wsie. Konwój natknął się na dwa orszaki ślubne. Utworzone spontanicznie bramy zaowocowały weselnymi wędlinami, ciastami i wódką.

Niespodzianką innego gatunku była drewniana, unikatowa, XV-wieczna cerkiew z zachowanymi polichromiami i ikonostasem, na jaką konwój natknął w jednej z wsi podczas przejazdu przez górską drogę Stary Sambor - Truskawiec. Cerkiew wygląda jak stary, pochylony człowiek. Nawa przednia, czyli tzw. babiniec, oraz prezbiterium chylą się w stronę nawy głównej. Uwagę we wnętrzu świątyni zwróciły puste miejsca po ikonach na ścianach. Kilka lat temu do wsi przyjechali jacyś ludzie podający się za konserwatorów sztuki i zabrali z cerkwi cenne ikony rzekomo do konserwacji. - Nawet miejscowi im pomagali - wyjaśnił kościelny. Potem się okazało, że byli złodziejami.

Największe fotograficzne safari odbyło się podczas przejazdu przez dolinę Osławy w naszych Bieszczadach. Każdy z uczestników chciał zrobić efektowne zdjęcia aut, spod których bryzgała woda górskiej rzeki.

Andrenaliny dostarczył zjazd na alpinistycznej linie z 12 - metrowego mostu na rzece Stryj do pontonu. Niektórzy rajdowicze zrezygnowali z udziału w tej atrakcji.

- Człowiek, który pokonuje barierę strasznego strachu, staje się inny - mówi Jacek.

Pikuj w śniegu

W ciągnącej się wiele kilometrów wsi Gusinie pod Pikujem można jeszcze zobaczyć stuletnie chaty bojkowskie. Większość z nich już została kupiona przez bogatych ludzi. Na końcu wsi znajduje się stacja turystyczna prowadzona przez miejscowego leśnika. Pikujem rajdowicze nacieszyli się tylko z daleka, gdyż leśniczy zabronił wyjazdu na górę z powodu rozmokłych dróg. Widok na ośnieżone pasmo Pikuja był przesmaczny, tym bardziej że towarzyszył mu obfity obiad składający się z miejscowych, prostych potraw - na długim stole wylądowały misy pełne pierogów, czarki z zupą grzybową, podpłomyki z miodem, przysmażane w folii ziemniaki ze słoniną no i horiłka z ziołami na dnie butelki.

Strome zjazdy i podjazdy

[obrazek3] (fot. Fot. Janusz Górnicki)Wyjazd na Pikuj to żadne przelewki. Jacek planował sam pokonać najtrudniejszy odcinek z przepaściami w zastępstwie mniej doświadczonych kierowców.

- Na Pikuju są bardzo strome zjazdy i podjazdy - wyjaśnia. - Największym zagrożeniem podczas jazdy samochodem jest, gdy podczas podjazdu auto zaczyna się cofać po śliskim gruncie. Kierowca musi być bardzo opanowany i wiedzieć co ma robić w takim momencie. Jeśli przytrzymuje się hamulec, to wóz się przewraca. Albo gdy usilnie daje się gaz, wówczas samochód też się przewraca. Jedynym rozwiązaniem jest jazda do tyłu na wstecznym biegu. Samochód łapie wtedy przyczepność. Jest to bardzo trudny manewr i trzeba być opanowanym człowiekiem - wyjaśnia Jacek.

W sam raz na wertepy

Zaproponowana przez Agatę Sarnę i Jacka Wojtasa samochodowa forma aktywnego wypoczynku sprawdza się w trudnym ukraińskim terenie, gdzie większość dróg przypomina sito. Jadąc autem turysta jest w stanie dużo więcej zobaczyć i dotrzeć do miejsc, do których by nigdy nie dotarł.

Jacek twierdzi, że jego oferta nie jest groźna dla przyrody. (W Polsce na leśne dukty można wjeżdżać konwojami tylko za zezwoleniem Lasów Państwowych. Parki narodowe oczywiście są zamknięte dla "terenówek").

- Ja nie niszczę przyrody. Jeśli jej nie pomagam, to na pewno nie robię jej krzywdy. Po przejeździe rajdowców droga jest zniszczona, po moim śladu nie ma. Rajdowcy jeżdżą ostro, gdy jest jakaś przeszkoda, to ryją do tej pory aż wyjadą, jeden po drugim. Ja, jeśli samochód nie chce jechać, wyciągam go przy pomocy wyciągarki. I przede wszystkim jeżdżę wolno. Gdybyśmy wjechali na Pikuj, to tylko 5 na godzinę, w tempie marszu - wyjaśnia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24