Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmnożył boa dusiciele w sklepie. W domu ma osiem

Anna Janik
- Do węży, tak jak wszystkich dzikich zwierząt, trzeba mieć respekt - mówi Marcin Mikołajczak (po prawej)
- Do węży, tak jak wszystkich dzikich zwierząt, trzeba mieć respekt - mówi Marcin Mikołajczak (po prawej) Krzysztof Kapica
Marcin Mikołajczak zoologią interesował się praktycznie od dziecka. Kiedy jego rówieśnicy wydawali całe kieszonkowe w sklepikach szkolnych, on nie odklejał nosa od szyby sklepów zoologicznych. Kupował rybki, szczury, chomiki, a nawet modliszki.

I choć ostatecznie wybrał studia ekonomiczne, w zawodzie nigdy nie pracował. Wylądował, oczywiście, w sklepie ze zwierzętami.

- W Rzeszowie pracowałem już we wszystkich. W każdym spotykałem pasjonatów, którzy byli dla mnie inspiracją do zdobywania wiedzy z kolejnych działów zoologii - mówi Marcin Mikołajczak. - A wiadomo, że najlepiej wiedzę zdobywamy w praktyce, dlatego sam postanowiłem hodować w domu gady, żeby jak najwięcej zaobserwować. Trudno opowiadać ludziom o czymś, czego się nie doświadczyło - dodaje.

Małe węże karmi pęsetą

Dziś w domu ma aż 8 okazów boa dusicieli. Największa, 6-letnia samica waży aż 6,5 kg i mieszka w... starej szafie przerobionej na jej potrzeby. W pokoju jest też terrarium z 4-letnim żółwiem lamparcim, jednym z większych żółwi lądowych. A do tego trzy pająki: jeden nadrzewny, charakteryzujący się dużą szybkością i skocznością, oraz dwa naziemne. Jeden z nich, czyli pająk geniculata z rodziny ptaszników, ma na odwłoku drażniące włoski, które w razie zagrożenia wyczesuje. Choć oba nie są jadowite, ukąszenie tego pierwszego powoduje u człowieka wymioty i gorączkę trwającą nawet 2-3 dni. Osobom uczulonym musi już pomóc lekarz. Skąd miłość do tego, co piękne, ale i groźne?

- Ludzie zazwyczaj zaczynają od małych węży, np. pytonów królewskich, węży zbożowych. Dusiciel to kawałek okazu, jest z czym popracować. To ogromna satysfakcja - odchować go od takiej małej „sznuróweczki” do wielkiego drapieżnika, a później jeszcze powielić gatunek - uśmiecha się. - To żadna sztuka kupić dorosłego osobnika u hodowcy i wsadzić go za szkło. Ale zawsze podstawową zasadą hodowcy powinien być kontakt węża z właścicielem. Zwierzę trzeba regularnie wyjmować, układać delikatnie na rękach, wyczuwając jego ruchy - tłumaczy.

I dodaje, że tego gada nie można pozostawić samemu sobie, bo po prostu zdziczeje. A to może zakończyć się ugryzieniem właściciela, kiedy ten będzie chciał np. posprzątać w terrarium. To, choć nie jest bolesne, może być dla niedoświadczonego hodowcy szokiem. Bo wąż wbija zęby bardzo mocno, a gwałtowne oderwanie go od ciała może sprawić, że zostawi je w nim. Dla węża może się to skończyć nawet gniciem pyska. Jak tłumaczy pasjonat, swoich węży nie karmi żywym pokarmem, i odradza taką formę.

- Dorosły osobnik je raz na 2-3 tygodnie i jednorazowo są to 3-4 gryzonie. Ale nie pochwalam wpuszczania do terrarium np. żywej świnki morskiej - zaznacza 26-latek. - Po pierwsze, zanim wąż ją udusi, mijają 3-4 minuty, podczas których to zwierzę się męczy. Po drugie, jest ryzyko, że gryzoń zaatakuje. A węże lubią wilgotne środowisko, przez które w ewentualnej ranie może rozwinąć się pleśniawka. Nie warto więc narażać tych zwierząt na cierpienie. Większość ludzi robi to tylko po to, by mieć widowisko - dodaje.

I opowiada, że zdarzyło mu się karmić młode węże. Robi się to pęsetą. Otwiera się nią pyszczek i wsuwa podgrzanego w ciepłej wodzie oseska gryzoni, np. myszy. Kiedy wąż przełknie pokarm, ręcznie przesuwa mu się go wzdłuż ciała. To, w którym miejscu znajduje się pokarm widać gołym okiem i - oczywiście - czuć pod palcami.

Projektuje też akwaria

Na takie karmienie pan Marcin jest też przygotowany podczas pracy w sklepie Majster w Rzeszowie. To tam wraz z kolegą rozmnożyli boa dusiciele. Pod koniec stycznia urodziło się im aż 21 młodych, które podziwiać przychodzą teraz uczniowie szkół z całego miasta. O niezwykłym wyczynie dwóch pasjonatów powstały też dziesiątki reportaży. To, co zrobili, zwraca uwagę, bo w niewoli boa dusiciele się nie rozmnażają. Żeby do tego doszło, trzeba sprawić, by poczuły się jak na wolności. Czyli ustawiać im odpowiednią temperaturę i wilgotność w dzień i noc, a także karmić samicę, tak żeby przybrała na wadze. Do tego panowie przygotowują już kolejne niespodzianki dla najmłodszych, czyli terrarium dla kajmana i akwarium na tzw. monster fish, czyli bardzo duże okazy ryb. W planach pan Marcin ma, oczywiście, rozmnożenie swoich okazów. To jednak niejedyne wyzwania, z jakimi chce się zmierzyć. Jego wielką pasją od lat jest akwarystyka. Po godzinach projektuje i serwisuje nietypowe systemy akwarystyczne. To projekty indywidualne, robione tak, by stanowiły element dekoracji wnętrz.

- Jednym z moich ciekawszych zleceń było akwarium na 850 litrów, wbudowane w wyspę kuchenną w prywatnym domu na osiedlu Budziwój. Wszystko było w tym wyzwaniem, począwszy od tego, by na bardzo małej powierzchni zmieścić całą filtrację, odpływy itd. - uśmiecha się. - Teraz będę robił ogromne akwarium w ośrodku wypoczynkowym z basenem. Zajmuje to około 3-5 miesięcy. Koszt? Minimum 35 tys. zł. Z kolei w to, co się w nim znajdzie, można włożyć od 5 do 100 tys. zł - dodaje.

I zaznacza, że pasjonuje go zwłaszcza akwarystyka morska. Sam ma na razie jedno akwarium, ale lada dzień przybędzie mu sześć kolejnych. W sumie będą miały ponad 1,5 tys. l pojemności. We wszystkich znajdą się morskie stworzenia, bo to możliwość obserwowania różnorodności gatunkowej roślin i zwierząt żyjących w morzach i oceanach jest tym, co pociąga pasjonata najbardziej.

- Każdy koralowiec jest inny, nie tylko w wyglądzie. Są takie, które trzeba odżywiać, bo nie fotosyntezują. Każda ryba ma inne zachowania, odżywia się czymś innym - opowiada 26-latek. - Częścią hodowli zajmuje się moja dziewczyna Paulina, również hobbystka ptaków i gryzoni. Przez nią mam też w domu króliki, świnki morskie i papugi. Połączyła nas właśnie ta wspólna pasja, bo poznaliśmy się w sklepie zoologicznym, w którym również pracowała - śmieje się.

Pan Marcin w Rzeszowie jest już znany także straży miejskiej i służbom weterynaryjnym.
To właśnie do niego dzwonią, kiedy znajdą jakiś niebezpieczny gatunek gada. Tak zdarzyło się w ub. roku, kiedy po jednym z rzeszowskich osiedli pełzał ogromny boa dusiciel. Ponieważ nie było co z nim zrobić, miał zostać uśpiony. Pan Łukasz od razu zaproponował, że weźmie go do siebie.

- Był wyziębiony i osłabiony, dlatego trzymałem go u siebie około 2 tygodni. Zjadł dwa razy, zrzucił wylinkę, a w tym czasie urząd wystawił mu stosowne dokumenty - opowiada. - Nie może zostać sprzedany, dlatego trzymamy go w sklepie Majster. Tam sobie po prostu mieszka i cieszy oko przychodzących - uśmiecha się Marcin Mikołajczak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24