Łapanie koników polnych w wysokiej trawie wymaga refleksu i cierpliwości. Ale dr Łukasz Łuczaj ma już wprawę (fot. Tomasz Jefimow)Z pochodzenia krośnianin, osiem lat temu z żoną i córką zamieszkał w Rzepniku, w sercu Czarnorzecko-Strzyżowskiego Parku Krajobrazowego. Ich drewniana chata (dawna grekokatolicka plebania) stoi tuż przy przystanku, nieopodal cerkwi. - Na początku to miejsce wydawało mi się za bardzo cywilizowane dla takich entuzjastów natury jak my, ale przekonałem się, że ma i swoje dobre strony - przyznaje.
Przysmak z bezkręgowca
Jeśli idzie o kulinarne upodobania gospodarza, to okazuje się, że dobrze
trafiliśmy. Akurat zaczyna się sezon na koniki polne. Wcześniej były za małe.
- Macie szczęście! - cieszy się Łuczaj. - Smażone koniki to najlepszy smakołyk wśród bezkręgowców.
Będziemy pierwszymi dziennikarzami, którzy dostąpią przyjemności uczestniczenia w przyrządzaniu i degustacji prostoskrzydłych.
Włości Łuczaja: siedemnaście hektarów łąk i lasu w Pietruszej Woli, to jego naukowy poligon. Poszło na nie całe stypendium, które dostawał jako doktorant na Uniwersytecie Warszawskim.
- Inni kupowali mieszkania w stolicy, samochody, komputery a ja kupiłem ziemię w Beskidzie Niskim. To był gwóźdź do trumny mojej kariery naukowca na uczelni - żartuje. - Zamiast profesorem zostałem rolnikiem.
Żeby mięsko nie wyskoczyło
Koniki należy prażyć, aż sczerwienieją. Trzeba pilnować rondla, bo mogą wyskoczyć! (fot. Tomasz Jefimow)Na wyprawę na koniki polne wyruszamy uzbrojeni jedynie w foliowe
reklamówki. - Mam specjalną siatkę na owady, ale ręcznie pójdzie mi szybciej - mówi biolog i nurkuje w trawie. - Trochę za wysoka. Koniki najlepiej łapać świeżo po koszeniu.
Po dwóch minutach w reklamówce mamy dziesięć dorodnych okazów.
- Trzeba je od razu uśmiercić, najlepiej zgniatając główki między palcami, inaczej nam uciekną - tłumaczy nasz przewodnik - Szczelnie zakręca worek, żeby "mięsko" nie wyskoczyło w pośmiertnych konwulsjach.
Ścieżką wśród kwietnej łąki, wędrujemy na polanę: Łuczaj chce nam pokazać własnoręcznie zbudowane szałasy. Za tydzień przyjadą tu uczestnicy warsztatów surwiwalowych. Ściągają z całej Polski, by uczyć się prymitywnych technik przeżycia. Nocują w szałasach z trawy i gałęzi, gotują potrawy z dzikich roślin i bezkręgowców, wyplatają kosze z wikliny, uczą się rozpalać ogień bez zapałek.
Nie jedz motyla!
(fot. Tomasz Jefimow)Uwagę fotoreportera przyciąga czerwony motyl, który przysiadł na żółtym kwiatku. - Motyle z zasady są niejadalne - ostrzega nas owadożerca. - Dorosłe osobniki powodują alergie. Podobnie jak ich gąsienice, a te jaskrawo ubarwione są zwyczajnie trujące.
Zjadliwe są pszczoły, trzmiele i osy. - Dwa lata temu stado os zagnieździło
się w mojej skrzynce pocztowej. Wtedy miałem okazję zapoznać się ze smakiem larw tych owadów. Usiadłem przed chałupą i zjadłem je na surowo. Były delikatne w smaku i odżywcze. Solidna porcja tłuszczu i białka.
Kulinarne opowieści naszego gospodarza w połączeniu ze spacerem po lesie zaostrzają nam apetyt. W drodze powrotnej myślimy o chrupiących, smażonych konikach. Na razie co krok degustujemy jakąś zieleninę, którą poleca nam autor podręczników dla roślino- i owadożerców. Zrywamy słodkie kwiatki koniczyny i kwaskowaty, lekko cytrynowy szczawik żółty. Nasz fotoreporter woli coś na ostro: młode listki rdestu ostrogorzkiego (w smaku przypomina pieprz lub chili). Skubiemy młode końcówki orlicy, jednej z najpopularniejszych paproci leśnych.
- Wielu Chińczykom ta roślina pomogła przetrwać czasy wielkiego głodu w latach 60. - opowiada nasz przewodnik.
Spod liści paproci prześwituje okazały kapelusz. To amanita rubescens, czyli
muchomor czerwieniejący.
- Zabieramy grzyba! - decyduje naukowiec. - Przyrządzimy z niego drugie danie.
400 koników - jeden schabowy
(fot. Tomasz Jefimow)W obszernej kuchni siadamy przy drewnianym stole. Gospodarz odpala gazowy palnik, stawia na nim rondel.
- Musi być rozgrzany, żeby koniki dobrze się uprażyły - energicznie potrząsa naczyniem, mieszając. Przekąska z zielonej robi się czerwona, nad garnkiem unosi się
smakowity zapach. Danie gotowe do spożycia.
- Wysokobiałkowe. Nie trzeba
żadnych przypraw ani tłuszczu. Smakują jak wędzone szprotki - zachęca kucharz.
Bierzemy po kilka sztuk.
- Mój rekord to 400 na raz, czyli prawie kaloryczny odpowiednik jednego kotleta schabowego. Łapałem je dwie godziny.
Chrupiemy koniki: smakują jak skwarki. Niezłe.
- Tłuściutkie, ale wolałbym je
doprawione solą, bo czuję trawiasty posmak - marudzi fotoreporter.
Rozgryzamy cieniutkie owadzie nóżki.
- Surowe odnóża przebijały wola i raniły jelita karmionych konikami indyków i kurczaków. Prażone są kruche i wręcz rozpadają się w ustach - zapewnia Łuczaj.
Drugie danie - muchomor
Teraz czas na muchomora. Pokrojony w kostkę ląduje na patelni z roztopionym
masłem, na dziesięć minut pod przykryciem. - Nie bójcie się - uspokaja Łukasz. - Ten gatunek muchomora jest jadalny po odpowiedniej obróbce termicznej.
Wreszcie kosztujemy. Muchomor ma delikatny smak, przypominający białe mięso.
Po daniach głównych przydałoby się coś na słodko.
- Dżemu ani soku z biedronki raczej nie polecam - uśmiecha się gospodarz, kiedy nawiązujemy do reklamy popularnej sieci sklepów spożywczych. - Biedronki są gorzkie i trujące. W kredensie chowa coś znacznie lepszego. Butelkę syropu brzozowego. Najpierw zebrał 300 litrów soku z drzew, potem odparował do dwóch litrów gęstej mazi. Smakuje wybornie.
Ale gąsienice zaszkodziły
[obrazek7] Studiując pierwotne techniki przeżycia nauczył się budować solidne szałasy.
(fot. Tomasz Jefimow)Jeżeli idzie o desery, rarytasem w menu Łukasza Łuczaja okazały się pijawki. Akurat rozmnożyły się w domowym akwarium, do którego nalał wody ze stawu.
Wytępił je, przy okazji zbierając kolejne naukowo-kulinarne doświadczenie.
- Podobno Chińczycy przyrządzają pijawki z cukrem, ja usmażyłem je na oliwie z syropem klonowym. Pycha!
Liczne eksperymenty na własnym przewodzie pokarmowym tylko raz miały niemiły finał w toalecie. Zbierając mech do uszczelnienia chaty natrafił na skupisko gąsienicopodobnych larw owadów.
- Intuicja mówiła mi, że są jadalne. Wskazywał na to ich biały kolor. Usmażyłem je z odrobiną oleju. Były dość smaczne, więc zjadłem wszystkie naraz, jakieś sto pięćdziesiąt sztuk. Pół godziny później chwyciły mnie torsje.
Pasta z much - palce lizać
Temperament naukowca nakazał mu też degustację much. Ich larwy kupił w
sklepie wędkarskim, utarł na pastę, ugotował i zjadł z apetytem.
- Te owady budzą odrazę ze względu na to, że przenoszą zarazki. Z drugiej strony mięso z larwami jedli Eskimosi zaś przysmakiem Sardyńczyków jest ser z żywymi larwami, które nawet podskakują do oczu w trakcie jedzenia. Sprzedaje się go nielegalnie, podobno ma właściwości psychotropowe i afrodyzjaku.
Sarah, żona Łukasza, Angielka z rodzinnymi korzeniami w Indiach, nie skusiła się na żadną potrawę z bezkręgowców: jest zdeklarowaną wegetarianką w trzecim pokoleniu. Chętnie je natomiast sałatkę z młodych pokrzyw i gotowane pędy pałki wodnej. Upodobania ojca podziela na razie ośmioletnia Nasim. Smakują jej gady. Kiedy padalec, który zamieszkał w ich studni, ze strachu odrzucił ogon, dodali go do zupy.
Rosół z żaby i jeża
Naukowiec zapewnia, że nie zabija zwierząt dla przyjemności ich jedzenia. Na drodze zbiera te świeżo potrącone przez auta, jeszcze ciepłe i gotuje w domu. W ten sposób poznał smak żaby i jeża w rosole.
Niedługo wybiera się do Chin. Opanował już tysiąc chińskich słów. Fascynuje go dieta mieszkańców Dalekiego Wschodu. - Będę odwiedzał bazary, podpytywał miejscowych o przepisy. Spróbuję mięsa kota i psa. A w restauracji zamówię marynowanego penisa jelenia - zapowiada.
Doktor Łuczaj radzi
Niezbędnik turysty, czyli jak przeżyć, kiedy skończą się prowiant i pieniądze.
* W przydrożnych rowach zbieramy pałki wodne i gotujemy z nich zupę. Białe części młodych pędów obieramy i kroimy na plasterki jak pory. Można dodać posiekane liście pokrzywy. Gotujemy pół godziny w małej ilości wody. Jeśli trafi nam się świeżo rozjechana żaba, możemy wrzucić udko dla lepszego smaku.
* Szukamy łopianu, czyli pospolitego "rzepu". Wykopujemy, korzenie zawijamy w świeże liście i folię aluminiową. Wkładamy do popiołu z ogniska na 40-45 min.
* Jeśli znajdziemy na drodze rozjechanego przez samochód węża, zabieramy go, pod warunkiem, że krew jeszcze nie zastygła. Pieczemy na ognisku. Małe węże do pół metra ze skórą, większe bez.
* Nad ranem możemy natknąć się na martwego jeża. Trzeba go oczyścić z wnętrzności i z kolców. Gotujemy rosół na nóżkach.
* Można jeść dżdżownice, choć nie mają wyjątkowego smaku, wcześniej trzeba oczyścić ich układ pokarmowy z ziemi, żeby nie zgrzytała w zębach. Najlepiej moczyć cały dzień w wodzie z cytryną. Potem upiec.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Olbrychski nie przypomina dawnego amanta "Jest jak Kopciuszek po dwunastej w nocy"
- To on stworzył Dagmarę Kaźmierską. Dziś nie chce się do niej przyznać
- Znamy prawdę o stanie zdrowia Santor. Piosenkarka pokazała się publicznie po operacji
- Ludzie zachwycają się bratową teścia Kondrata. Piszą jej, że ma niezwykłą urodę