Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Słowacy: Teraz my do was przyjeżdżamy

Ewa Gorczyca
- Weekendowe wyjazdy do Krosna to dla nas normalka - mówią Słowaczki ze Stropkova. Tym razem przyjechały po kwiaty. - U was są ładniejsze i lepsza oferta.
- Weekendowe wyjazdy do Krosna to dla nas normalka - mówią Słowaczki ze Stropkova. Tym razem przyjechały po kwiaty. - U was są ładniejsze i lepsza oferta. Ewa Gorczyca
Waluta euro zmieniła przygraniczny handel ze Słowacją. Role się odwróciły.

Kilkanaście lat temu jeździliśmy do nich po tani alkohol, słodycze, buty dla dzieci. Latem wynajmowało się kwatery nad Domasą albo Zemplinską Siravą. Zimą miłośników nart przyciągały wyciągi narciarskie po drugiej stronie granicy. Prosperity przeżywały sklepy z alkoholem wzdłuż drogi z Barwinka do Svidnika. Gdy razem weszliśmy do Unii, zniknął graniczny szlaban, a celnicy przestali zaglądać do bagażników, handlowe wyprawy stały się powszechne także w przypadku naszych południowych sąsiadów.

Z zakupów robionych przez Słowaków utrzymywał się niejeden właściciel stoiska na krośnieńskim bazarze. Rozkwitały markety branży budowlanej. Kiedy ponad 5 lat temu na Słowacji euro zastąpiło koronę, zakupy po polskiej stronie zaczęły się jeszcze bardziej opłacać Słowakom. Za to mieszkańcom Podkarpacia przestały się opłacać i turystyczne wyjazdy, i wyprawy po alkohol.

- Kiedyś sprzedawałem wódkę i piwo na kontenery. Dziś Polak kupuje jedną butelkę - konstatuje młody sprzedawca w sklepie "U Marka" w Krajnej Polanie, 6 kilometrów za Barwinkiem. - Role się odwróciły. Przedtem wy jeździliście do nas, teraz my jeździmy do was - mówi.

Do euro już się przyzwyczailiśmy

W sobotni ranek na parkingach wokół placu targowego w Krośnie nietrudno wypatrzeć auta ze słowacką rejestracją. Słowaków spotykam także na parkingu przy Lidlu obok skody z przyczepką. Pan Alojz (nazwiska nie chce podać) przyjechał z zięciem i wnukiem.

Wracamy z bazaru. Przyjechaliśmy po meble do pokoju dziecięcego. U nas też można je kupić, ale tylko gotowe zestawy. A w Polsce zrobią na wymiar, takie, jakie mi pasują - opowiada.

Od kiedy otworzyła się granica, Alojz z rodziną jeździ do Polski regularnie. Mniej więcej raz na trzy miesiące. Jak mówi - przelicznik cenowy nie jest aż tak kuszący, żeby opłacały się częstsze wyprawy z Bardejowa. Za to Polaków - jak twierdzi - spotyka w swoim miasteczku wielu.

Zwiedzają zabytkowy Bardejów i sąsiednie uzdrowisko Bardejowskie Kupele. W weekendy widuje na parkingu po kilka wycieczkowych autokarów. - Polacy handlują też u nas warzywami i owocami. Towar mają ładny, to chętnie kupuję - przyznaje.

Supermarket budowlano-ogrodniczy OBI w Miejscu Piastowym (na trasie z Barwinka do Krosna) firma zlokalizowała nieprzypadkowo. To dziś obowiązkowy przystanek Słowaków. Na parkingu od razu rzucają się w oczy auta z rejestracjami naszych południowych sąsiadów. Dwie Wiery, Jarka i Jana, przyjaciółki ze Stropkova, zdążyły już zaliczyć wizytę na placu targowym w Krośnie.

- Przyjechałyśmy po kwiaty - opowiadają, otwierając wyładowany sadzonkami bagażnik. - Sprzedawca z bazaru zawiózł nas do gospodarstwa, które prowadzi z ojcem w Korczynie. Tam dopiero mogłyśmy powybierać - cieszą się. Kupiły pelargonie, dalie, truskawki, poziomki. - U was są ładniejsze i lepsza oferta - oceniają. Wydały 150 euro. Zdążą do domu na obiad, ale po drodze postanowiły zajrzeć jeszcze do ogrodniczej części w OBI. - Może coś nam wpadnie w oko - mówią.

Wiera Dawicakova przyznaje, że weekendowe wyjazdy do Krosna to dla nich normalka. - Następnym razem przyjedziemy na zakupy typowo odzieżowe. Po bluzki i buty - mówią. W Krośnie korzystają też z usług fryzjera i kosmetyczki. Jarka Bacikova pokazuje niedawno zrobione blond pasemka.

- Ceny nie różnią się tak bardzo, ale u was obsługa jest bardziej uprzejma i zorientowana w trendach. Można pogrymasić - śmieje się.

Wszystkie cztery mają pracę, więc mogą sobie pozwolić na takie przyjemności. - Jak wprowadzono euro, ceny trochę podskoczyły, ale już się przyzwyczaiłyśmy i nie narzekamy - mówią.

I dodają, że z europejską walutą wygodnie robi się zakupy po polskiej stronie granicy. - Nie wymieniamy na złotówki. Płacimy kartą albo w euro.

Jadą prosto do Krosna

Helena i Peter Pancakovie, emeryci ze Svidnika wychodzą z marketu z pudłami. Wypełniły one cały bagażnik. - Mąż kupił do ogrodu płotki ze sztucznego tworzywa. Są trwałe, u nas takich nie widziałam - mówi Słowaczka. W 12-tysięcznym Svidniku jest kilka marketów spożywczych, ale żadnego typu "dom i ogród". - Najbliższy jest w Preszowie, więc tutaj nam bliżej - tłumaczy Peter.

Pancakovie dawniej korony zmieniali na złotówki, teraz też wolą płacić w polskiej walucie, dlatego za każdym razem wstępują do kantoru na dawnym przejściu granicznym w Barwinku. Jak twierdzą - wejścia euro nie odczuli dotkliwie.

- Mamy emerytury, więc daje się wyżyć. Gorzej z młodymi, jak nie mają pracy - mówi pani Helena. Oboje przyznają, że zakupy po polskiej stronie zaczęli robić, jak tylko oba kraje weszły do Unii.

- Przyjeżdżamy praktycznie co tydzień - mówią. Zaglądają na krośnieńskie targowisko, na spożywcze zakupy zatrzymują się w Biedronce w Dukli. - W Svidniku mamy Bilę, Lidla, Tesco, ale Biedronka jest najtańsza - oceniają. Ale nawet w tych samych sieciówkach ceny są na korzyść Polski.

- W naszym Lidlu mleko w kartonie kosztuje 70-80 eurocentów. W waszym - dwa złote - wylicza Peter Pancak. - Wszyscy nasi sąsiedzi jeżdżą w soboty na zakupy na polską stronę. Po jedzenie, po materiały budowlane. A Polacy do nas przestali przyjeżdżać po alkohol. Chociaż nasza "palinka" lepsza niż wasze wódki - uśmiecha się.

W targową sobotę spodziewam się wielu klientów na dukielskim bazarze usytuowanym przy głównej drodze z Barwinka, ale nic z tego. - Słowacy nas omijają, wolą pojechać prosto do Krosna - narzeka właściciel stoiska z butami.

W głębi placu, gdzie rozłożyli się handlujący meblami, też wieje pesymizmem. - Kiedyś, zanim u nich to euro weszło, to mieliśmy żniwa - wspominają Mirek i Adam (proszą, żeby bez nazwisk) z Rzeszowa, handlujący meblami. - Teraz to najwyżej pooglądają, ale nie kupują, mówią, że ich już nie stać. Euro ich dobiło. A ci, co bogatsi, to kupują w Krośnie, tam większy wybór - opowiadają.

- Jak się te parę godzin stoi, z ludźmi pogada, to się człowiek przekona, że to euro to nic dobrego - twierdzi pan Michał. - Słowacy nam cały czas mówią: "Wy się w tę walutę nie pchajcie, bo wam tak zajdzie za skórę jak nam. My to jeszcze do was możemy przyjechać, coś zaoszczędzić. A wy, jak weźmiecie euro, to gdzie kupicie taniej? Chyba już tylko na Ukrainie“.

Zniechęceni handlarze powoli się pakują, choć nie ma jeszcze południa, a ja ruszam w kierunku Barwinka. W sobotni dzień ruch jest spory. Liczę - co dziesiąty samochód ma słowacką rejestrację. Marki nie są imponujące - większość to skody, część ciągnie przyczepki.

Zatrzymuję się już po słowackiej stronie, nieopodal przejścia. Na parkingu zagaduję dwóch Polaków. Jeden z nich okazuje się przedsiębiorcą z branży handlowej. Nie chce się przedstawić, bo - jak twierdzi - to, co powie, nie jest popularne.

- Ja wiem, że media muszą chwalić Unię, na krytykę nie ma miejsca - twierdzi.

Kilka lat temu otworzył w przygranicznym rejonie sklepy z polską żywnością dla Słowaków. Wtedy przebojem było tanie mięso, ale sprzedawało się praktycznie wszystko. Zapowiadało się na dobry interes, ale dziś biznes upada.

Część sklepów już zamknął. Mówi, że to wina psychologicznego efektu po wprowadzeniu euro. I tłumaczy: - Miałem, dajmy na to, dany towar o 20 procent tańszy. Załóżmy, że Słowak, kupując, zaoszczędził 20 koron. W portfelu zostawał mu banknot, i to było coś. Teraz te 20 koron to 60 eurocentów. Monety traktowane są jak "klepaki", nie czuje się ich wartości. Dodaje, że to niejedyny powód problemów w jego branży.

- Na Słowacji jest nasilona antypolska propaganda. Lobby koncernów naciska na polityków, w mediach wciąż powtarza się, że mięso z Polski jest nastrzykiwane wodą, że polskie wędliny są źle wędzone. I chociaż to nieprawda, przeciętny Słowak zaczyna w to wierzyć i zamiast w moim sklepie, woli kupować w sieciach zagranicznych supermarketów - opowiada handlowiec.

I podsumowuje: Moim zdaniem, to 10-letnie sąsiedztwo w Unii niewiele nas zbliżyło. To nie jest przyjazny dla nas kraj. Choćby dlatego, że słowacka policja jest wyjątkowo rygorystyczna. Ostatnio za przekroczenie prędkości zapłaciłem 360 euro mandatu.

Złote lata się skończyły

Czasy dawnej prosperity wspomina Jakub Demko, który od 15 lat prowadzi z ojcem biznes w Vyżnym Komarniku, ledwie kilometr od dawnego przejścia granicznego. Szyld Bieriozki dobrze widać z drogi. Najpierw był sklep z alkoholem.

- Polacy kupowali wódkę, rum, koniaki, piwo, ile się dało udźwignąć - opowiada. Gdy euro zastąpiło korony, złote lata się skończyły, bo ceny przestały być dla klientów "zza miedzy" atrakcyjne. Wtedy część sklepu przerobili na bar.

- W sezonie to nawet mamy ruch - przyznaje Jakub. - Sporo polskich turystów jedzie na wakacje na Węgry, na południe Europy. Zatrzymują się u nas, żeby coś zjeść. Mamy w karcie zdjęcia potraw, to sobie wybierają, co się im podoba. Nasze tradycyjne danie, smażony ser z frytkami i surówką, kosztuje, w przeliczeniu na wasze pieniądze, 18 zł. Zestaw ze schabowym tyle samo, a bryndzowe paluchy są jeszcze tańsze - 12 zł. To chyba niedrogo? - zastanawia się Demko.

- Polacy mówią, że nasze jedzenie im smakuje - twierdzi Ludmiła Konfederova, kucharka Bierozki. Nie jest przekonana do polskiej kuchni, ale do polskich cen jak najbardziej. Przyznaje, że po spożywcze zakupy jeździ do Krosna. Najchętniej do Biedronki i na bazar. Po mięso, mleko, jogurty, pasztety.

Jakub dodaje, że on też zaopatruje się w krośnieńskich supermarketach. Wiedzą, gdzie Majster, OBI, Merkury Market. Pytam, czy przy okazji coś w Krośnie zwiedzają.

- A kto by na to miał czas - Ludmiła macha ręką. Przyznaje, że choć często zostawia samochód przy krośnieńskim bazarze, to jeszcze nigdy nie widziała, jak wygląda Starówka, choć dzieli ją od parkingu zaledwie 5 minut spacerem.

Na tarasie Bieriozki siedzi para młodych ludzi. Agnieszka i Szymon z Rzeszowa wybrali się na wyprawę motycyklem. Zatrzymali się na kawę, Szymon zamówił wyprażany syr.

- Pamiętam ten smak jeszcze z wycieczek z rodzicami. Jeździliśmy na narty za Bardejów. Ceny były rewelacyjne, 2 zł za cały dzień korzystania z wyciągu, do tego tanie jedzenie. W drodze powrotnej kupowało się śliwowicę i koniak - wspomina. - Ale to dawne czasy. Teraz odkryłem narciarski raj na Ukrainie, niedaleko Polanicy. Kilkadziesiąt tras, świetna infrastruktura, życzliwi ludzie.

Dziś na Słowacji są trochę przez przypadek. Odwiedzają rodzinę w Dukli i postanowili przy okazji przejechać się do Svidnika.

- Po czekoladę "Studentska" - śmieje się Agnieszka. W supermarkecie kupili jeszcze lentilki, salami, ostrą musztardę i pampuch, czyli bułkę na parze. Svidnik im się nie spodobał.

- Drogi są ok, ale domy jakieś zaniedbane, brzydkie. Nawet gdybyśmy chcieli coś zwiedzić, to nie zauważyliśmy żadnego baneru zachęcającego turystów - mówią.

Rzeczywiście, żeby trafić do svidnickiego skansenu, trzeba popytać miejscowych. Parkuję na pustym parkingu i zmierzam do bramy. Jak się okazuje - sezon jeszcze się nie rozpoczął. Opiekujący się obiektem Marian Kurylec mówi, że latem bywa tu sporo turystów z Polski.

- Wstęp kosztuje 2 euro, to chyba nie mogą narzekać, że drogo - uważa. Pan Marian do Polski turystycznie nie podróżuje, ale na zakupy - to i owszem. - Macie dobre mleko, masło. Kupuję też kwiaty, drzewka, krzewy, pościel.

Zaczepiam spotykanego po drodze mężczyznę. Pytam, co ostatnio kupił w Polsce.

- Przywiozłem sobie dwie świnie i kury. U nas kury chodzą po 8 euro za sztukę, a u was płaciłem po 2 euro. Tyle że wszystkie zdechły. Ze świniakami poszło lepiej. Zarobiłem 100 euro - odpowiada.

Budowlanka dobrze płaci

W drodze powrotnej zatrzymuję się przy sklepie spożywczo-alkoholowym w Krajnej Polanie. Kuszą wielkie szyldy: u nas najtaniej, superceny, duży wybór. Pod sklepem tylko jedno auto, dostawczy busik. Kierowca, mieszkaniec podkrośnieńskiej Wrocanki, wyświadczył przysługę znajomemu, który pracuje na budowie.

- Zawiozłem mu elementy rusztowania, aż za Michalovce - mówi. Pan Rafał przyznaje, że wielu jego znajomych z branży budowlanej poszukało sobie zajęcia u południowych sąsiadów.

- Słowakom brakuje fachowców, oni mają lewe ręce do takich robót. Za to dobrze płacą. U nas za tynkowanie domu bierze się 30 tys. zł. U nich 40-45 tysięcy.

Do sklepu wstąpił tylko po drobne zakupy: czekoladę, butelkę słowackiej śliwowicy. Płaci banknotem w euro, dorzuca drobne w złotówkach. Dla sprzedawcy to nie problem. 28-letni Martin całkiem dobrze mówi po polsku.

- Sporo klientów obsługuję, to się nauczyłem - śmieje się. Przyznaje, że Polacy robią tylko symboliczne zakupy, raczej z przyzwyczajenia. Biorą "złotego bażanta“ za 3,5 zł albo najtańszego "mnicha“ za 2,20 zł. Czasem markowy koniak albo słowacką wódkę, dorzucają jakieś słodycze.

Dziś właściciele mają szczęście: pod sklep zajechała wycieczka kuracjuszy z Iwonicza i Rymanowa-Zdroju. W sklepie ustawiła się kolejka. 28-latek kiedyś jeździł na drugą stronę granicy, przestał.

- Kupowałem tanie koszulki na krośnieńskim bazarze. Teraz noszę markowe, ceny się nie różnią, więc nie mam po co jeździć. Ale brat jeździ po benzynę. Jest tańsza, a do całodobowej stacji na przejściu mamy bliżej niż do Svidnika - opowiada.

Pytam, co by radził Polakom: wprowadzać euro czy nie. - Dla mnie to bez różnicy - mówi. - A z tym wzrostem cen to mit. Sam kiedyś z ciekawości przeliczałem i wyszło mi, że wcale nie jest drożej niż było - twierdzi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24