MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Przestępca nieznany

MARIAN STRUŚ
Kiedy po dwóch miesiącach po raz pierwszy otworzył oczy, nie wiedział dlaczego leży na szpitalnym łóżku, dlaczego nie porusza nogami, rękoma, dlaczego tak cierpi. Chciał krzyczeć, ale nie był w stanie. Dopiero widok matki pochylonej nad nim uspokoił go.

Był wtorek, 10 lipca, około dwudziestej, kiedy 21-letni Irek postanowił przejechać się rowerem z Pakoszówki do Jurowiec. Tak dla sportu, kilka kilometrów. Do mamy bąknął: - Zaraz wracam - wsiadł na rower i pojechał.
Nie minęło półtorej godziny, gdy jeden z kolegów Irka wypatrzył z podwórka karetkę pogotowia, która zatrzymała się na łuku drogi w Pakoszówce. Tuż za nią pojawił się radiowóz policyjny. Szybko wsiadł na rower i pojechał zobaczyć, co tam się stało. Najpierw zobaczył kawałki roweru Irka, a po chwili jego samego, zbroczonego krwią, leżącego na noszach. Dowiedział się, że samochód wjechał w rowerzystę i kierowca zbiegł z miejsca wypadku. Mówiono też, że ktoś przejeżdżający, widząc człowieka leżącego na skraju drogi, zatrzymał się i udzielił mu pierwszej pomocy, że ktoś inny powiadomił pogotowie.
Lekarz stwierdził, że ofiara wypadku żyje, ale jest nieprzytomna. Prędko do szpitala w Sanoku. Stwierdzono, że ma pogruchotaną lewą rękę, uszkodzoną prawą. Poważnie uszkodzony kręgosłup oraz jedno płuco. Nie wiadomo co z głową.
Lekarze podjęli decyzję - transport do Rzeszowa. Karetka z rannym zameldowała się w szpitalu przy Lwowskiej po godzinie 23. Prześwietlili głowę, ale nie zajęli się rannym. Wsadzili nieprzytomnego chłopca do karetki i odesłali do szpitala na Szopena. Tam jeszcze raz zrobiono prześwietlenia, a rano, około dziesiątej, ponownie przewieziono go na Lwowską, od razu na oddział intensywnej opieki. Jeszcze tego samego dnia zespół specjalistów przeprowadził wielogodzinną operację uszkodzonego piątego kręgu kręgosłupa. Na następny dzień zaplanowano operację zgruchotanej ręki. Operacja trwała siedem godzin, do poszczepiania uszkodzonych kości zużyto ponad dwa kilogramy drutów.

Nic z niego nie będzie

Przez półtora miesiąca trwała walka o utrzymanie chłopca przy życiu. Cały czas był nieprzytomny. Oddychał za pomocą respiratora. Leżał nieruchomo, nie dając żadnych oznak życia. Przy nim matka. Każdego ranka wsiadała do autobusu jadącego do Rzeszowa i czuwała przy dziecku do zmierzchu, po czym wracała do domu. Do dziś nie może zapomnieć jednemu z lekarzy, że odważył się jej powiedzieć: - Z niego już nic nie będzie. Nie będzie mógł samodzielnie oddychać, nie będzie mógł się poruszać. - Ale są jeszcze wózki inwalidzkie - odparła. Wtedy usłyszała: - On nie będzie się na wózek nadawał.
Tym większa była jej radość, gdy pewnego dnia na swojej ręce poczuła jego oddech. To oznaczało, że zaczyna sam oddychać. W tym samym czasie odzyskał przytomność. Najpierw zaczął otwierać oczy, potem poruszać ustami, wypowiadając pierwsze słowa. Z dnia na dzień mówił coraz lepiej i coraz więcej. Odłączono mu sondę i zaczął jeść normalnie.
10 października znalazł się w sanockim szpitalu. Obsługa oddziału intensywnej opieki przyjęła go bardzo troskliwie. Z dnia na dzień coraz lepiej radził sobie z jedzeniem. Prześwietlenie wykazało, że regeneruje się uszkodzone płuco. Głowa przestała być bezwładna. Nadal jednak nie był w stanie ruszać ani nogami, ani rękoma. Są porażone. Czy odzyska w nich władzę? Lekarze nie rokują takich nadziei. Ale mama Irka wierzy, że tak właśnie będzie. - Wcześniej nie dawali szans na przeżycie. A przecież żyje.
W Pakoszówce mówią o nim: - To bardzo grzeczny, spokojny chłopiec. Czemu to jemu się właśnie przytrafiło? Tylu pijanych łobuzów błąka się po drogach i żyją...

Przestępca na wolności

Oględziny miejsca wypadku wykazały, że Irek nie ponosi winy. To kierowca, pędząc zapewne jak szalony trasą rzeszowską w kierunku Brzozowa, na łuku drogi wjechał na pobocze, a nawet na trawę, z całą siłą uderzając z tyłu rowerzystę.
Pierwszy świadek, który zatrzymał się przy rannym, widział stojącego po drugiej stronie jezdni wartburga, już odwróconego w kierunku Sanoka. Kiedy wyskoczył z auta i podbiegł do rannego, tamten odjechał.
Policja natychmiast zarządziła poszukiwania. Jeden ze świadków widział jadącego w kierunku Sanoka uszkodzonego wartburga, z rozbitą przednią szybą, bez świateł. Inny potwierdził, że ten sam wartburg skręcił w lewo w boczną dróżkę, łączącą się z drogą prowadzącą do Raczkowej bądź do Trepczy.
Zarządzono blokadę dróg, ale sprawca przestępstwa zapadł się pod ziemię. Akcję utrudniały ciemności. Rano zdobyto informację, że późnym wieczorem poszukiwany samochód przejeżdżał przez Trepczę. Prawdopodobnie w kierunku Sanoka. Widzieli go dwaj chłopcy. I tu ślad się urwał.
- Ile w końcu tych starych rupieci może jeszcze jeździć w okolicach kilku powiatów? - zastanawiano się. Okazało się, że nie tak mało, bo 60. Tak wynikało z listy wydziału komunikacji w Sanoku. Przeglądnięto prawie wszystkie wartburgi, kilka jednak dawno zmieniło właściciela, czego nie zgłoszono w wydziale komunikacji. Kilka innych pojawiło się na tym terenie, też bez zgłoszenia tego faktu w wydziale.
Oględziny ok. 60 aut nie przyniosły rezultatu. W żadnym nie stwierdzono wybitej szyby i uszkodzeń, bądź świeżych napraw. Na wniosek prokuratury spenetrowano wszystkie warsztaty samochodowe. Ale i to nie dało efektu.

Nikt nie zamyka sprawy

Policjanci z wydziału kryminalnego KPP w Sanoku początkowo twierdzili, że sprawca musi być z tych stron. Obcy, nie znający dróg i dróżek lokalnych, nie umiałby się poruszać tak sprytnie, aby ujść policji. W takim razie, dlaczego nie udało się go wykryć podczas przetrząsania wszystkich zarejstrowanych wartburgów? Dlaczego po komunikacie policji w prasie nikt się nie zgłosił?
Prokuratura umorzyła śledztwo. Jednak policja nadal węszy. Jeszcze liczą na to, że ktoś, kto zna sprawcę, długo nie wytrzyma.
Kto będzie się opiekował kalekim Irkiem? Dopóki będzie żyła matka, na pewno ona. A później? Kto pomoże jej finansowo. Jest bez pracy, utrzymuje się z zasiłku dla bezrobotnych i pomocy swojej matki. Szczęście, że tuż po maturze Irek zarejestrował się w urzędzie pracy jako bezrobotny. Tylko dzięki temu ogromne koszty operacji i kilkumiesięcznego pobytu w szpitalach pokrywał ubezpieczyciel.
Rodzina Irka też poszukuje sprawcy tragedii chłopca. Krąży od miasta do miasta, od wsi do wsi, pytając o piaskowego (beżowego) wartburga. W tym czasie matka od rana do wieczora czuwa przy synu. Zauważyła, że Irek zaczyna mieć czucie w rękach...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24