MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mieszkanka Sędziszowa ma żal do lekarzy: mówili, że mama udaje, a ona miała raka!

Andrzej Plęs
Monika Pipała: - Nikt nie zauważył, że moja mama umiera.
Monika Pipała: - Nikt nie zauważył, że moja mama umiera. Andrzej Plęs
Ćwierć wieku pod stałą kontrolą lekarską, ćwierć wieku leczona na stwardnienie rozsiane i nadciśnienie. Zabił ją rak, którego żaden z lekarzy nie zauważył.

Monika Pipała mówi, że nie daruje tego lekarzom. I mówi jeszcze, że ojciec ma do nich jeszcze większy żal niż ona. Bo wykończyli mu żonę. Grzechem zaniedbania, brakiem zainteresowania, nieumiejętnością słuchania tego, co pacjent mówi.

Ojciec wylądował w tym samym sędziszowskim szpitalu, w którym tak potraktowano jej matkę, a jego żonę. Na serce wylądował, chyba wyjątkowo źle zniósł to, co stało się z jego żoną. Przecież ponad ćwierć wieku patrzył, jak Zofia zmaga się z SM (tak się określa stwardnienie rozsiane). Raz było lepiej, raz gorzej, już trochę się do tej jej choroby przyzwyczaił. Do raka nie zdążył. W tydzień zabił mu żonę. I żaden z lekarzy w Sędziszowie Małopolskim nie połapał się, że dojrzewa w niej śmierć.

Kolejny atak nadciśnienia tętniczego posłał panią Zofię do sędziszowskiego szpitala. I kolejny atak bólu kręgosłupa. Przytomność z bólu traciła w domu. Rodzina chciała słać ją do rzeszowskiej placówki, ale pani Zofia uparła się, że w sędziszowskiej chce, bo tu rodzina z Wolicy Ługowej będzie miała bliżej. Karetką pojechała, do której szła o kuli, ale jednak o własnych siłach.

Po niespełna dwóch tygodniach pobytu na oddziale neurologicznym wróciła do domu "w stanie ogólnym dość dobrym" - jak napisano w szpitalnym wypisie. Tyle że szła już o dwóch kulach, robiła po trzy kroki na raz. Jeszcze wtedy nikt nie podejrzewał, że to nie SM przygniata panią Zofię do ziemi i nie wieloletnie zwyrodnienie kręgosłupa ani też nadciśnienie.

Pani ten ból udaje

Ćwierć wieku na stwardnienie rozsiane leczyli i na tej chorobie się skupiono.
- A mama w szpitalu przestała jeść, leżała na łóżku zwinięta z bólu w kłębek - opowiada pani Monika. - Kiedy skarżyła się na bóle brzucha, to ordynator neurologi stwierdził, że mama udaje.

I tak też napisano w wypisie: "Z badania psychologicznego: agrawacja zgłaszanych dolegliwości" - stwierdził psycholog.

Czyli pacjentka wyolbrzymiała swoje objawy chorobowe. Z definicji słowa "agrawacja" wynika, że po to, by osiągnąć subiektywne korzyści, na przykład świadczenia rentowe, odszkodowanie albo uniknąć konsekwencji w sprawie karnej. Tyle że pani Zofia nie miała żadnej sprawy karnej, za to miała już rentę, a o żadne odszkodowanie się nie ubiegała. Agrawacja nie była jej potrzebna.

- Zarzucili mamie, że udaje chorobę i ból, ale jednak przewieźli ją do Rzeszowa na tomografię kręgosłupa - opowiada pani Monika.
Z tomografu wynika, że kręgosłup rzeczywiście był w rozsypce, ale to wiadomo było już od dawna. Więcej w sędziszowskim szpitalu nie badano.

- Po powrocie zawieźliśmy mamę prywatnie na USG i okazało się, że ma zapalenie dróg moczowych - dodaje pani Monika. - I jej lekarka rodzinna powiedziała, że w żadnym wypadku nie powinna z neurologii trafić do domu, tylko na oddział wewnętrzny.

Z woli lekarzy sędziszowskiego szpitala pani Zofia trafiła do szpitala w Łańcucie. Na oddział rehabilitacji, bo przecież ten kręgosłup...

- Nie mogła poruszać się o własnych siłach, a jednak karetki dać nie chcieli - denerwuje się córka zmarłej.
Dopiero lekarz rodzinny zlecił transport karetkowy.

Ktoś się wreszcie zainteresował

Cztery dni na oddziale rehabilitacji łańcuckiego szpitala. Pani Zofia mówiła z coraz większym trudem, coraz trudniej oddychała.
- Pani ordynator powiedziała, że chociaż to oddział rehabilitacyjny, zlecą ponadstandardowe badania - opowiada pani Monika. - Chyba zaniepokoił ich stan mamy.

Zlecili i zrobili. Po czym pani Zofia ostatnim tchem zadzwoniła do męża z informacją, że przewożą ją na oddział intensywnej terapii. Tam ściągnięto jej półtora litra płynu z płuc, żeby się pacjentka nie utopiła. Powiedzieli jej, że ma nowotwór płuc.

- Zniosła to ze spokojem, do ojca powiedziała: Stasiu, nie ja pierwsza i nie ostatnia - opowiada pani Monika. - Na onkologię do Rzeszowa miała jechać, ale jeszcze wtedy nie wiedziała, że nie tylko o płuca chodzi. I nigdy się nie dowiedziała.

Wyniki USG jamy brzusznej mówiły, że zaczęło się prawdopodobnie od trzustki, potem były przerzuty na wątrobę i płuca. Nawet kroplówki z silnym środkiem przeciwbólowym, podawane z sędziszowskim szpitalu, nie były w stanie uśmierzyć cierpienia.

Dlaczego nikt tego nie zauważył?

Na ratunek było za późno. Żyła jeszcze cztery dni na potężnych dawkach morfiny i gasła w oczach.
- A przecież na dwa dni przed pobytem mamy w sędziszowskim szpitalu robiliśmy jej prywatnie USG jamy brzusznej - opowiada przez łzy pani Monika. - Pani doktor powiedziała, że to może coś, jak przepuklina od kręgosłupa, żeby jechać do szpitala w Sędziszowie, tam są jej znajomi lekarze, że dobrze ją przebadają. Przebadali, niczego nie znaleźli, wypuścili do domu, a po dwóch dniach wróciła do nich karetką.

Ćwierć wieku nieustających kontaktów z lekarzami, badań wszelakich i nawet laparoskopowe usunięcie kamieni z woreczka żółciowego przed rokiem. Na rozwijający się nowotwór nikt nie zwrócił uwagi.

- Mamy żal, przede wszystkim do lekarzy z sędziszowskiego szpitala - mówi pani Monika. - Nikt nie zainteresował się czymś więcej niż tylko kręgosłupem mamy, nikt nie chciał słuchać, że z bólu traciła przytomność, nikt nie chciał widzieć, że na szpitalnym łóżku zwija się w kłębek. Nawet po powrocie do domu, przez te dwa dni, spała w takiej pozycji. Powiedzieli jej, że udaje.

Lekarz: to był specyficzny przypadek

"Nic lepszego człowiek nie może zrobić człowiekowi niż uwolnić go od bólu…" - brzmiało motto uroczystego otwarcia oddziału neurologii sędziszowskiego szpitala powiatowego w połowie ub. roku. Pani Zofii od bólu nie uwolniono. Dlaczego?

- Nic nie wskazywało na to, że pacjentka ma inne dolegliwości niż tylko te, związane ze schorzeniami kręgosłupa - tłumaczy jeden z lekarzy oddziału. Zastrzega, że wyjaśnia prywatnie, a nie w imieniu placówki, dlatego też zastrzega sobie anonimowość. - Nie było objawów klinicznych nowotworu, a te, które zgłaszała, można było interpretować jako objawy schorzeń kręgosłupa. I nikt nie pokusi się o diagnozę, jak długo mogła się u niej rozwijać choroba nowotworowa. To mogło trwać zaledwie kilka tygodni.

Takie stanowisko potwierdza lekarz prowadzący pani Zofii.
- Zdaję sobie sprawę z rozgoryczenia rodziny pani Zofii, ale to był specyficzny przypadek i gdyby były jakiekolwiek przesłanki, że to nowotwór rozsiany, nasze postępowanie byłoby inne - zapewnia lek. med. Grzegorz Chomont z sędziszowskiego szpitala. - Nawet tomografia kręgosłupa nie dała obrazu przerzutów, choć to powinien być jeden z pierwszych organów, zaatakowanych przez siejący nowotwór.

A gdyby wówczas wykryto nowotwór, dałoby się panią Zofię uratować? Zapewne już wtedy było za późno. I tylko pani Monika dziwi się, że podczas licznych pobytów w publicznych i prywatnych ośrodkach medycznych nikt nie zauważył, że jej matka powoli umiera.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24