MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dziewczyn się nie fotografuje! Za to można trafić na komisariat... Sudan oczami dziennikarza Nowin

Grzegorz Król
Grzegorz Król
Wątroba z wielbłąda w przydrożnym barze.
Wątroba z wielbłąda w przydrożnym barze. FOT. ARCHIWUM
Za fotografowanie kobiet można trafić na komisariat, a słupki drogowe prowadzą donikąd. Oto pierwsza relacja dziennikarza Nowin z niezwykłej wyprawy rowerem po Afryce.

Rowerem przez Afrykę

Rowerem przez Afrykę

Nasz dziennikarz bierze udział w projekcie Afryka Nowaka. To trwająca dwa lata sztafeta, której celem jest przypomnienie sylwetki polskiego podróżnika, który w latach 1931 - 1936, jako pierwszy człowiek na świecie przejechał samotnie Afrykę. Wyruszył rowerem z Trypolisu i m.in. przez Libię, Egipt, Sudan i Kongo dotarł do Przylądka Igielnego. Tam zawrócił, by pokonując kolejne kraje, zakończyć swoją podróż w Algierii.

Relacje z wyprawy: Afryka Nowaka.

- Niewielu turystów je niegotowane mięso - powiedział do mnie z szacunkiem szef przydrożnego baru, kiedy płaciłem rachunek. Wtedy zrozumiałem - zjadłem surową wątrobę z wielbłąda! Ale czyż to nie rarytas? W końcu jesteśmy w Sudanie.

Dziwne przygody przytrafiają się tu co chwilę. Niektóre wynikają z różnic kulturowych, inne ze zwykłego przypadku, a kolejne po prostu z głupoty. Jedne są śmieszne, inne niemal tragiczne. Patrząc z perspektywy czasu - wszystkie na swój sposób fantastyczne i - po prostu -afrykańskie.

Kciuk się nie liczy

Zanim zorientowaliśmy się, że kciuk się nie liczy, kilka razy na stole lądowała o jedna porcja herbaty za mało. Mocny, słodki, wzbogacony o orientalne przyprawy, podawany w niewielkich szklaneczkach czaj, to w krajach arabskich jeden z najpopularniejszych napojów.

W północnym Sudanie można go kupić na każdej ulicy. Sprzedają go czarne jak heban kobiety. Zawsze uśmiechnięte, pooplatane w kolorowe stroje. Tylko trudno się z nimi dogadać.

Nim przyswoiliśmy arabskie liczebniki, trzeba się było komunikować prastarym językiem migowym. Więc: trzy poproszę - w górze kciuk, palec wskazujący i środkowy. Siedzimy we trzech przy stoliku. Tymczasem na tacy pojawiają się dwie szklaneczki.

Innym razem na herbacie cała nasza czwórka. Cztery palce w górze, wszystkie prócz najmniejszego. A szklanki pojawiają się trzy. Dziś cwani jesteśmy - cztery to arba, trzy to talata. Ewentualnie chowamy kciuka. I wszystko działa jak należy.

Koleją 25 na godzinę

Pociąg chodził nam po głowie od samego początku, kiedy to dowiedzieliśmy się, że po wybudowaniu asfaltowej drogi skład z Wadi Halfy do Atbary nie jeździ. Trzeba było przez to zrezygnować z trasy, którą w latach 30. przemierzył Kazimierz Nowak i przedrzeć się rowerami przez Pustynię Nubijską. Plan jazdy po szynach jednak pozostał.

Okazja nadarzyła się po dojechaniu do Atbary. Okazało się, że wybudowane w XIX w. przez Brytyjczyków połączenie do Chartumu nadal działa.

Choć działa to w tym przypadku wielkie słowo - kolej jest bowiem od kilkudziesięciu lat niemodernizowana, a wagony wyglądają jak z czasów brytyjskich kolonizatorów i ledwie się toczą po wąskotorowych szynach.

O godz. 21.30 wsiedliśmy do przepełnionego wagonu III klasy, by powoli ruszyć do oddalonego o ok. 130 km Shendi. Dojechać się udało - tyle, że następnej doby, dobrze po godz. 2. Średnia - jakieś 25 km/h. Jak przy dobrym wietrze na naszych rowerach.

Na stancji u studentów

I tu szykuje się kolejna przygoda. Kierownik miejscowej lokandy (najtańsze, dość obskurne miejsca noclegowe, w których podłoga to często zwykłe klepisko, a łóżka stoją nie tylko w zamykanych na kłódki pokojach, ale i na wewnętrznych dziedzińcach), gdzieś zniknął. Mamy problem, bo to jedyny tego typu przybytek w okolicy.

Nagle, jak spod ziemi, pojawia się trzech czarnoskórych młodzieńców. Przedstawiają się, mówią, że studiują medycynę na miejscowym uniwersytecie i… zapraszają nas do siebie na noc. Głupio było by nie skorzystać z tak pięknej okazji.

Kilka przecznic dalej, przez zasypane piaskiem ulice i już jesteśmy. Wielka brama staje otworem. Za nią mikroskopijne podwórko upstrzone powciskanymi w ziemię kapslami po gazowanych napojach. Mieszczą się tu nasze rowery, jedno łóżko i rozścielona na ziemi narzuta, na której spać może trzy osoby. Stawiamy jeszcze namiot i miejsca zostaje niewiele.

Stancja ma jeszcze przedzielone korytarzem trzy pokoje i osobny, maleńki budynek na łazienkę. W niej klasyczna ubikacja "na narciarza" i zestaw metalowych rur - dziwna arabska konstrukcja imitująca prysznic. Prowizorka jak wszędzie, grunt jednak, że działa.

Polscy studenci w takiej norze nie zgodziliby się pewnie mieszkać za dopłatą. Nasi nowi znajomi, z dala od swoich rodzin, są jednak zadowoleni. Gdyby jeszcze dziewczyny można sprowadzić, to było by jak w raju. Na takie historie w muzułmańskim kraju grzech sobie jednak pozwolić.

Dziewczyn się nie fotografuje

Jeśli już jesteśmy przy dziewczynach... Sudanki to wyjątkowe piękności. Biada jednak temu, kto skusi się na ich wdzięki. Choćby chciał tylko utrwalić je na matrycy aparatu.

Idziemy we dwóch. Piotr pstryka dziewczyny wychodzące z uniwersytetu, z daleka, teleobiektywem. Choć cała akcja trwa najwyżej kilka sekund, wychwytuje ją czujne oko stróża islamskiej moralności.

Brodaty dziadek w przykurzonej dżalabiji podbiega w takim tempie, jakby nagle ubyło mu ze 30 lat. Prawie wyrywa aparat z ręki.

- Co wy sobie myślicie, nie wolno fotografować kobiet!!! - krzyczy pieniąc się ze złości. - Musicie jechać na policję.

Robi się zbiegowisko. Choć parę młodszych osób próbuje uspokoić staruszka, jest nieugięty. Zatrzymuje jakiś samochód, do którego zostajemy wepchnięci…

Po kilku minutach siedzimy na wielkiej kanapie w gabinecie szefa miejscowej policji. Nawet jest przyjemnie - na zewnątrz prawie 40 stopni, a tu pełną parą pracują wiatraki i działa klimatyzacja. Dostajemy też cukierki i po szklance herbaty.

Potem opowiadamy o swojej podróży, a policjant wnikliwie przegląda zdjęcia. Piotrek traci wszystkie dziewczyny, ja muszę skasować skrępowane kozy uchwycone na targu mięsnym. Pokrętna logika.

Te słupki (nie) prowadzą do Chartumu

Tę przygodę można by zatytułować również "Jak przejechaliśmy 105 km bez śniadania". Ale może po kolei. Nocleg urządziliśmy nad Nilem, w okolicach szóstej katarakty. Miało to być ostatnie spanie na łonie natury przed krótkim, rowerowym dniem przeznaczonym na dojazd do Chartumu.

Rano niespiesznie spakowaliśmy toboły i ruszyli do asfaltowej trasy łączącej Atbarę ze stolicą. Kilkunastokilometrowa przejażdżka po piaszczystych drogach przez wioski i sawannę mijała całkiem przyjemnie.

Tu dostaliśmy herbatę, tam po butelce pepsi tak zmrożonej, że w środku pływały zamarznięte bryły. Pomimo blisko czterdziestostopniowego upału, jechało się elegancko. I nawet wesoło było - w końcu na asfalcie czekał słupek z numerem "38".

Wiatr wiał w plecy, numeracja spadała, a my wyliczyliśmy dwie godziny do Chartumu, bez zbytniego przemęczania. Słupek 37, 36, 35… 10, 9, 8…

- Panowie, powinny być już chyba jakieś przedmieścia - rzucił ktoś nieśmiało. Nic z tego. "Zero" wypadło w jakiejś wiosce. Do stolicy dotarliśmy po kolejnych… 50 kilometrach. Śniadanie o godz. 21 smakowało wyśmienicie.

Wątroba z wielbłąda i inne przysmaki

A propos śniadania. Co my tu jemy? - pada co jakiś czas pytanie w mailach i SMS-ach z Polski. Odpowiedź brzmi: wszystko co jedzą miejscowi.

Najpopularniejszy jest chyba full - rozgotowany bób, mieszany z olejem, cebulą i zieleniną. Czasem trafi się w tym wszystkim pomidor albo posypka z sera. Do tego bułka, która jest zarazem łyżką do nabierania jedzenia. Paluchy można przy tym nieźle pobrudzić ale warto - smaczne to, sycące i tanie. Sporą porcję można kupić już za równowartość 1,5 zł.

Poza tym wzdłuż Nilu, który towarzyszy nam od początku podróży, mnóstwo jest ryb, można trafić na kurczaka z rożna, w miastach są budki z kebabami. Zdarzają się też prawdziwe rarytasy, jak na przykład… surowa wątroba z wielbłąda.

Natknąłem się na nią tradycyjnie zaglądając do garów w kuchni jednego z barów. To sprawdzony sposób, by przed zamówieniem dowiedzieć się, co wyląduje na talerzu. Pływała w gęstym, szarawym sosie pełnym posiekanej cebuli. Pałaszujący ją ze smakiem sudańscy współbiesiadnicy zmylili moją czujność.

Dopiero przy płaceniu rachunku okazało się, że zjadłem surową wątrobę. Smakowała całkiem nieźle, podobno jest też niezła na kaca. Szkoda tylko, że o kaca w Sudanie niezwykle trudno…

Chartum, 24 lutego, 2010

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Tanie linie trują! Ryanair i Wizz Air na czele

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24