Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat biznesmena spod Jarosławia. Wspólnik pociągnął go na samo dno

Małgorzata Motor
Dał się wspólnikowi namówić na nowy biznes, który miał być żyłą złotą. A przez przekręty wspólnika stracił wszystko.
Dał się wspólnikowi namówić na nowy biznes, który miał być żyłą złotą. A przez przekręty wspólnika stracił wszystko. morguefile
Najpierw wziął Eugeniusza na litość, by się zgodził na wspólny biznes. Później wyprowadził z firmy kilkadziesiąt tysięcy złotych. Teraz bank zabrał Eugeniuszowi dom.

Przez blisko trzydzieści lat Eugeniusz prowadził własną firmę pod Jarosławiem. Z powodzeniem, zamówień nie brakowało. Pieniędzy również. Postawił dom, kupił samochód - sobie i żonie.

Dzieciom też niczego nie brakowało. Jego czteroosobowa rodzina przez długie lata wiodła spokojne życie. Aż do czasu, kiedy dał się namówić na nowy biznes, który miał się okazać żyłą złotą.

I faktycznie interes kwitł, ale tylko przez chwilę. Później stał się przekleństwem jego i jego rodziny.

Wszystko zaczęło się w dniu, kiedy poznał Józefa.

- To był znajomy ze spółdzielni rzemieślniczej. Prowadziłem zakład elektryczny, wykonywałem głównie instalacje elektryczne. Józef miał też firmę w tej branży, miał więc podobne zlecenia. Nie wchodziliśmy sobie jednak w drogę. Mieliśmy biznes w sąsiednich miejscowościach, ale nie traktowaliśmy siebie, jako konkurencji - zapewnia Eugeniusz.

Działali w tej samej branży

Służyli sobie nawet pomocą. Chociaż o pomoc prosił głównie Józef.

- Poprosił mnie, żebym dokończył za niego dwa zlecenia. Nie dociekałem, dlaczego nie mógł sam tego zrobić. Chociaż gdybym wtedy się tym bardziej zainteresował, może nie doszłoby do tego, co się stało - zastanawia się dziś Eugeniusz. - Wiedziałem jedynie - i to głównie od osób trzecich - że popadał w coraz większe problemy finansowe. A wszystko zaczęło się od kłopotów w rodzinie.

Józef miał siedmioro dzieci. Lata temu, kiedy jeszcze się nie znał z Eugeniuszem, na jego rodzinę spadło prawdziwe fatum.

Stracił dwoje dzieci w dwóch tragicznych wypadkach. I to w niedługim odstępie czasu. Jedno dziecko wpadło pod autobus. Mieszkańcy opowiadają, że maluch wybiegł na drogę za piłką.

Wkrótce rozegrał się kolejny dramat. Do samochodu pozostawionego przed domem Józefa dostało się dwoje dzieci. Jedno z nich było dzieckiem Józefa.

Jak długo się bawiły, co robiły, nie wiadomo. Samochód zaczął się palić. Z zakleszczonego wraku strażacy wyciągnęli niestety już dwa ciała.

Żona Józefa z tragedią nie umiała sobie poradzić. Poważnie zachorowała. Utrzymanie całej rodziny spadło na Józefa.

Dzieci nie miały co jeść

Coraz częściej zaglądał do kieliszka. Pojawiły się też problemy finansowe, bo dla klientów przestał być wiarygodny. Zleceń ubywało, aż w końcu przestał je w ogóle dostawać.

- Przychodził do mnie i namawiał mnie na wspólny biznes. Wpadł na pomysł, żeby prowadzić zakład stolarski, który zajmowałby się przeróbkami drewna. Przekonywał, że pomysł jest sprawdzony, bo taki zakład prowadzi jego brat i przynosi spore zyski - opowiada Eugeniusz.

Ale on nie był do tego pomysłu przekonany. Miał swój zakład, który świetnie prosperował i nie widział potrzeby, żeby otwierać kolejny. Józef nie poddawał się. Namawiał go przez dwa lata.

- Chociaż Józef miał syna za granicą, który przesyłał im pieniądze, to nie wystarczały one na utrzymanie całej rodziny. Chodził więc i prosił, żebym się zgodził na wspólny biznes, bo dzieci nie mają co jeść. Brał mnie na litość. Moja żona w końcu stwierdziła, że jak ja będę prowadził wszystkie rachunki, wszystko powinno być dobrze. W końcu się zgodziłem się - wspomina.

Było to wtedy, kiedy Eugeniusz miał problemy finansowe. Od jednego z klientów dostał zamówienie na 24 tys. zł. Po wykonaniu roboty nie otrzymał jednak pieniędzy. Ostatecznie udało mu się wywalczyć tylko 8 tys. zł. - Józef zorientował się, że mam kłopoty i jeszcze bardziej naciskał. Wykorzystał moje gorsze dni - mówi mężczyzna.

Kredyt na firmę

Kiedy klamka zapadła, zaczęli obmyślać plan, jak zdobyć pieniądze na otwarcie firmy. Stanęło na tym, że obaj wyłożą po tyle samo pieniędzy. Eugeniusz postanowił zamknąć dotychczasowy swój biznes i skupić się wyłącznie na nowym. Sprzedał dwa samochody, swój i żony. Na firmę przeznaczył wszystkie swoje oszczędności.

Józef z kolei miał otrzymać pieniądze od syna, który był za granicą. Jak się później okazało, dostał je, ale przepuścił. Firma ruszyła bez żadnego jego wkładu finansowego. A że trzeba było jeszcze kupić maszyny, obaj mężczyźni zdecydowali się wziąć wspólny kredyt na 35 tys. zł.

Początkowo między wspólnikami układało się bardzo dobrze. Wynajęli plac. Najlepszy okazał się ten niedaleko domu Józefa. Interes się kręcił. Na tyle dobrze, że mieli zlecenia od zagranicznych klientów - m.in. z Jugosławii, Włoch.

Na zarobki nie narzekali, ze spłacaniem kredytu nie było więc problemu. - Wszystko szło jak po maśle. Józef bardzo się angażował - Eugeniusz wspomina początki ich wspólnego biznesu.

Najpierw wyprowadził 6 tysięcy

Rok po otwarciu zakładu żona Eugeniusza poważnie zachorowała i trafiła do szpitala. Lekarze uratowali jej życie w ostatniej chwili.

- Wtedy czas poświęciłem całkowicie żonie. Prowadzenie firmy zostawiłem Józefowi. I to był błąd, bo, jak się później okazało, wtedy wyprowadził z firmy pierwsze tysiące - mówi Eugeniusz.

Chodziło o ostatnie 6 tysięcy złotych, jakie były w kasie firmy, za które Józef miał kupić drewno na materiał.

- Gdy żona wyzdrowiała, zorientowałem się, że Józef nie kupił ani kawałka drewna. Wtedy dowiedziałem się, że ma ogromne długi u różnych ludzi. O tym, jak wielka jest skala jego zadłużenia, dowiedziałem się z czasem od ludzi, którzy przychodzili do firmy i pytali się o Józefa. A on na ich widok zawsze uciekał z zakładu - relacjonuje Eugeniusz.

To nie wszystko, ludzie tak bardzo litowali się nad jego rodziną, że zakupy robił "na zeszyt". Znalazł się jednak w takiej sytuacji, że już nie udawało mu się uciekać przed wierzycielami.

Zaczął wyprowadzać z firmy kolejne pieniądze na spłacenie swojego długu. W sumie, jak wyliczył później sąd - ponad 48 tys. złotych.

Jak mu się to udało?

- Zacząłem jeździć do dostawców i firm, które kupowały od nas palety. Z dokumentów wynikało bowiem, że nie zapłacili za dostarczony materiał. Od nich jednak dowiedziałem się, że Józef do nich przyjechał z rachunkami i odebrał pieniądze. Od tego czasu zacząłem trzymać wszystkie rachunki w domu. To było jedyne rozwiązanie, na jakie wtedy wpadłem - podkreśla Eugeniusz.

W sumie zabrał 48 tys. zł

Prokuraturę zawiadomił dopiero po roku, kiedy Józef zabrał pieniądze za cały materiał, który miał jechać tirem do Jugosławii. Było go sporo.

Ludzie pracowali przy nim dzień i noc przez dwa tygodnie, aż paletami wypełnił się cały plac obok zakładu. Do odbioru tego materiału miało dojść w weekend.

- Umówiłem się z Józefem, żeby dał mi znać, jak przyjedzie klient. W poniedziałek przyjeżdżam, a tu plac pusty. Ktoś zabrał palety warte 10 tys. zł bez rachunków, ani nawet żadnego potwierdzenia. Nie mogłem w to uwierzyć. Prokuraturze nie udało się ustalić nie tylko, kto pomagał Józefowi zapakować te wszystkie palety, ale też gdzie one trafiły. Sprzedał też maszyny należące do firmy - mówi Eugeniusz.

Za wyprowadzenie pieniędzy sąd skazał Józefa na rok więzienia w zawieszeniu na cztery lata - ze względu na to, że był jedynym żywicielem rodziny. Miał też zwrócić 48 tys. zł, które wyprowadził z firmy. Nie oddał. Wkrótce po wyroku zmarł w tajemniczych okolicznościach. Eugeniusz został sam z kredytem.

- Początkowo udawało mi się go spłacać. Przyszedł jednak czas, że już nie dawałem rady. Bank zaczął się upominać o pieniądze, a że kredyt został wzięty pod zastaw dwóch domów, mój i wspólnika, który już nie żył, cała odpowiedzialność spadła na mnie - wyjaśnia.

Sąd nie zgadza się na eksmisję

Sprawa trafiła do komornika. Dom wart 250 tys. zł został wyceniony na 90 tys. Na ogłoszony przetarg żaden kupiec się nie zgłosił, więc komornik zmniejszył wartość domu do 60 tys. zł.

Chętnych znów nie było. Dom ostatecznie przeszedł na własność banku, który szybko skierował sprawę do sądu o eksmisję. Sąd jednak oddalił ją ze względu na zaniżoną wartość i zmniejszony metraż.

Pan Eugeniusz wciąż więc mieszka z żoną w tym domu.

- Ale co to za życie. Mieszkamy w ciągłym strachu. Dochodzi do tego, że boimy się wychodzić z domu, Bo jak bank zawiesi nam kłódki, to przecież już do niego nie wejdziemy.

*Imiona mężczyzn zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24