MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Czy ten dom stanął legalnie? Urzędy miejski i wojewódzki mają problem

Andrzej Plęs
Pani Dorota z rosnącą rozpaczą obserwowała wznoszące się mury domu sąsiada.
Pani Dorota z rosnącą rozpaczą obserwowała wznoszące się mury domu sąsiada. Krzysztof Kapica
Spór sąsiedzki dwóch rzeszowskich rodzin wywołał spór dwóch urzędów - miejskiego i wojewódzkiego. Możemy zapłacić wszyscy.

Tu nie ma niczego z komizmu wiersza "Paweł i Gaweł w jednym stali domu", bo ta historia jest bardziej ponura niż komiczna. I nawet nie w jednym, bo pan Roman i pan Artur stoją w dwóch sąsiednich, a raczej mają stać, bo dom pana Artura dopiero wzbija się ponad ziemię.

Ku rozpaczy pana Romana, który z przerażeniem obserwuje, jak tuż za granicą jego działki, pustak po pustaku, pną się mury sąsiadowego domu. Już nie zobaczy z okien kuchni i pokoju panoramy Rzeszowa, która z tego miejsca na osiedlu Słocina wygląda imponująco.

Już nie zobaczy z okien zachodów słońca, bo będzie mógł patrzeć tylko na ścianę budynku sąsiada. A przez połowę roku żadne słońce nie zajrzy w okna tej strony jego domu, bo promienie zatrzymają się na jednorodzinnym domu pana Artura.

I nie może tak być - pomyślał pan Roman, dopatrzył się w inwestycji sąsiada szeregu uchybień prawnobudowlanych, a to: że wydając sąsiadowi pozwolenie na budowę, Urząd Miasta Rzeszowa nie powiadomił państwa Doroty i Romana o inwestycji, choć miał obowiązek. I - co ważniejsze - dom pana Artura powstaje z naruszeniem miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego.
I jeszcze - dom pana Artura będzie miał bezpośredni wpływ na egzystencję Doroty i Romana, bo zacieni im chałupę i kawał ogrodu.

Tak uzasadniony wniosek o anulowanie sąsiadowi pozwolenia na budowę państwo W. wysłali do Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego, żeby zablokować sąsiedzką inwestycję. A najlepiej - żeby decyzją administracyjną spowodować jej wyburzenie.

I gdyby tylko do sporów administracyjnych konflikt się ograniczał. W tle są doniesienia do policji i prokuratury, wzajemne filmowanie się i fotografowanie, a nawet podejrzenia o sabotaż i dewastację mienia.

Stosunki sąsiedzkie

Wniosek państwa W. do urzędu wojewódzkiego zawierał jeszcze suplement, w którym pani Dorota uświadamiała wojewodę, że prócz sporu budowlanego sąsiadów dzieli jeszcze kilka spraw natury kryminalnej: groźby karalne ze strony pana Artura, zniszczenie samochodu pani Doroty przez nieznanych sprawców, uszkodzenie siatki ogrodzeniowej państwa W. i parę drobniejszych zarzutów, jak głuche telefony i publiczne znieważanie.

Na początku jeszcze nie było tak straszno, kiedy na działce pana Artura stanął toi-toi, by robotnicy budowlani nie musieli chodzić w krzaki.

Pięć metrów od domu państwa W. stanął - wyliczył pan Roman - a prawo mówi, że ma być co najmniej 15, więc w upalny sierpień z tego przybytku do domu państwa W. garnęły się stada much jak plaga egipska i fetor nie do wytrzymania.

Toteż pan Roman zaalarmował straż miejską, ta sławojkę kazała przesunąć. Nie wszystko na budowie pana Artura podobało się panu Romanowi, na przykład błędnie oznakowana tablica informacyjna budowy, toteż wezwał Państwową Inspekcję Pracy.

Ta pojawiła się, dostrzegła, że rattanowa mata, którą pan Roman obłożył sobie siatkę ogrodzeniową od zewnątrz, stwarza zagrożenie dla budowlańców na posesji pana Artura, a poza tym zagrożenie pożarowe, toteż kazała ją zdjąć.

Zdjęli ją budowlańcy pana Artura, może mało delikatnie, bo potem pan Roman uznał, że rozerwali jego siatkę ogrodzeniową i zażądał rekompensaty finansowej za szkodę. Zaczęło "iść na ostro", kiedy pan Roman pewnego dnia pojawił się w swojej firmie, a tuż za nim - pan Artur.

- Przez całą drogę miałem wrażenie, że mnie śledzi swoim samochodem - opowiada pan Roman. - Przyszedł, usiadł koło mnie, kazał mi kupić bukiet róż i przeprosić jego żonę, bo narobiłem jej przykrości tym, że poddaję w wątpliwość budowę jej domu. I że mam na to 24 godziny. I że mam dzieci, wnuczkę, że pozabija i żebym za siebie też się oglądał.

Przestraszony pan Roman natychmiast pobiegł na policję, żeby złożyć zawiadomienie o przestępstwie.

Inaczej sytuację zapamiętał pan Artur: "Powiedziałem, że chciałbym wyjaśnić wszelkiw nieporozumienia oraz donosy. Roman W. powiedział, że nie mamy o czym rozmawiać. Dodał też, że on nas załatwi. Ja wówczas powiedziałem, że za to, co zrobił, powinien przeprosić moją żonę. Dodałem, że powinien dać mojej żonie kwiaty" - zaznawał policjantom. Nie po raz ostatni.

Pod okiem kamery

Potem pan Roman dosłał policji kolejne zawiadomienie, że mu pan Artur pokazuje środkowy palec. A jeszcze potem niemal spłonęło stare renault clio córki pana Romana, zaparkowane przed jego posesją. Skończyło się na przebitych czterech oponach i porysowanej masce.

Zawiadamiająca policję pani Dorota sugerowała, że to może mieć związek z konfliktem sąsiedzkim. Wystraszeni przebiegiem wypadków państwo W. zamontowali na swoim domu sieć kamer telewizji przemysłowej, z których jedna skierowana jest na pobliską budowę pana Artura.

Ten w odwecie złożył na policji zawiadomienie o tym, że jest podglądany (a raczej jego budowa i pracownicy) i jest to naruszenie prywatności. "Ja nie zezwalam temu panu na filmowanie prac na mojej budowie, ani też nie pytał mnie o takową zgodę" - zeznawał policji pan Artur.

Kolejne doniesienia państwa W. dotyczą głuchych telefonów, stalkingu, pokazywania środkowego palca, w odwecie pan Artur zagroził złożeniem swojego doniesienia o stalkingu ze strony państwa W.

I o tym, że włażą mu na budowę kiedy chcą, czym naruszają jego własność prywatną. Na co państwo W. zrewanżowali się doniesieniem o groźbach karalnych: "Do tego dodam, że cała moja rodzina praktycznie nie śpi w nocy, pełniąc dyżury w obawie przed podpaleniem lub użyciem innych środków w celu spełnienia gróźb przez pana Sz." - alarmował policję pan Roman.

- I urządziłem mu cztery naloty bombowe, trzęsienie ziemi, siedem pożarów, dwie powodzie i atak szarańczy - kpi pan Artur. - Nie tylko na mnie składał doniesienia, ale i na moją żonę i córkę, na każdego, kto bywał na tej budowie.

W konflikt zaangażowane zostały całe obie rodziny, bo po kolejnych doniesieniach obu stron raz po raz zeznawały dzieci zwaśnionych sąsiadów. A mury domu pana Artura pięły się szybko w górę. Do czasu.

Urząd kontra urząd

Pan Roman z niecierpliwością czekał na decyzję Podkarpackiego Urzędu Wojewódzkiego. Bo jeśli ma rację, jeśli pozwolenie na budowę zostało wydane z naruszeniem prawa, to dom pana Artura w ogóle nie powinien wznieść się ponad poziom gruntu. A wzniósł się już po dach.

- Owszem, przyznaję, że on działa zgodnie z otrzymanym pozwoleniem na budowę - pan Roman oddaje sprawiedliwość sąsiadowi chociaż w tym względzie. - Tylko że to pozwolenie nie jest zgodne z prawem.

I urząd wojewódzki orzekł: "w niniejszej sprawie zachodzi prawdopodobieństwo, iż wspomniana decyzja jest dotknięta wadą prawną", po czym dopowiada, że decyzja rzeszowskiego urzędu miasta o pozwoleniu na budowę "wydana została z rażącym naruszeniem prawa".

Po czym urząd wojewódzki nakazał wstrzymanie wykonywania decyzji, co dla pana Artura znaczyło zatrzymanie budowy, na której już zdążył położyć konstrukcję dachową. Pan Roman tryumfował.

- Złośliwość pewnego człowieka sprawiła, że inwestycja została wstrzymana - potwierdza pan Artur, jednoznacznie wskazując, że złośliwością wykazał się sąsiad.

Poszedł za radą urzędu wojewódzkiego i przez swoją warszawską kancelarię prawną odwołał się do Generalnego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego.

Prawnicy, po długim wywodzie, napisali do GINB, że "wojewoda błędnie odczytuje rysunki projektu budowlanego i na tej podstawie formułuje błędny wniosek o rzekomej niezgodności projektu budowlanego z MPZP".

- Jeśli urząd wojewódzki będzie się upierał przy swoim postanowieniu, to będzie musiał stanąć naprzeciwko całej izby projektantów budowlanych - zapowiada pan Artur.

I przekonany jest, że postanowienie urzędu wojewódzkiego zostanie uchylone i to urząd będzie płacił za skutki tego postanowienia.

- Jesteśmy spokojni, bo za każdy dzień przestoju na budowie otrzymamy sowite odszkodowanie - zapowiada. - I to spore odszkodowanie.

A jeśli po wszelkich bojach administracyjnych i sądowych okaże się, że jednak pozwolenie na budowę zostało wydane z naruszeniem prawa i postawiony już budynek trzeba będzie zrównać z ziemią, to...

- Konsekwencje ponosi wydający decyzję - podpowiada pan Artur. - Czyli to urząd wojewódzki będzie mi musiał wypłacić odszkodowanie.

Czyli wszyscy podatnicy będą musieli złożyć się na odszkodowanie.

- I najgorsze jest, że przez złośliwość tego człowieka będzie płacić całe społeczeństwo - dodaje.

Budowa zamarła, konflikt nie, bo w ramach działań odwetowych pan Artur planuje złożyć wniosek o wydanie wobec pana Romana sądowego zakazu zbliżania się. Raczej trudne do przeprowadzenia, bo obaj panowie mają przecież mieszkać płot w płot.

- Nie takie trudne, bo ten pan nawet nie jest zameldowany tam, gdzie mieszka - podpowiada pan Artur. I dodaje tajemniczo, że budynek, w którym mieszkają państwo W., nawet nie został zgłoszony do użytkowania.

Budowa domu pana Artura tymczasem stoi, co widzą kamery pana Romana. Policja nie nadąża z rozpatrywaniem doniesień sąsiedzkich, a urząd wojewódzki wadzi się z rzeszowskim urzędem miasta, który z urzędów ma rację. Ktokolwiek ma, i tak za spór zapłacą podatnicy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24