MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Chcesz odszkodowanie za spalony lokal? Znajdź sobie podpalacza

Andrzej Plęs
Piotr Filip: - Wychodzi na to, że tych co mi grozili i podpalili lokal, złapać muszę sobie sam.
Piotr Filip: - Wychodzi na to, że tych co mi grozili i podpalili lokal, złapać muszę sobie sam. Dariusz Danek
Wybudował w Budziwoju zajazd, ubezpieczył, lokal spłonął. Biegli ustalili, że to było podpalenie. Żeby dostać odszkodowanie, właściciel musi udowodnić, że nie jest podpalaczem.

- A jaki w tym byłby sens? - oburza się Piotr Filip. - Miałbym sam spalić własny lokal, w który włożyłem dwa razy więcej, niż mógłbym otrzymać od ubezpieczyciela? Co to za interes?

Copacabana w Budziwoju miała być spełnieniem marzeń o biznesie i źródłem utrzymania. Zarobił na kupnie i sprzedaży nieruchomości, zysk zainwestował w działkę i zbudował ten zajazd.

Bez kredytów, o co na "dzień dobry" pytał go prokurator. Bo mogło być i tak, że Filip zadłużył się na budowę zajazdu, biznes nie szedł, były kłopoty ze spłatą wierzytelności, więc sfajczył interes, żeby uciec przed bankowymi kłopotami.

No ale inwestor nie zaciągał bankowych kredytów, zobowiązań nie było, więc - można przyjąć - nie było i powodu do samospalenia i wyłudzenia odszkodowania.

Krótki debiut branżowy

Modny styl rustykalny, wiejski, swojski. Taka karczma chłopska, w sam raz na wesela, zakładowe imprezy, komunie. Copacabana ruszyła w połowie 2010 roku, zamknęła się na zimę i miała ruszyć wiosną 2011 roku.

- Zamknąłem na zimę, bo to martwy sezon, w tym czasie zbierałem zamówienia na wiosnę i lato - tłumaczy Filip. - I uzbierało się tego mnóstwo, po jesień 2011 roku lokal miałem obłożony. Chciałem wystartować w okresie komunijnym, ale w połowie kwietnia zajazd mi spalili. Do dziś ludzie dzwonią z zamówieniami, bo nie wiedzą, co się stało.

Stało się w połowie kwietnia, dokładnie w dzień, kiedy Filip obchodził swoje 30. urodziny. Ogień zauważył nad ranem mężczyzna przejeżdżający obok lokalu, zawiadomił straż.

Chwilę potem służby zaalarmowała matka Filipa, która mieszka nieopodal. Ogień i dym buchały z piętra zajazdu, najsilniej z pomieszczenia administracyjnego. Służby były na miejscu błyskawicznie, ogień ugaszono, zanim rozprzestrzenił się po całym obiekcie.

Bez wątpienia - podpalenie

Piętro spalone, parter nadpalony, smród dymu i substancji ropopochodnych, pod jednym ze stolików na parterze znaleziono plastikową bańkę z resztkami paliwa, ściany były tym pochlapane, na podłodze - rozwinięta w kierunku drzwi wejściowych rolka papieru. Bez wątpienia - podpalenie.

Drzwi i okna zamknięte, brak śladów włamania - orzekli biegli. Znaczy - włamania nie było, więc podpalał ktoś, kto miał klucze. Oryginalne, albo dorobione, bo użycie wytrychu policyjni spece od mechanoskopii by wykryli. A klucze do lokalu miał tylko Filip i jego rodzina.

"Reasumując stwierdzić należy, że zebrany w sprawie materiał dowodowy z jednej strony nie pozwala na jednoznaczne wykluczenie działania osób trzecich, a z drugiej nie jest na tyle wystarczający, by sformułować tezę o samopodpaleniu budynku przez pokrzywdzonego" - stwierdziła prokuratura i umorzyła śledztwo w sprawie podpalenia.

Bo uznała, że Copacabanę równie dobrze mógł sfajczyć jakiś wróg Filipa, jak i sam Filip. Dwa towarzystwa ubezpieczeniowe uznały, że skoro - zdaniem prokuratury - właściciel też mógł być podpalaczem, to odszkodowanie mu się nie należy. Chyba, że udowodni, że to nie on podpalił.

Domniemanie winy

Filip ma wrażenie, że prokuratura od początku widziała w nim podpalacza. Wprawdzie lokal był ubezpieczony wcześniej w Uniqua, ale Filip ubezpieczył go dodatkowo w Generali 11 kwietnia, a Copacabana spłonęła tydzień później. Przypadek? - zastanawiała się prokuratura.

Kiedy strażacy zmagali się z ogniem, Filip był w Rzeszowie, ale policja prześledziła całą jego urodzinową noc. Około godz. 3 w nocy był przez swoim zajazdem.

- Byłem, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, zresztą sam o tym powiedziałem policji - przyznaje. - Powiedziałem też, że przed remizą widziałem czarny samochód, który odjechał natychmiast, kiedy się pojawiłem. Nikt tego nie sprawdzał.

Był tej nocy na stacji paliw w Tyczynie i tankował wóz. Potem pojechał do "Olimpu" w Budziwoju, pogadać z ochroniarzami.

"Z zeznań pracowników klubu "Olimp" wynika, że Piotr Filip, gdy przybył do tego lokalu, intensywnie śmierdział benzyną. Na pewno nie oblał się nią podczas tankowania, bo on sam tego nie potwierdza, ani nie wskazuje na to zapis z kamer przemysłowych stacji paliw" - podpowiada prokurator.

- Dłonie miałem brudne od wlewaka, bo lepił się od benzyny - tłumaczy Filip. - Policja miała nagranie z kamery skierowanej na dystrybutor, a ja zdobyłem nagranie z innej - jak szarpię się z zamkniętymi drzwiami do toalety. Ale to nagranie już śledczych nie interesowało.

Ślady znikły?

"Zadziwiająca jest też znajomość przez Piotra Filipa tych miejsc w Copacabana, które oblane zostały substancją palną. Z zeznań prowadzącego oględziny (policjanta - red.) wynika, że to Piotr Filip pokazywał mu miejsca, gdzie została rozlana substancja palna. Zapytany skąd ma taką wiedzę, Piotr Filip udzielił odpowiedzi, że miejsca te pokazali mu strażacy po zakończeniu akcji gaśniczej. Ci ostatni zaprzeczyli, by takie fakty miały miejsce" - pisze prokurator.

A Filip tłumaczy, że jemu pokazali, przed prokuratorem zaprzeczyli i udowodnij tu, człowieku, że nie jesteś piromanem.

- Straż zalała cały lokal, policja zadeptała ślady, kazali mi wejść i szukać, czegoś, co było nie tak. To ja biegłym pokazałem tę bańkę pod stołem, kazali mi ją podać, chwyciłem gołą ręką i podałem - tłumaczy Filip. - A potem w ekspertyzie okazało się, że na bańce nie ma żadnych śladów DNA, a odciski nie nadawały się do identyfikacji. Nawet moje. Cud jakiś?

Nachodzą mnie jacyś ludzie

Ma alibi, że to nie on podpalił. Policja sprawdziła bilingi z jego telefonu i lokalizację aparatu - kiedy w Copacabana zaczęło się fajczyć, on wtedy dzwonił z Rzeszowa.

Zgłaszał policji jeszcze przed podpaleniem, że nachodzą go jacyś ludzie, żądają haraczu za "bezpieczeństwo" lokalu. Tydzień przed podpaleniem został pobity. Rzeszowskie CBŚ prowadziło sprawę, niczego nie wykryło.

Świadek z lokalu "Imperium" zeznał, że "czasy zastraszeń w Rzeszowie minęły, ale nie można wykluczyć, że Filip był z kimś zwaśniony" i ten ktoś za pomocą dorobionego klucza wszedł do lokalu.

Prokuratura w ten wątek powątpiewa: "Pokrzywdzony, zainteresowany wykryciem sprawcy, wskazałby na taką osobę, a nie koncentrował się na jakiejś grupie przestępczej, która domaga się haraczu od de facto nie funkcjonującego lokalu".

- Wychodzi na to, że sprawców gróźb karalnych złapać muszę sobie sam - mówi Filip z ironią. O szczegółach mówić nie chce. - Tu już nie chodzi o lokal, tu chodzi o moje zdrowie - tłumaczy.

Odszkodowania nie będzie

Prokuratura z policją prześwietliła urodzinową noc Filipa i prokurator uznał, że "nie wykluczone, że poszkodowany zdążył podłożyć ogień". I miał motyw, skoro na krótko przed pożarem dodatkowo ubezpieczył lokal w Generali.

Obie firmy ubezpieczeniowe skrzętnie skorzystały z sugestii prokuratury i odmówiły wypłaty odszkodowania. Uniqua po ciężkich bojach wypłaciła 22,5 tys. zł za skutki dewastacji. To było dodatkowo płatne ubezpieczenie, bo od pożaru nie chce wypłacić już nic.

- Po prostu uznali, że była dewastacja, ale pożaru nie było - denerwuje się Filip.

Generali stwierdziło, że Filip bezpośrednio albo pośrednio jest winny stratom, bo "oględziny miejsca zdarzenia (po pożarze) nie wykazały żadnych śladów włamania związanych z niniejszym zdarzeniem.

Nie stwierdzono uszkodzeń zabezpieczeń obiektu. Nie stwierdzono również jakoby do powstania niniejszej szkody przyczyniła się awaria instalacji zamontowanej w budynku. Sprawca zatem musiał wejść w posiadanie kluczy do obiektu lub budynek musiał pozostać otwarty". A skoro właściciel tak czy inaczej jest winny, to odszkodowanie się nie należy. Jak się Filipowi nie podoba, to niech idzie do sądu.

Dowodów nie ma. Płaćcie!

Jednej i drugiej firmie prawnik ubezpieczonego odpisał, że nie ma cienia dowodu na to, żeby Filip był inicjatorem albo sprawcą podpalenia, więc niech zgodnie z prawem płacą odszkodowanie.

- Albo niech zatrudnią detektywa i udowodnią mi, że podpaliłem - denerwuje się właściciel zajazdu. - A oni mnie każą udowadniać, że jestem niewinny. Czyli mam wytropić podpalacza i udowodnić mu winę, wtedy może będę miał szansę na odszkodowanie.

Na razie poskarżył się Rzecznikowi Ubezpieczonych. I czeka. I poza nim nikomu się nie spieszy, żeby do końca wyjaśnić sprawę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24