Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Barbara Smoczeńska. Spod jej ręki wychodzą akwarelowe kwiaty i kocie portrety

Alina Bosak
- Zdecydowanie są zbyt uczłowieczone - mówi Barbara Smoczeńska o swoich kotach (na zdjęciu z Guciem). - Mówię do nich, a one wszystko rozumieją. Tak jest od czasu, kiedy byłam dzieckiem.
- Zdecydowanie są zbyt uczłowieczone - mówi Barbara Smoczeńska o swoich kotach (na zdjęciu z Guciem). - Mówię do nich, a one wszystko rozumieją. Tak jest od czasu, kiedy byłam dzieckiem. Krzysztof Kapica
Ogień z kozy, korzenny zapach kadzidełka i wielce towarzyskie koty sprawiają, że dom Barbary Smoczeńskiej, rzeszowskiej artystki malarki kojarzy się z ciepłym azylem. To tutaj powstają akwarelowe kwiaty, pejzaże i kocie portrety.

Pozory mogą mylić. Napis na furtce ostrzega "Uwaga, drapieżny kot". Tymczasem wypoczywający pod drzwiami pręgowany Manio nawet głowy nie ma ochoty podnieść na widok wchodzących gości. - Kogoś jednak udało mi się wystraszyć - uśmiecha się Barbara Smoczeńska. - Doręczyciel, który zastępował znajomego listonosza, zostawił mi listy zawieszone na płocie. Zapytałam, dlaczego. Powiedział, że obawiał się kota

Tymczasem czworonożni współlokatorzy artystki wcale nie palą się do ataku. Gucio, starając się zachować godność, podstawia głowę do głaskania, a Julka rozkosznie wyciągnęła się na wprost buzującego ognia i nie zawraca sobie głowy intruzami.

- Zdecydowanie są zbyt uczłowieczone - mówi Barbara Smoczeńska o swoich kotach. - Mówię do nich, a one wszystko rozumieją. Tak jest od czasu, kiedy byłam dzieckiem...

Początek przyjaźni

Urodziła się tuż przed wybuchem II wojny światowej w Wadowicach. - Mieszkałam tam jeden dzień - opowiada. - Ojciec był oficerem wojska polskiego, więc poszedł na wojnę, a mama ze mną i bratem schroniła się u rodziny w Przemyślu.

- Po pobycie w obozie ojciec wrócił chory. Pojechał więc w rodzinne strony, by w górach odzyskać siły. Rodzice zdecydowali, że zamieszkamy w Węgierskiej Górce. I tak prosto z przemyskiego, pełnego dzieci podwórka trafiłam w Beskid Śląski. Okolice piękne. Przez wioskę przepływała rzeka Soła, w której uwielbiałam pływać. Tęskniłam jednak za rówieśnikami, najbliższa koleżanka mieszkała 2 kilometry dalej. Bywałam więc samotna i towarzystwa szukałam u zwierząt - wspomina artystka. - Wieczorami, po czereśni, przez dach i okienko przychodziła do mojego pokoju kotka sąsiadów. Przytulona do niej zasypiałam. Czułam się bezpiecznie. Od tej pory zwierzęta są dla mnie siostrami i braćmi.

Przyjaźń oznacza odpowiedzalność. Dlatego przez dziesięć lat pani Barbara organizowała aukcje na rzecz schroniska dla bezdomnych zwierząt w Mielcu. Przekazywała na nie własne obrazy, a także dzieła zaprzyjaźnionych artystów.

Kraków i już

Duszę artysty być może odziedziczyła po ojcu, który z wykształcenia był muzykiem i po wojnie zajął się zakładaniem liceów muzycznych, prowadził chóry.

- To ciężki chleb - ostrzegał, kiedy Barbara oświadczyła, że chce studiować malarstwo. Ale córki nie wystraszył. Miała dopiero 16 lat i zaczęła życie studentki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. - Zawsze byłam samodzielna. Rodzice dawali mi mnóstwo swobody. To dlatego własne dzieci, córkę i syna, trzymałam potem krótko - bałam się, że będą mieć równie ryzykowne pomysły jak ja... A studia? Na drugim roku musiałam zrezygnować z malarstwa, bo okazało się, że jestem uczulona na farby olejne. Przeniosłam się na grafikę, do pracowni drzeworytu. Odradzał mi to profesor Zygmunt Radnicki. "Niech pani zajmie się akwarelą", podpowiadał. I pomyśleć, że wtedy akwarela wydała mi się za mało poważną sztuką. "Moi koledzy wyżywają się na olbrzymich płótnach, a ja mam ślęczeć nad papierkiem", obruszałam się w myślach. Przekonałam się do niej dopiero w latach 70.

Dom z duszą

W niewielkiej pracowni, którą pani Barbara urządziła na parterze swojego rzeszowskiego domu, akwarelowe kwiaty śmieją się kolorami. - Wiosną rzucam się na kwiaty - śmieje się artystka. Na parapecie więc rozsieli się modele - żonkile, pierwiosnki i... czarny jak smoła Gucio. - To jego ulubione miejsce. Towarzyszy mi w czasie pracy i jest inspiracją do "Kocich żartów".

Latem często maluje w ogrodzie. Zimą, ze względu na ciepło, w pobliżu kozy. Stanowiskiem pracy staje się wtedy duży, drewniany stół. Wisi nad nim solidna stara lampa, zmieniona z naftowej w elektryczną. Takich przedmiotów "z duszą" jest tu kilka. Wiekowy umartwiony Chrystus w drewnianej kapliczce na ścianie przyjechał do Rzeszowa z rodzinnego domu męża pani Barbary. Rodzinną pamiątką jest też wiszący nad nim zegar, który melodyjnym biciem odmierza upływający czas. Sporo go udźwignęła potężna, drewniana belka nad kominkiem. Liczy sobie 300 lat i podobnie jak cegły pod spodem pochodzi z rozbiórki starego budynku.
- Zamieszkaliśmy tu z mężem 25 lat temu. Wcześniej było lokum w bloku nieopodal WSK. Tam, gdzie teraz jest Helios, stało kino Przodownik. Do Rzeszowa trafiłam zaraz po studiach. Był początek lat 60. Czasy nieciekawe. W sklepach brakowało wszystkiego, a u artysty częściej chciano zamawiać szyldy, reklamy i użytkowe prace niż obrazy. Do swojego bloku szłam z ulicy Dąbrowskiego, koło Foto Turaja , przez łan pszenicy. Ale wspominam tamte czasy bardzo miło. W naszej klatce schodowej mieszkały same młode rodziny z dziećmi. Wszyscy sobie pomagali. Sąsiadka bez problemu zaopiekowała się dzieckiem, a jak ktoś zachorował, to mógł liczyć, że sąsiad przyniesie mu zupę. Teraz tego nie ma. Brakuje mi życzliwości, którą widziałam podczas pobytów we Francji, w Niemczech - przechodniów, mówiących sobie na ulicy "dzień dobry".

Misja? Raczej pasja
Obrazy Barbary Smoczeńskiej są pełne jasnych kolorów, radosnego spojrzenia na świat. - Nie szukam w sobie żadnych, skomplikowanych wspomnień, które musiałabym przelewać na papier. Tym bardziej że nie traktuję malarstwa jako misji. Robię to, bo lubię i po to, by ktoś patrząc na moje prace, dobrze się czuł.
Misja może nie, ale na pewno - pasja. Dla niej rzuciła kiedyś bezpieczną pracę w Polsrebrze, gdzie tworzyła użytkowe wzory. Po czterech latach zatęskniła za "wolnością". - Potrafię być wobec siebie uczciwa - kwituje artystka. - Zrobiłam więc skok na głęboką wodę.

Rok bez pędzla

Do Francji po raz pierwszy pojechała na stypendium w 1975 roku. Potem była jeszcze kilka razy. - Wprost z kraju, gdzie w sklepach był tyko ocet i herbata Ulung, trafiłam w sam środek pewexu - wspomina pierwsze zetknięcie z Paryżem. - W dodatku, po czteromiesięcznym stażu w Luwrze, stwierdziłam, że w malarstwie wszystko zostało już zrobione. Wróciłam do Polski i przez rok nie brałam pędzla do ręki. Ale potem znów zaczęłam tworzyć.

Nie mogąc spędzać godzin nad pracą z farbami olejnymi, odnalazła się w akwareli. - Zatęskniłam za kolorami i zrozumiałam, że w akwarelach ich nie brakuje. Żałuję, że nie posłuchałam profesora Radnickiego wcześniej.

Jej obrazy trafiły do galerii w Krakowie, Zakopanem, Gliwicach. Znalazły nabywców. - Bardzo miło wspominam serię kalendarzy dla Elektrociepłowni Rzeszów - opowiada. - Przygotowywałam je przez 9 lat. "Kocie żarty", kwiaty, pejzaże towarzyszyły kolejnym miesiącom roku i przysporzyły mi wielu sympatyków.

Maluję, bo...

- Moja koleżanka, która ma w domu jednego z namalowanych przeze mnie kotów, pt. "Kot nasenny", zapewnia, że rzeczywiście przy tym obrazie doskonale się zasypia - śmieje się pani Barbara, której poczucia humoru nie brakuje, więc wśród dzieł ma także "Kota eleganta", co wygląda, jakby nosił smoking i "Kota ekologicznego" w zieleni, "Kota moro" i "Kota melomana", do tego sporo wizerunków Funi, która uwielbiała przechadzać się po okolicy i u państwa Smoczeńskich przeżyła 20 lat.

- Wciąż maluję - mówi mistrzyni akwareli. - Dla dzieci, dla przyjaciół, dla jednej galerii na utrzymanie domu. Dla przyjemności.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24