Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Atak na szczyt największej góry Ameryki. Mordercza walka naszych wspinaczy

Małgorzata Froń
Kamienny Strażnik pokazał pazur.
Kamienny Strażnik pokazał pazur. Archiwum
Kamienny Strażnik twardo bronił dostępu. Odstraszał śniegiem, potwornym zimnem, przenikliwym wiatrem. Marcin, Paweł i Bogdan się nie poddawali...

Podziękowania dla firmy ENERGO-SYSTEM za sfinansowanie wyprawy i ogromną okazaną pomoc i życzliwość. Również wielkie dzięki dla żony Kasi i synka Filipka za wytrwałość oraz podziękowania dla NOWIN za patronat. DO NASTĘPNEGO RAZU.
Marcin, Paweł, Bogdan

Aconcagua, czyli Kamienny Strażnik, położony w Argentynie najwyższy szczyt Andów oraz całej Ameryki mierzący 6962 m n.p.m. - oto ich wyzwanie. Wyruszają z Polski we wtorek 29 stycznia. Marcin Dudek, Paweł Ząbek i Bogdan Bednarz.

Wszyscy należą do Klubu Wysokogórskiego Bielsko-Biała. Marcin mieszka i pracuje w Rzeszowie, Paweł w Bielsku, a Bogdan w Żywcu. Przynależność Marcina do klubu oddalonego o 250 km to, jak sam mówi, "szwagra Pawła robota".

Z Bielska-Białej autobusem docierają do Mediolanu, stamtąd samolotem do Madrytu, potem do Santiago w Chile, aż wreszcie po czterodniowej podróży lądują w Mendozie w Argentynie.

Od razu uderza ich inna rzeczywistość. - Argentyna i Ameryka Południowa, inny świat dla nas zagonionych Europejczyków. Ludzie żyją wolniej, mają czas posiedzieć na ławce, w parku, pośmiać się, porozmawiać.

- Dla nas to wakacje, ale dla nich to szara codzienność jakże ciekawsza od naszej - dywaguje Marcin.

Piękna pogoda, będzie dobrze

W Mendozie sporo załatwiania, pozwolenie - permit na akcję w górze, ostatnie zakupy. Wreszcie 1 lutego ruszają. Pakują się w autobus, który wiezie ich do miejscowości Penitentas oddalonej o 150 km od Mendozy. Stąd rozpoczynają 3-dniowe podejście do bazy Plaza Argentyna na wysokości 4200 m.

- Z Penitentas do bazy mamy ponad 45 kilometrów - opowiadają podróżnicy. - Zresztą baza to dużo powiedziane. Kilka namiotów, w tym nasz 3-osobowy namiocik, który będzie naszym domem na około 2-3 tygodnie.

Starannie okładamy namiot kilkuset kilogramami kamieni i dokładnie wiążemy stelaż, bo argentyński wiatr na pewno się odezwie - opowiadają chłopaki. - W bazie dodatkowo kilka dużych namiotów agencji i co najważniejsze WC, poza tym to wszystko.

Z bazy widać pola podszczytowe, wydają się na wyciągnięcie ręki.

- Nie będzie źle - tak wtedy myśleliśmy.

Po dwóch dniach aklimatyzacyjnych ruszają do góry, plecaki ważą po 30 kg, niosą też dwa namioty, jedzenie i dużo ekwipunku, który zostawią w wyższych obozach.

Paweł: Przez pierwsze kilka dni góra uśpiła naszą czujność. Była piękna pogoda, wręcz idealne warunki. Gdzie ten wiatr, z którego Andy słyną?

Zakładają obóz I na 4800 m, przesypiają się w obozie II na 5600 m i z marszu zakładają obóz III na 6000 m. Po założeniu trzeciego obozu schodzą na odpoczynek na sam dół, do bazy. Jest 8 lutego.

Co z tą pogodą

W bazie sprawdzają prognozę pogody. Niestety, nie ma czasu na odpoczynek, za kilka dnia nadejdzie załamanie pogody, ma być wiatr dochodzący do 120 km/h i temperatury na szczycie od -30 do -40.

Prognozy górskie dają obraz najdalej na 3-4 dni, nie wiadomo co będzie w przyszłym tygodniu. Czy będzie kolejna szansa?

- Szybka decyzja - jutro wychodzimy, aby trafić w okno pogodowe. Plan jest prosty: 9 lutego obóz I, następnego dnia obóz III na 6000 m i w nocy o drugiej wychodzimy na atak - opowiada Paweł. - Umiarkowany wiatr 40-50 kilometrów na godzinę, znośne temperatury około minus 25 dają szanse.

Do obozu III wszystko idzie zgodnie z planem. Przychodzą, gotują, nastawiają budzik na drugą w nocy. Martwi ich trochę mocny wiatr, który ciągle się wzmaga, jest mgła, sypie śnieg. - Licząc, że się wypogodzi, startujemy nieco później, bo o piątej.

Marcin: Ubieram się w namiocie. Nawet wewnątrz tracę czucie w palcach rąk i nóg. Ruszamy, zaspy po kolana, trzeba torować drogę, wiatr dusi oddech, śnieg pada poziomo, trudno ustać na nogach.

Robimy 500 metrów w 7 godzin. Do szczytu brakuje jeszcze kolejnych 500. Nie mamy szans, decyzja jest jedna - zawracamy. Schodząc, wiem, ile sił straciłem na tym ataku, sił, których tutaj odrobić jest piekielnie trudno. Niestety, prognoza się nie sprawdziła.

Zmęczeni dochodzą do obozu III. Po godzinnym odpoczynku, postanawiają umocnić po drodze istniejące obozy i zejść do bazy. Jest 11 lutego.

Sprawdzają pogodę. Kolejna szansa może być 14-15 lutego. Postanawiają iść. Znów bez odpoczynku.

- Plan taki sam jak ostatnio, obóz I, nocleg i jednym skokiem na 6000 m. Do obozu na 5600 docieramy mocno zmęczeni, Bogdan mówi, że nie da rady, albo jak dojdzie na 6000 metrów, to będzie niezdolny do próby ataku w nocy - opowiada Marcin. - Postanawia zostać na 5600 m. Dalej idę tylko z Pawłem. 6000 metrów, zimno jest przenikliwe, wieje, w końcu namiot, gotujemy, nastawiam budzik na godzinę drugą. W nocy mocny wiatr nieco ustępuje, otwieram namiot, widzę gwiaździste niebo.

Atakujemy szczyt!

Ruszają, idzie się dobrze, Paweł z przodu, Marcin za nim. Promyki wschodzącego słońca dodają sił, a są one bardzo potrzebne zziębniętemu ciału. Nad kopułą szczytową robi się charakterystyczny grzyb, zwiastujący zmianę pogody.

Marcin: Mijamy miejsce, z którego zawróciliśmy ostatnio. Czuję, że sił mam niewiele. Po pewnym czasie patrzę na zegarek, jestem na 6730 m, zostało 230 m przewyższenia.

Pamiętam chwile zwątpienia, krańcowego zmęczenia. Kolejne kroki, odliczam, mija kolejna godzina, niczym minuta, podejście wydaje się nie mieć końca. Podnoszę do góry głowę, widzę ledwo wyraźną we mgle postać. Paweł z podniesioną ręką. Wiem, że jest na szczycie.

Marcin dociera na szczyt godzinę później.

- Paweł czekał na górze. Najpierw myślę, że to nierozważne, przecież jest strasznie zimno. Wita mnie słowami: Myślałem, że zamarznę, szybciej, robimy zdjęcia i na dół. Chmury zasnuły cały szczyt, nie widać nic. Zdjęcia, uścisk dłoni, chwila radości i w dół. Po 4 godzinach jesteśmy w namiocie - Marcin uśmiecha się na to wspomnienie.

Bogdan nie rezygnuje

Paweł i Marcin idą spać, a Bogdan, który dotarł na 6000 metrów, szykuje się na planowany w nocy atak. - Nie wiem, czy dam radę, jestem bardzo zmęczony - wzdycha. Marcin i Paweł zasypiają kamiennym snem. Bogdan rusza o drugiej w nocy.

- Czekamy na Bogdana, o dwudziestej zaczynamy się martwić, szczyt tonie w chmurach, sypie śnieg i wieje potężny wiatr, idzie załamanie pogody, a noc już kładzie się w okolicy - wspominają koledzy Bogdana.

W końcu dociera, jest strasznie zmęczony, zamarznięta twarz, sople na nosie, wąsach, brodzie. Krótka rozmowa, Byłeś na górze? Tak, wszedłem. I pada kamiennym snem.

W nocy przychodzi zapowiadane załamanie pogody. Wiatr grubo ponad 100 na godzinę, rzuca namiotem. - Boimy się, że w końcu go stracimy i zostaniemy w śpiworach. Na szczęście udaje się dotrwać do rana - wspomina Bogdan.

W tych koszmarnych warunkach składają namiot i ruszają w dół.

- Oj, intensywne cztery tygodnie. Miało pójść lżej, ale Aconcagua pokazała pazur, pokazała, że potrafi być bardzo groźna - kończy Marcin. - Teraz śmieję się do siebie, że nie poddała się bez walki. Najlepiej waga pokazuje wysiłek tam zostawiony. Paweł minus 6 kilogramów, ja - minus 8, Boguś - minus dziewięć. Każdy z nas zostawił tam kawał zdrowia. Ale zdobył dużo radości.

Po powrocie do kraju, okazuje się, że była to ostatnia szansa ataku w tym sezonie. Wspomniane załamanie pogody trwało wiele dni.

- Wiemy również, że kilka osób w okresie naszego podejścia za spotkanie z Aconcaguą zapłaciło najwyższą możliwą cenę - mówią ze smutkiem.

Ale już planują kolejną wyprawę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24