Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gwałciciela policjanci nie szukali. Znaleźli kozła ofiarnego

Andrzej Plęs
Gdy o gwałcicielu zaczęło być głośno, policjanci uznali, że coś jednak muszą zrobić. - Zaczęli mi wmawiać, że chodzę do tych kobiet po nocach - opowiada 23-letni Tomasz Krajewski. - I żebym się przyznał, bo w więzieniu nie dadzą mi żyć.
Gdy o gwałcicielu zaczęło być głośno, policjanci uznali, że coś jednak muszą zrobić. - Zaczęli mi wmawiać, że chodzę do tych kobiet po nocach - opowiada 23-letni Tomasz Krajewski. - I żebym się przyznał, bo w więzieniu nie dadzą mi żyć. Andrzej Plęs
Prokurator oskarża siedmiu policjantów z Brzostka w pow. dębickim. Ignorowali zgłoszenia o przestępstwach, poświadczali nieprawdę w dokumentach, nie podejmowali śledztwa, choć wiedzieli, że w Nawsiu Brzosteckim grasuje gwałciciel.

Przy takiej robocie wcale nie chodzi o wykrycie sprawy. Chodzi o pozytywny statystycznie wynik bez konieczności podjęcia pracy - określił prokurator w akcie oskarżenia.

W Nawsiu Brzosteckim już huczało o młodym gwałcicielu, który upodobał sobie starsze kobiety. Nawet jeden radny Brzostka pytał obecnego na sali obrad komendanta brzosteckiego komisariatu, co dzieje się ze śledztwem. Usłyszał, że jest w toku. Nie było w toku. Było za to szereg działań, żeby żadnego śledztwa nie było.

Dowody ignorowane

Młody, szczupły, jasnowłosy, krótko ostrzyżony - ofiary gwałciciela i świadkowie byli zgodni. Takiego go zapamiętała pani Janina. Odwiedził ją nocą 6 kwietnia 2013 roku. Zbudziła się, kiedy zorientowała się, że w pokoju nie jest sama. Młody człowiek rzucił się na nią, naciągnął kołdrę na głowę, zaczął dusić. Zdołała oswobodzić się na tyle, że zaczęła krzyczeć, co spłoszyło napastnika. Uciekł z piętra domku jednorodzinnego w dół, potem w ciemność nocy.

Zadzwoniła po policję, przyjechało dwóch. Ona - mimo niedawnych doświadczeń - była na tyle przytomna, by wskazać im, że napastnik musiał wyłączyć światło na klatce schodowej i zapewniała funkcjonariuszy, że ona później włącznika nie dotykała.

Wystarczyło wezwać techników kryminalistycznych, zabrać odciski linii papilarnych. Nie zrobili tego. Wskazała im ślady błota na dywanie obok łóżka, nie zwrócili na nie uwagi. Wskazała im odcisk buta męskiego na kretowisku pod domem. Zignorowali go i odjechali.

Sporządzili tylko notatkę z interwencji "w sposób bardzo ogólny, pobieżny i niedokładny" - jak to ocenił prokurator. Nie było w niej ani słowa o napaści i przemocy. Nie przesłuchali pani Janiny, nie przyjęli od niej zawiadomienia o przestępstwie.

Wprawdzie zgłosili interwencję dyżurnemu Komendy Powiatowej Policji w Dębicy, wprawdzie dyżurny polecił im wrócić do pani Janiny i nadać bieg sprawie, ale przyjmujący polecenie dzielnicowy tego nie zrobił.

Zachował się zapis audio z tego zgłoszenia: dwóch policjantów z rozbawieniem żartuje sobie z dyżurnym KPP, czy mają do czynienia z "doprowadzeniem do innej czynności seksualnej". A jeden z nich sugerował policjantowi z Dębicy, że mąż pani Janiny nadużywa alkoholu, jego zamroczony alkoholem kumpel zasnął u niego w domu na strychu, a schodząc, natknął się na panią Janinę.

W prokuratorskim śledztwie wyszło, że mąż pani Janiny w ogóle nie używa alkoholu. To potem, a tymczasem dzielnicowy, któremu komenda w Dębicy poleciła wszcząć śledztwo, notatkę schował i wyjechał na dwutygodniowy urlop. Gwałciciel urlopu sobie nie zrobił.

Gwałt? Zgłoście się do lekarza

Panią Alinę (84 lata) też nawiedził nocą. Wlazł przez wyważone okno, strącił z parapetu doniczkę, co obudziło starszą kobietę. Wstała, żeby zapalić światło, chwycił jej rękę, przewrócił na podłogę, wybiegł na chwilę, żeby wykręcić bezpieczniki instalacji elektrycznej. Wrócił, ułożył kobietę na łóżku i zgwałcił.

Rano, roztrzęsioną i z rozpiętą koszulą panią Alinę znalazła jej opiekunka z GOPS. I od ofiary usłyszała, co się stało.

Zawiadomiła policję, przyjechało dwóch z Brzostka. Młodsza z kobiet pokazała im błotnisty odcisk buta męskiego obok łóżka, ślady butów w całym pomieszczeniu, majtki kobiety na podłodze, rozbitą doniczkę, wyważone okno. Kilka razy powtarzała, że jej podopieczna została zgwałcona, co ofiara potwierdzała.

Od policjantów obie panie usłyszały, że "raczej powinny zgłosić to na pogotowie". Pojechali, nie zabezpieczywszy śladów, nawet nie wezwali lekarza do ofiary, choć pobrane ślady genetyczne mogły się okazać decydujące dla śledztwa. Nie przesłuchali żadnej z kobiet, nie przyjęli zgłoszenia o przestępstwie.

Dyżurnemu KPP w Dębicy jeden z nich zgłosił, że do pani Aliny "wszedł przez okno nocą pijany mężczyzna, nie chciał wyjść, ale po negocjacjach opuścił pomieszczenie". Ani słowa o napaści, gwałcie, śladach. W KPP zanotowano "wejście do domu nieznanego mężczyzny".

Jeden z brzosteckich policjantów sporządził potem notatkę, w której napisał, że "pokrzywdzona wstała z łóżka, została popchnięta przez nieznanego mężczyznę, przewróciła się na podłogę, doznając urazu ręki".

W usta pani Aliny włożył stwierdzenie: "powiedział, że chce się przespać w jej domu". O gwałcie i śladach w notatce nie było nic. Policjant przytaczał za to zeznania świadków, z którymi - jak się potem okazało - w ogóle nie rozmawiał.

Miesiąc po napaści sporządził postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa w sprawie "naruszenia miru domowego wobec braku danych uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa".

Nie było zgłoszenia. I po sprawie

Panią Danutę (68 lat) napastnik nawiedzał trzykrotnie. Za każdym razem dochodziło do przemocy, choć ani razu nie zdołał jej ostatecznie upokorzyć. Pierwszym razem wystraszyła go krzykiem, kiedy rzucił się na nią.

Wrócił tydzień później, zdarł z niej piżamę, ale nie był w stanie zgwałcić. Przyszedł nocą po kolejnym tygodniu. Broniła się, gryzła, próbował, ale i tym razem nie był w stanie. Rano zawiadomiła córkę, ta zaalarmowała brzostecką policję.

Przyjechał jeden z funkcjonariuszy, poznał przebieg wydarzeń z ust obu kobiet, ale dyżurnemu w dębickiej KPP oświadczył telefonicznie, że było usiłowanie gwałtu, ale ofiara nie chce składać wniosku o ściganie. I powiedział to, zanim jeszcze panią Danutę przesłuchał formalnie.

Dwa tygodnie później w komisariacie brzosteckim "odmówiono wszczęcia śledztwa o usiłowanie gwałtu z uwagi o brak wniosku o ściganie sprawcy".

Napastnik został spłoszony z domu osiemdziesięcioletniej pani Adeli, kiedy ta - zbudzona przez niego - zaalarmowała syna. Ten chciał zapalić światło, dostrzegł młodego mężczyznę, dostał w twarz, upadł, napastnik zdołał uciec.

Napadnięci zawiadomili policję, policja sporządziła notatkę: "ubiegłej nocy nieznana osoba dobijała się do drzwi domu jednorodzinnego w miejscu zamieszkania starszej osoby".

A potem, że starsza pani oświadczyła, iż nie będzie składała zawiadomienia o przestępstwie. I tym razem nie zebrano na miejscu śladów. Dużo później prokuratorowi pani Adela i jej syn przysięgali, że takiego oświadczenia nie było.

Winny z łapanki

W Nawsiu Brzosteckim i Brzostku już wrzało od powtarzających się nocnych napadów, miejscowa policja musiała więc jakoś zareagować. Zareagowała w czerwcu 2013 roku, kiedy na drodze w Nawsiu Brzosteckim partol zatrzymał 23-letniego Tomasza Krajewskiego, który zmierzał do sklepu.

- Wzięli ode mnie dowód, spisali, wypytywali, gdzie mieszkam, dokąd i po co idę, nie powiedzieli, o co chodzi - opowiada pan Tomasz. - Rano następnego dnia pojawili się w domu, kazali jechać z sobą. Mama im otworzyła drzwi.

Pani Grażyna ma z tej chwili koszmarne wspomnienia. - Zapytałam, o co chodzi, odpowiedzieli, że dobrze wiem - wspomina. - Mąż rano pojechał do pracy, pierwszą myślą było, że miał wypadek, straszna myśl.

Do głowy jej nie przyszło, że chodzi o syna. Ten prawie w ogóle z domu nie wychodzi, sporadycznie - do sklepu. Nie wychodzi, bo nie jest w pełni sprawny, reakcje bliźnich są dla niego czasem bardzo przykre. Na pewno nie opuszcza domu po zmroku, a przecież gwałciciel grasował między godz. 22.30 a 3 nad ranem.

Policjanci brzosteccy nawet nie poinformowali pana Tomasza, o co chodzi, zapytali tylko matkę, czy będzie potrzeba go skuć, czy będzie uciekał. Matka zaprotestowała: uciekać nie ma powodu. Zaznaczyła, że syn nie jest w pełni sprawny, ona powinna mu towarzyszyć na komisariat. Zapytali, czy jest pełnoletni. Jest. To matka nie może jechać z synem.

A na komisariacie rozegrała się klasyczna scena z dobrym i złym policjantem.
- Przeszukali mnie, obmacali, przeszukali mój telefon, wciąż nie powiedzieli, o co chodzi - relacjonuje pan Tomasz. - Zapytali, czy znam te starsze panie, pewnie, że znam, tu we wsi wszyscy się znają. Zaczęli mi wmawiać, że chodzę do nich po nocach. Miałem zadrapaną rękę, powiedzieli, że to jedna z tych pań mnie zadrapała, że to dowód przeciwko mnie. Nie mam palców u jednej ręki, to wmawiali mi, że jeden ze świadków zeznał, że złapał napastnika za rękę i wyczuł, że ma niewładną.

Rzeczywiście byłem wtedy zdenerwowany, każdy by był, to jeden z nich oświadczył, że jak się denerwuję, to jestem winien. Mówili, żebym kupił czekolady, to oni mnie zawiozą do tych kobiet, żebym przeprosił. I żebym się przyznał, bo w więzieniu nie dadzą mi żyć, że mnie zaraz zamkną na dobę. A potem zawiozą na policję do Rzeszowa, a tam już nie będą dla mnie tacy mili. Jeden z nich stał nade mną, krzyczał, przeklinał. A kiedy wyszedł, ten drugi mi radził, żebym się przyznał, bo jak wróci ten pierwszy, to...

Nigdy wcześniej nie miał do czynienia z policją, po dwóch godzinach takiego przesłuchania był kompletnie rozdygotany. A potem prokurator, badający sprawę policjantów, wytknął im: nie wylegitymowali się, nie podali powodu ani podstaw wizyty w domu Krajewskich, nie pouczyli Krajewskiego o jego prawach. A podczas przesłuchania oświadczyli panu Tomaszowi, że jak się przyzna, to będą mieli mniej roboty i nie będą musieli wypełniać tylu papierów.

Prawo dla stróżów prawa

Gwałty w Nawsiu Brzosteckim i śledcza robota tamtejszych policjantów długo pozostawałyby lokalną tajemnicą publiczną, gdyby do rzeszowskiej prokuratury okręgowej nie zatelefonowała córka jednej z ofiar.

Prokuratura wzięła pod lupę brzosteckich policjantów, siedmiu z nich postawiła w stan oskarżenia: "Wszyscy oskarżeni doskonale wiedzieli, że w okolicy grasuje mężczyzna, który wdziera się do domów starszych kobiet w celu dokonania przestępstw o charakterze seksualnym" - prokurator był przekonany.

Siedmiu z brzosteckich policjantów oskarżył o to, że ignorowali zgłoszenia o przestępstwach, poświadczali nieprawdę w dokumentach, odstępowali od czynności procesowych. "Jedyne, co interesowało funkcjonariuszy, to to, czy pokrzywdzone rozpoznały sprawcę" - zauważył prokurator.

Żaden z nich nie przyznał się do winy, dwóch złożyło wyjaśnienia, pięciu - odmówiło. Komendant brzosteckich policjantów przeszedł na emeryturę, nim pojawił się akt oskarżenia.

Prokurator był krytyczny także co do nadzoru "powiatówki" nad pracą podwładnych w terenie. Owszem, komendant powiatowy w Dębicy wszczął postępowanie dyscyplinarne, nawet zawiesił ich w czynnościach, po czym odwiesił.

Prokurator Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie dotarł do dokumentacji sprawy "nieprawidłowości wykonania przez funkcjonariuszy z Brzostka czynności procesowych w związku z usiłowaniem naruszenia miru domowego".

Policja z Dębicy odstąpiła od wszczęcia postępowania dyscyplinarnego wobec brzosteckich policjantów, bo dopatrzyła się tylko uchybień formalnych. Na przykład zarzuciła policjantom w Brzostku, że używali sformułowania "gwałt", a powinno być "zgwałcenie".

Komendant powiatowy tłumaczył potem prokuratorowi, że wszczął postępowanie po to, by mieć wgląd w materiały spraw w Brzostku. I wtedy - tłumaczył - i tak już wiedział, że przekaże sprawę do policyjnego Biura Spraw Wewnętrznych. A prokurator dziwił się, że komendant musi wszcząć postępowanie dyscyplinarne, żeby sprawdzić, jak pracują jego podwładni. A nawet i wtedy nie podjęto śledztwa w sprawie gwałtów w Nawsiu Brzosteckim.

Dziś policja z zakłopotaniem odnosi się do sytuacji z brzosteckiego komisariatu. Rzecznik KPP w Dębicy mówi, że postępowania dyscyplinarne wobec funkcjonariuszy z Brzostka prowadzone były w innych, niż dębicka, komendach.

- Żeby nie było mowy o stronniczości postępowania - tłumaczy sierż. szt. Jacek Bator. - Nawet nie wiemy, które komendy prowadziły postępowanie wobec których policjantów. I nawet nie wiemy, jak te postępowania się zakończyły. Byliśmy także odcięci od postępowania prokuratorskiego.

A - zdaniem prokuratora - działania policjantów z Brzostka wcale nie miały zmierzać do schwytania gwałciciela. Ważniejsza niż bezpieczeństwo publiczne była statystyka policyjna. I tak trzeba było prowadzić sprawy, by do statystyk nie trafiały przestępstwa, co do których policjanci mieli podejrzenia, że mogą nie zostać wyjaśnione.

***
Śledztwo w sprawie gwałtów wyłączone zostało do odrębnego postępowania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24