Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rynek używanych aut. Złomu już łatwo nie wciśniesz

Bartosz Gubernat
Bartosz Gubernat
Kupić jak najtaniej i sprzedać "jeleniowi" z dużym zyskiem. Tak robiło wielu handlarzy samochodów jeszcze kilka lat temu. Dziś większości z nich nie ma już na rynku.

Aut dużo, ale stare

Aut dużo, ale stare

Jak informuje Instytut Badań Rynku Motoryzacyjnego SAMAR, w ciągu pierwszych sześciu miesięcy tego roku Polacy sprowadzili do kraju 360 tysięcy używanych samochodów. To o 8 procent więcej niż w takim samym okresie ubiegłego roku. Średni wiek importowanych aut to 10 lat, a najchętniej kupowane marki to: Volkswagen, Opel, Audi, Renault, Ford, BMW, Peugeot, Citroen, Tyoyta i SEAT. Po raz pierwszy od wielu lat z dziesiątki wypadł Mercedes. Najczęściej importowane modele to volkswagen golf (średnio 12-letni), volkswagen passat (11 lat), audi A4 (11 lat), opel astra (10 lat), BMW serii 3 (12 lat) i renault scenic (11 lat).

Wystarczyła przystępna cena i klienci dzwonili w sprawie ogłoszenia na okrągło. Kupowali wszystko, co odpalało i nie uciekało na drzewo. Ja woziłem wtedy po 10-12 aut miesięcznie i nawet specjalnie się nie wysilałem w ich poszukiwaniu. Brałem co bądź, bo bycie przesadnie uczciwym po prostu się nie opłacało - wspomina Mariusz z Rzeszowa.

Unijne eldorado Rynek samochodów używanych zmienił się w Polsce w 2004 roku, po otwarciu unijnych granic. Kierowcy, dla których wcześniej szczytem marzeń był polonez caro plus, masowo ruszyli na łowy do Europy Zachodniej. Fala używanych volkswagenów i audi szybko zalała także giełdy i komisy, a w rekordowym - 2008 roku do Polski wjechało aż 1,1 mln używanych aut.

Wiele z nich znajdowało nabywcę jeszcze przed uregulowaniem opłat celnych i krajową rejestracją. 10 lat po wejściu do Unii Europejskiej rynek wygląda zupełnie inaczej. Oszustów rynek wyeliminował sam. Kto liczył na szybki zarobek, przejechał się na szemranych interesach.

Uczciwość popłaca

Grzegorz Garbiński z Brzozowa samochodami handluje 12 lat. Przeżył już otwarcie unijnych granic i zmianę stawek akcyzy, a teraz obserwuje wysoką specjalizację klientów. Samochodów sprzedał już dziesiątki, ale jak zapewnia, ruch w interesie zawdzięcza wyłącznie trosce, o jak najwyższą jakość importowanych pojazdów.

- Kto liczy na łatwy i szybki zarobek, na rynku nie ma w tej chwili czego szukać. Klienci po auta przyjeżdżają z mechanikami, mają mierniki grubości lakieru, chcą jeździć przed zakupem do serwisów. W takiej sytuacji sprzedanie samochodu powypadkowego z cofanym przebiegiem nie przejdzie. Trzeba się nastawić na mniejszy zysk na pojedynczym aucie i zarabiać na większej sprzedaży - mówi doświadczony sprzedawca.

Jak handlują uczciwi sprzedawcy? Wielu z nich szerokim łukiem omija dziś niemieckie place, czyli odpowiedniki naszych komisów. Ceny większości samochodów są tu bardzo wysokie, a stan co najwyżej niezły. Prawdziwych perełek trzeba szukać na własną rękę, najlepiej bezpośrednio u prywatnych sprzedawców. Pan Grzegorz w ciągu dwunastu lat wypracował sobie kontakty, dzięki którym przychodzi mu to łatwiej.

- Po auta jeżdżę tam, skąd mam telefon, że jest coś ciekawego. Interesują mnie tylko samochody bezwypadkowe, z oryginalnym lakierem i niewielkim przebiegiem. Na konkretne marki się nie nastawiam, nie przyjmuję także bardzo sprecyzowanych zleceń - mówi pan Grzegorz.

Duże zamówienia Marek Szmuc, właściciel komisu w Łańcucie, na placu ma 50 samochodów. Głównie z Austrii, bo jak mówi, możliwości rynku niemieckiego mocno się skurczyły.

- W Austrii wybór jest nieco większy, ale i tu w tej chwili trzeba mieć układy - mówi. - Firmy nie chcą tam sprzedawać pojedynczych samochodów, wolą większe zamówienia i dlatego ja też musiałem trochę zmienić podejście do tematu. Podpisałem umowę z pośrednikiem, który cały czas przysyła mi oferty i jeśli się zdecyduję, trzyma mi wybrany samochód. Pojedynczych sztuk nie wożę, wynajmuję transport i jednorazowo przywożę kilka egzemplarzy.

Do większego transportu potrzeba jednak tzw. lory, czyli ciężarówki mogącej zabrać jednorazowo nawet 9 samochodów. Właściciele takich pojazdów liczą sobie za przejazd w dwie strony nawet 5-6 tys. zł. Dlatego pojedynczy importerzy najczęściej umawiają się między sobą i zamawiają transport wspólnie. Wówczas jednorazowo przywożą maksymalnie po trzy auta.

Zarobek? Sprzedawcy przekonują, że o ile łapiąc na powypadkowy samochód "jelenia", można zarobić na nim nawet 3-4 tys. zł, zysk na dobrych egzemplarzach, po odliczeniu kosztów wyjazdu, nie przekracza 1,5 tys. zł na każdej sztuce. Bo takie auta w Niemczech także trzymają cenę. Czasy, kiedy nasi zachodni sąsiedzi, wymieniając samochód na nowy, starego pozbywali się za czapkę gruszek, dawno minęły.

- Ja wolę mniejszy, ale bezpieczny zarobek, niż nerwy i problemy ze sprzedaniem rozbitka - przekonuje Garbiński.

Czystki na giełdzie

Rewolucja dotarła także na największą w Polsce południowo-wschodniej giełdę w Rzeszowie. Samochody, które w drodze spod Dortmundu na Podkarpacie zgubiły dwie trzecie przebiegu, kurzą się tu co tydzień i nikt nie zwraca na nie nawet uwagi.

- Ludzie wiedzą, że przebieg można sprawdzić w serwisowej bazie komputerowej danej marki i trudno ich oszukać. Nie dają się także naciąć na inne "okazje", wybierają tylko rodzynki, których jednak jest znowu coraz więcej. Rupieci regularnie ubywa - ocenia Marek Rak, kierownik giełdy.

Jako przykład podaje sytuację sprzed półtora roku, kiedy na placu nagle przybyło peugeotów 207. To były w większości samochody od pierwszego właściciela i serwisowane - czyli na pierwszy rzut oka idealne dla potencjalnego kupca. Ale nagły przypływ tego modelu nie był przypadkowy. Były to auta po nauce jazdy. Wtedy ośrodki ruchu drogowego zamieniły peugeoty na hyundaie i szkoły, chcąc być konkurencyjnymi na rynku, także postawiły na wymianę swoich flot.

- Może i auta miały jednego właściciela, ale nie chcę nawet myśleć, ilu kierowców katowało je w czasie nauki - mówi kierownik Rak.
Sprzedawcy są zgodni, że poza stanem samochodu kierowcy są także coraz bardziej wybredni w kwestii wersji silnikowych. O ile jeszcze kilka lat temu na topie były oszczędne diesle, dzisiaj sprzedają się znacznie gorzej.

- Osiem na dziesięć aut, które przywożę z Niemiec, to benzyniaki - przekonuje Grzegorz Garbiński. - Są tańsze i mniej kłopotliwe w utrzymaniu, nawet biorąc pod uwagę trochę większe zużycie paliwa. Proszę sobie wyobrazić, że ostatnio dobrze sprzedają się np. benzynowe fiaty, które jeszcze jakiś czas temu na starcie przegrywały na placu giełdowym z markami niemieckimi.

Łukasz Płonka, mechanik z Rzeszowa, nie jest zdziwiony takimi zmianami na rynku. Tłumaczy, że nowoczesne diesle często borykają się z kosztownymi usterkami układu wtryskowego i są wyposażone w filtry cząstek stałych, koła dwumasowe i turbosprężarki, które przy dużych przebiegach zaczynają niedomagać.

- Auto wymaga wówczas bardzo kosztownych napraw. Przykład? Komplet czterech nowych wtrysków i oryginalna pompa paliwowa do forda mondeo z 2002 roku to ok. 10-12 tys., zł. Tymczasem takie auto jest warte ok. 8 tys. zł. Kogo dzisiaj stać na takie wydatki? - rozkłada ręce mechanik.

Garbiński dodaje, że bardzo trudno jest także znaleźć klienta na drogie auto, a najwięcej sprzedaje się samochodów wartych między 10 a 40 tys. zł.

- Na nowe samochody ludzie po prostu nie mają pieniędzy, a wielu klientów woli starsze egzemplarze, bo boi się drogich części i napraw - potwierdza Marek Rak. - Mogę się założyć, że dwudziestoletni mercedes W124 w dobrym stanie sprzedałby się na giełdzie od ręki, podczas gdy nowe modele klasy E na klientów czekają tygodniami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24