Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat w Wielopolu. Spłonęli żywcem w kinie. Ciągle o nich pamiętamy

Stanisław Siwak
Romualda Bokota i Piotr Zabiegły byli 11 maja 1955 r. na seansie. Przeżyli. Do dziś pielęgnują pamięć o ofiarach. Na zdj. przed pomnikiem Ku Czci Ofiar Pożaru Kina w Wielopolu. .Roman Lipa namalował obraz przedstawiający pożar. Wisi w miejscowym domu kultury.
Romualda Bokota i Piotr Zabiegły byli 11 maja 1955 r. na seansie. Przeżyli. Do dziś pielęgnują pamięć o ofiarach. Na zdj. przed pomnikiem Ku Czci Ofiar Pożaru Kina w Wielopolu. .Roman Lipa namalował obraz przedstawiający pożar. Wisi w miejscowym domu kultury. Krzysztof Kapica
Kiedy oderwali część ściany, ich oczom ukazał się stos płonących ciał. W 1955 roku w pożarze kina w Wielopolu zginęło 58 ludzi.

Romualda Bokota miała wtedy 4 lata. Na seans filmowy do świetlicy w baraku szkolnym w Wielopolu zabrał ją tato wraz ze starszą o 4 lata siostrą. Mała Romualda miała dużo szczęścia. Zasnęła na rękach ojca i matka wyszła z nią jeszcze w trakcie wyświetlania filmu.

- Ledwie przyszłyśmy z mamą do domu, we wsi rozległ się wielki krzyk i lament. W kinie wybuchł wielki pożar. 58 osób spłonęło żywcem. Zginął także ojciec Romualdy i jej siostra. - Pamiętam, jak przywieziono do domu zwęglone ciała - opowiada pani Romualda. - Ułożono je na stole. Głowa ojca była zupełnie spalona, wyciekała z niej krew, aż mama podstawiała miednicę. Ciało siostry było całe czarne ze spalenizny. Na zwłoki nie można było nałożyć nawet ubrań. Po prostu mama przykryła ubraniami ciała w trumnie.

Mimo upływu lat wszystko pamięta z detalami. I co jakiś czas tragedia ożywa w niej na nowo. Z opowiadań matki wie, że po pogrzebie przez wiele miesięcy chodziła smutna, płakała i nie mogła się bawić z innymi dziećmi.
- W tej jednej chwili zawaliło się całe nasze życie - wyznaje.

***

Piotr Zabiegły miał wtedy 9 lat. Akurat szedł do domu po wieczornym nabożeństwie majowym i spotkał siostry, które szły do kina. Miały po 14 i 15 lat.

- Zacząłem je prosić, żeby mnie również zabrały ze sobą na seans, ale tłumaczyły, że mają dokładnie wyliczone pieniądze tylko na dwa bilety - wspomina. - Ale ja już wcześniej dowiedziałem się od kolegów, że bilety są tańsze i starczy na trzy. W sali kinowej siostry zatrzymały się trochę bliżej drzwi, a ja poszedłem pod sam ekran, bo wydawało mi się, że będę lepiej widział akcję.

Piotr pamięta, że po wybuchu pożaru płomienie błyskawicznie zaczęły ogarniać wnętrze budynku. Na widowni od razu wybuchła panika, każdy szukał ratunku na własną rękę. Przy jedynych drzwiach wyjściowych kłębił się tłum widzów. Inni rzucili się do okien. Niestety, operatorzy kinowi pozabijali je deskami, aby utrudnić przedostanie się na film gapiów bez biletów.

- Na szczęście dwa okna za sceną nie zostały zabite i wraz z innymi rzuciłem się do tych okiem. Wewnątrz sali pełno już było gęstego, gryzącego dymu. Zawisłem na oknie, głowę miałem na zewnątrz a nogi w środku. Nie mogłem nic więcej zrobić, bo zostałem przygnieciony przez innych. W końcu ktoś wyciągnął mnie na zewnątrz. Do dziś nie wiem, kto mi pomógł. Choć miałem dotkliwie opaloną nogę i plecy, z nerwów i emocji nie czułem bólu. Najważniejsze, że przeżyłem - wspomina.

Co się stało z siostrami nie wiedział i bał się wrócić do domu. Kiedy w końcu stanął w drzwiach, mama od razu zapytała, gdzie są siostry. Powiedział, że nie wie, a kino się pali. Ojciec z matką ruszyli pędem do płonącego budynku oddalonego od ich domu o kilkaset metrów.

- Niestety, siostry nie miały tyle szczęścia co ja. Obie zginęły. Rodzicom ciężko było znaleźć ich ciała w dopalającym się baraku i później na pogorzelisku. W końcu rozpoznali je po skrawkach nadpalonych ubrań.

***

Elżbieta Szeliga także była na sali. W dniu pożaru nie miała jeszcze ukończonych 18 lat. Na seans filmowy wybrała się wraz z ojcem Franciszkiem, dwoma siostrami Heleną i Elżbietą oraz bratem Stanisławem.

- Podczas seansu stałam blisko operatora. Widziałam, jak ta nieszczęsna taśma filmowa zapaliła się i jak ogień błyskawicznie się rozszerzał, aby wkrótce objąć całą salę. Ludzie rzucili się kierunku drzwi, a ja razem z nimi. Ścisk był wielki, ale tłum mnie porwał i wyrzucił na zewnątrz. Z naszej rodziny uratowali się wszyscy, inni mieli mniej szczęścia - wspomina ze smutkiem.

Zapamiętała wielką panikę panującą w rynku wokół płonącego budynku. Podejmowano rozpaczliwe próby pomocy tym, którzy znajdowali się wewnątrz baraku.

***

Roman Lipa, miejscowy artysta malarz, nie był w kinie, ale na widok ognia przybiegł na ratunek. Po latach namalował nawet obraz przedstawiający pożar kina i ludzi ginących w płomieniach. Obraz ten wisi na ścianie w holu Domu Kultury w Wielopolu.

Artysta niedawno zmarł, ale pozostawił opis największej tragedii w swojej wiosce. Wspomina, że ci, którzy się wydostali z płonącej sali, wołali, że w przebieralni skupiło się dużo ludzi. Dach baraku nad salą widowiskową się zapadał. Kiedy chwycili w kilku osękami za górną krawędź ściany i szarpnięciem oderwali jej część, ukazał im się przerażający widok. W pomieszczeniu leżał stos płonących ciał. Ratownicy krzyczeli: woda! woda! Trzy strumienie wody zostały skierowane przez strażaków w to miejsce. Ogień przygasł i można było podejść do zwęglonych ciał. Przeważnie były to ciała dzieci i dorastającej młodzieży.

Opodal w rynku stali trzej księża. Ksiądz dziekan Julian Śmietana z podniesioną stułą udzielał rozgrzeszenia osobom kończącym życie w płomieniach. Lipa wspomina też, że był jedynym posiadaczem aparatu fotograficznego wśród uczestników pogrzebu ofiar pożaru.

Już przy próbie zrobienia zdjęcia orszaku z trumnami podeszło do niego trzech osobników, przedstawili się jako funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa i pod groźbą kary zakazali fotografowania zbiorowego pogrzebu.

Nieżyjący ks. Śmietana także pozostawił wspomnienia o ofiarach. Opisał dramat rodziny Jasia i Marii, dzieci cechmistrza Stefana. Jaś liczył niespełna 5 lat, a Marysia 11. Ojciec ich był pełen zdrowia i sił, ale po tragedii dostał rozstroju nerwowego. Próbował się leczyć, na próżno. Rok po tragicznym pożarze zmarł. Na rozstrój nerwowy zmarła również jego siostra.

Sołtys Wielopola, Jan Misiora, przechowuje do dziś wiersz - balladę opisującą przebieg zdarzenia. Autor pozostaje anonimowy, choć raczej wieś wie, kto nim jest.

"Rozpoczęto wyświetlanie, obrazy bawiły widzów srodze // taśmy wyświetlone rzucano na podłodze // Podczas seansu wyszło z 10 osób// Pchnięci potrzebą czasu, przeczuciem, ustalić nie sposób// Były tutaj i rodziny całe // Mąż, żona oraz ich pociechy małe // Żona z jedną córką kino opuściła // Mąż z drugą córką został. Tak się rozdzieliła (…)

W tych ostatnich wersach autor opisuje losy rodziny Romualdy Bokoty. Pani Romualda, dziś emerytowana pracownica banku, pamięta, że ojciec został pośmiertnie odznaczony krzyżem, a poza tym państwo jakoś specjalnie się nimi nie interesowało.

Mama po tych wszystkich przeżyciach ciężko zachorowała. Wtedy przygarnął je dziadzio. Miał dwie morgi pola, hodował krowy, mama dostała rentę rodzinną i tak jakoś starały nie dawać się biedzie.

Po tej tragedii zbudowano we wsi kino "Wielopolanka". Ale mama nigdy nie pozwoliła pani Romualdzie pójść na seans. Bała się, że może stracić jedyną córkę.

- Moim marzeniem było iść na studia prawnicze, ale mamie nie starczało na nie pieniędzy, więc po szkole średniej rozpoczęłam pracę w banku. Mama zachowała na pamiątkę gazetę "Nowiny" z 11 maja 1955 roku, na której tata coś tam napisał ołówkiem - wspomina.

Władza raczej starała się zatuszować całe wydarzenie. O utrwalenie pamięci o ofiarach pożaru z uporem dbali zwyczajni ludzie, rodziny ofiar, krewni. Zawiązał się społeczny komitet budowy pomnika. Aktywnym członkiem była pani Romualda. Ludzie składali datki, pomagała Polonia ze Stanów Zjednoczonych. Pomnik ku czci ofiar pożaru kina w Wielopolu odsłonięto na początku lat 80. Znalazła się na nim tablica z nazwiskami ofiar.

***

Tragedia w Wielopolu stała się głośna w kraju i na świecie. Przeprowadzono gruntowne śledztwo. Zapadły surowe wyroki. Kierownik kina i kinomechanik skazani zostali na 15 lat więzienia za bezpośrednie spowodowanie pożaru poprzez karygodne naruszanie obowiązków służbowych i przepisów przeciwpożarowych. Obsługa kina była pod wpływem alkoholu.

Do więzienia trafił szofer kina objazdowego oraz pomocnik mechanika. Wyrok otrzymał także dyrektor Okręgowego Zarządu Kin w Rzeszowie i inspektor ochrony przeciwpożarowej tego zarządu oraz dyrektor Centralnego Zarządu Kin w Warszawie. Wszyscy za zaniedbania służbowe.

Chęć i gotowość do godnego czczenia pamięci ofiar pożaru w Wielopolu wróciła na dobre, gdy w połowie lat. 90. dyrektorem miejscowego GOK-u został Marcin Świerad. Przyznaje, że ogrom tragedii w kinie dotarł do niego na dobre dopiero po tragedii w Smoleńsku i widoku kilkudziesięciu trumien ustawionych na płycie Okęcia. Z jego inicjatywy utworzono drużynę harcerską im. Ofiar Pożaru Kina w Wielopolu, złożoną z uczniów miejscowych szkół.

- Składają przyrzeczenie harcerskie przy pomniku upamiętniającym ofiary. Młodzi powinni czuć się odpowiedzialni za pamięć o naszych rodakach. Zadbają o pomnik, groby ofiar, zapalą znicze w każdą rocznicę tragedii. Tak buduje się lokalny patriotyzm, bo z historią Wielopola łączą się wydarzenia wzniosłe i bardzo smutne - zaznacza pan Marcin.

***

Szef GOK planuje w 60. rocznicę pożaru kina urządzić na rynku pokaz filmu znanego reżysera Leonarda Buczkowskiego "Sprawa do załatwienia". Właśnie ten obraz oglądali widzowie w baraku 11 maja 1955 roku. Jak na ironię losu, jest to zabawna i bardzo udana komedia filmowa z Adolfem Dymszą w roli głównej. Dla 58 mieszkańców wioski był to ostatni seans filmowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24