Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lewe interesy na granicy

Andrzej Plęs
Jak podkreśla były celnik Artur Kaczor, dziś przestępczy proceder został niemal wyeliminowany, choć sam system wciąż pozwala na korumpowanie celników.
Jak podkreśla były celnik Artur Kaczor, dziś przestępczy proceder został niemal wyeliminowany, choć sam system wciąż pozwala na korumpowanie celników. Norbert Zietal
Przestępcy w mundurach służby celnej? Nawet prokuratorzy potwierdzają, że taki system kontroli granicznej może sprzyjać korupcji.

Celnik mógł "wziąć w łapę", ale musiał podzielić się z tymi na górze. Bez decyzji przełożonych celnik nie trafiłby na pas na przejściu granicznym, który dawał możliwość lewych dochodów.

Nawet jeśli trafił, system wewnętrznej kontroli, monitoring telewizji przemysłowej, groźba rekontroli sprawiały, że szeregowy celnik nie odważył się przyjąć łapówki. Bo nie był "swój".

Oto przestępczy mechanizm, który - według byłego celnika Artura Kaczora - jeszcze nie tak dawno działał na wschodnich przejściach granicznych.

Spędził on na przejściu w Korczowej lat kilka i - jak mówi - miał okazję obserwować, jak zamknięty, hermetyczny krąg powiązanych z sobą celników trzepie lewą kasę przy odprawach celnych.

Przełożonych zasypywał pisemnymi alarmami o nadużyciach i wręcz przestępstwach, dokonujących się na przejściu granicznym w Korczowej. Z jednym skutkiem - został wydalony ze służby celnej, "ze względu na dobro służby" - jak to określono w uzasadnieniu.

A on przez kilka lat na przejściu w Korczowej zobaczył dość, by mieć wiele do powiedzenia o "aferze mięsnej", "aferze czosnkowej", wokół której krążą teraz służby specjalne, "aferze ceglanej", która w tej chwili jest w sferze zainteresowania Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie, a przede wszystkim o mechanizmach korupcyjnych na wschodnich przejściach granicznych.

- Na wschodnią granicę trafiłem w 2004 roku po alokacji z granicy zachodniej, jako jeden z wielu wówczas celników - opowiada Kaczor. - To, co nas - "alokantów" - uderzyło wówczas po tej stronie, to niespotykana na granicy zachodniej arogancja celników wobec podróżnych, szczególnie tych zza wschodniej granicy, pewna kastowość, gdzie w lokalnym środowisku ksiądz, policjant i celnik byli bogami, powiązania rodzinno-zawodowe celników i władzy lokalnej, a przede wszystkim niemal mafijna solidarność w przestępstwie.

"Grupa lubaczowska" - tak nazwał Kaczor tych kolegów po fachu, których podejrzewał o nielegalne dorabianie się na odprawach celnych.

- "Grupę lubaczowską" w Korczowej rozbiły ostatnie afery i zmiana kierownictwa przejścia - zastrzega. - I proszę nie myśleć, że wszyscy celnicy to przestępcy, większość oburzona jest przestępczością w mundurach, tylko ta większość jest bezsilna.

Rotacja pozorna

Zarobiłeś "na lewo", jeśli trafiłeś na właściwy pas przejścia granicznego. Do niedawna stanowisko pracy dla celników wyznaczał kierownik zmiany.

- Na właściwe pasy posyłał "swoich". Nie za darmo. Byłem świadkiem, jak chłopaki zrzucali się dla kierownika po pięć stów, dla kasjerki - dwie stówy - opowiada Kaczor.

Tak było, dopóki w 2010 roku nie wprowadzono komputerowego systemu losowego wyznaczania stanowiska pracy, tzw, elektronicznej książki służby i wówczas kierownik nie miał w tej kwestii już nic do powiedzenia. Pozornie.

- Był informatyk, który dokonywał w programie komputerowym takiej modyfikacji, że na właściwe pasy trafiali właściwi ludzie - tłumaczy Kaczor. - Posyłany na pas celnik musi mieć odpowiednie uprawnienia, na przykład ADR, jeśli ma odprawiać towar niebezpieczny - farby, lakiery. Informatyk do komputera wpisywał "swoim" uprawnienia, których ci nie mieli, ale właśnie ich program losował do pracy na odpowiednim pasie.

Kaczor wspomina, że modyfikacje w programie to był już kolejny etap selekcji "swoich", bo wcześniej była praktyka, że kierownik zmiany tak długo kazał komputerowi losować, aż ten wyrzucił nazwiska właściwych ludzi.

Biznes na wywozie

Parę złotych za przymknięcie oka na papierosy od "mrówki" to nie interes. Sto dolarów od autobusu wjeżdżających Ukraińców, to też nie interes. Interes robiło się na wywozie.
- Podbijało się dokumenty celne wywozowe na nieistniejący towar wart sto tysięcy, przewożący miał z tego 23 tysiące zwróconego podatku VAT, celnik dostawał 10 procent, albo 2 procent od wartości towaru - wylicza Kaczor. - Jak już tir przejechał granicę ukraińską, nikt nie był w stanie dojść, czy jakikolwiek towar opuścił polską strefę celną i czy zwrot podatku się należy. Po tamtej stronie nikt nie robi powtórki kontroli celnej.

Tak eksplodowała "afera ceglana", kiedy polski celnik w Korczowej odprawił wyjeżdżający z Polski tir z towarem akcyzowym (alkohol, papierosy). Po chwili ten sam kierowca w tym samym samochodzie wjechał na teren Ukrainy i tutejsi celnicy zarejestrowali, że na wozie jest cegła.

W "papierach" też była cegła. Na podstawie dokumentów przewoźnik mógł odzyskać od polskiego Skarbu Państwa nie tylko podatek VAT od wyjeżdżającego towaru, ale także wartość akcyzy.

Wyłącznie dzięki potwierdzeniu celnika, że wywożony jest towar akcyzowy. Straty Skarbu Państwa szacuje się na ok. 20 mln zł, a nielegalny zysk celników? To także jest przedmiotem dochodzenia prokuratury.

- Mogę tylko potwierdzić, że od dłuższego czasu prowadzimy postępowanie w tej sprawie - mówi Damian Mirecki, Naczelnik Wydziału V do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie.

Nieoficjalnie wiadomo, że prowadzone jest postępowanie nie tylko w przypadku "afery cegielnianej" w Korczowej, ale i innych. I nie tylko w Korczowej, i nie tylko przez rzeszowską prokuraturę, bo wiele podobnych sytuacji ujawniono na innych przejściach na naszej wschodniej granicy.

Zwrot podatku VAT na wywożonym z Polski towarze można było uzyskać jeszcze inną drogą - opisuje Kaczor. Organy ścigania właśnie badają sprawę "Tax free" na naszych wschodnich przejściach.

Proceder prosty, straty państwa ogromne. Polak kupował w swoim kraju telewizor, lodówkę, cokolwiek, co wcale nie zamierzał wywozić za granicę.

Ale dostawał w sklepie fakturę albo paragon, na ich podstawie Ukrainiec lub inny Polak uzyskiwał dokument "Tax free", zjawiał się na przejściu granicznym i wystarczyło tylko, żeby nieuczciwy celnik potwierdził wywóz towaru, który w rzeczywistości nie wyjeżdżał. Od tej chwili wywożącemu należał się zwrot podatku VAT.

Proceder niemożliwy bez udziału przedstawicieli naszych służb celnych.

To samo w większej skali: do dokumentów wyjeżdżającego z Polski busa, autokaru, tira - celnik mógł dopisać towar, który w rzeczywistości Polski nie opuszczał.

Kierowca pojazdu nawet o tym nie musiał wiedzieć, miał wiedzieć celnik, który podbijał dokument wywozowy i właściciel towaru, który niby opuszczał polski obszar celny, a który to właściciel z potwierdzonym przez celnika dokumentem mógł się starać o zwrot podatku VAT.

Tak w styczniu 2012 roku zrobił jeden z celników na przejściu w Korczowej, kiedy odprawił na Ukrainę busa, w którym miał się znajdować towar o wartości prawie 500 tys. zł. Właścicielowi towaru należał się zwrot 23 proc. podatku od tej sumy. W rzeczywistości bus był pusty.

Celnik wpadł na gorącym uczynku, a późniejsza kontrola w urzędzie celnym potwierdziła więcej podobnych przypadków.

Przesadziła jedna z celniczek, kiedy do wyjeżdżającego tira dopisała tyle towaru, że całkowita waga pojazdu wyniosła 90 ton.

ABW na granicy

W maju tego roku na przejściu w Korczowej pojawili się funkcjonariusze ABW. Celnicy z przejścia przekonani są, że w związku z "aferą czosnkową": rzekomego wywozu na Ukrainę w minionych latach ogromnych partii czosnku, który istniał podobno tylko na papierze.

A właściciel "papierowego" czosnku nie tylko miał okazję odzyskać VAT, ale także dopłaty unijne do produkcji rolnej. ABW przeczy:

- Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie wykonywała czynności procesowych w tej sprawie - zapewnia rzecznik prasowy ABW ppłk Maciej Karczyński.

Niekoniecznie chodzi o czynności procesowe i niekoniecznie w tej sprawie.

- Potwierdzam, iż 9 maja funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego odwiedzili Oddział Celny w Korczowej - precyzuje Stanisław Trojnar, zastępca Dyrektora Izby Celnej w Przemyślu. - Natomiast o zakres tej wizyty należy zwrócić się bezpośrednio do Delegatury ABW w Rzeszowie, gdyż nie jesteśmy jednostką właściwą w zakresie udzielenia tej informacji.

Tymczasem celnicy zapewniają, że Agencja zainteresowana była także wyłudzeniami na "Tax free". Nawet podają nazwą firmy zajmującej się materiałami wykończeniowymi z Podkarpacia, którą agenci byli zainteresowani, a która miesięcznie miała otrzymywać potężne kwoty odzyskanego podatku VAT od towaru, które nigdy nie opuścił polskiego obszaru celnego.

Swoi i obcy

Kaczor opisuje też system eliminacji z przejścia tych kolegów, którzy grupie skorumpowanych celników wydawali się być nielojalni, czy wręcz zagrożeniem.

Jedna, druga, trzecia rekontrola po kontroli "podejrzanego" i zawsze znalazło się jakieś uchybienia. Potem pozbawianie nagród, upomnienie, dyscyplinarka, przeniesienie na inny oddział celny. I po zagrożeniu.

- Ci, którzy nie funkcjonowali w grupie, nie awansowali latami, bo wniosek o awans musi napisać przełożony, nie otrzymywali nagród - dodaje Kaczor.

I zwraca uwagę na to, że w proceder musieli być zaangażowani funkcjonariusze Wydziału Zorganizowanej Przestępczości Służby Celnej, nazywani przez celników "czarnuchami".

Oni zajmują się kontrolą celników. Więc jeśli dostawali cynk, kto swój a kto obcy i kogo ostro kontrolować, a na kogo przymykać oko, to w końcu obcy byli eliminowani.

Jak opisuje Kaczor, kierownik zmiany był dla podwładnych bogiem: przy gęstej sieci kamer na przejściu granicznym na monitorach telewizji przemysłowej widział wszystko. I żaden z jego podwładnych nie był pewien, czy akurat w tej chwili to nie on jest obserwowany.

Nie będąc w grupie, nie odważył się poddać korupcji. O ile nie miał "błogosławieństwa" swojego przełożonego. W zamian za ochronę, przyzwolenie i przywileje "na pasie" swoi odwdzięczali się swoim przełożonym żywą gotówką.

Współpraca "czarnuchów" w celniczej grupie przestępczej miała jeszcze jeden wymiar - podkreśla Kaczor. Otóż dysponują oni superczułym rentgenem, który prześwietla przekraczające granicę pojazdy. Jeśli działa.

Bo nie wiedzieć czemu - jak opowiada Kaczor - sprzęt "psuł się i naprawiał" niemal na zawołanie. I bywało, że kiedy "nie działał", granicę bez szczegółowej kontroli przekraczały umówione tiry.

A dawno minęły czasy, kiedy to kierowcy tirów zabiegali o przychylność celników. Właściciel firmy podpinał kierowcy naczepę i ten nawet nie musiał wiedzieć, co wiezie. To właściciel firmy dogadywał przejście z celnikami. Najlepiej - z kierownikiem zmiany.

Kto "swój", a kto "obcy"? To wykazywał system testów. Po zakończonej zmianie przychodził do odpoczywających celników kolega kierownika zmiany i rzucał w przestrzeń propozycję, że trzeba kierownikowi załatwić "jakąś dobrą flaszkę".

Ten, który wyrwał się pierwszy do "załatwiania flaszki", uznawany był przez kierownika za kandydata na członka grupy.

Kaczor wspomina, jak pewnego razu po zakończeniu kierownik przyszedł do podwładnych i każdemu postawił w barku pięćdziesiątkę wódki. Kaczor jako jedyny zrewanżował mu się drugą pięćdziesiątką.

Dla człowieka z zewnątrz ten kod byłby nieczytelny, w tej grupie zostało to potraktowane, jakby Kaczor nie chciał mieć wobec kierownika żadnych zobowiązań i nie zamierzał wchodzić w żadne zależności.

Co z tym systemem

- Dlaczego system działał? - pyta Kaczor. I odpowiada: Bo przyłapany na korupcji celnik nie wydał szajki. A nie wydał nie z zawodowej solidarności, ale dlatego, że wiedział, że za udowodnione łapownictwo groziło mu mniej, niż za udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Wolał sam "beknąć" za przestępstwo, bo to go mniej kosztowało.

Dodaje, że przez kilka lat pracy na przejściu w Korczowej nieraz był świadkiem aktywności przestępców w mundurach służby celnej.

Pewien jest, że po zmianie kierownictwa przejścia proceder został niemal wyeliminowany, choć system wciąż pozwala na korumpowanie celników. Nie tylko w Korczowej, ale na wszystkich przejściach od Bezledów po Medykę.

- Taki system kontroli celnej to absurd i mogę tylko potwierdzić, że pozwala na zachowania przestępcze - przyznaje jeden z prokuratorów prowadzących sprawę celników z przejścia granicznego. - A potem my mamy problem, jak wykazać komuś dowodowo możliwość współudziału w przestępstwie.

Dziś przemyska Izba Celna zapewnia, że dysponuje całą siecią kontroli wewnętrznej: jest elektroniczny system losowania stanowisk na pasach, jest elektroniczny system odpraw celnych, który przez czytnik optyczny wprowadza do bazy danych wszystkie odprawiane pojazdy.

I jeszcze: sieć kamer cyfrowej telewizji przemysłowej "podglądającej" pracę celników.

- Niezależnie od powyższego na poziomie Urzędów Celnych oraz Izby Celnej funkcjonują instytucjonalne komórki kontroli wewnętrznej i przeciwdziałania korupcji - dodaje dyr. Trojnar.

Czy system skutecznie zniechęca do działań przestępczych?

Przemyska Izba Celna informuje, że w ostatnich kilku latach "miał miejsce jeden przypadek, w którym wystąpił element korupcjogenny, dotyczący 3 funkcjonariuszy, zakończony prawomocnym wyrokiem skazującym za łamanie prawa przy wykonywaniu obowiązków służbowych (funkcjonariusze zwolnieni we wrześniu 2012 r.).

Powyższa sytuacja miała miejsce w Oddziale Celnym w Krościenku. Do ujawnienia tego zdarzenia doszło z inicjatywy Służby Celnej we współpracy z innymi służbami".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24