Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Wilk - po dramacie na torze sport przywrócił go do życia

Anna Janik
Na żużlu przeżył wzloty i upadki...
Na żużlu przeżył wzloty i upadki... Tomasz Jefimow
3 maja 2006 r., stadion krośnieńskich "Wilków", zawody żużlowe pomiędzy KSŻ Krosno a GTŻ Grudziądz. Pod taśmę podjeżdżają Leo Madsen i Aleksiej Charczenko oraz Martin Vaculik i Rafał Wilk. Za kilka sekund rozpocznie się czwarty w tym meczu wyścig Rafała. Jak się okaże, ostatni w jego życiu. Ostatni... na żużlu.
...ale wrócił do sportu i teraz marzy o olimpijskim medalu.
...ale wrócił do sportu i teraz marzy o olimpijskim medalu. Archiwum

...ale wrócił do sportu i teraz marzy o olimpijskim medalu. (fot. Archiwum)

Rafał Wilk urodził się 9 grudnia 1974 r. w Łańcucie. Karierę sportową w Stali Rzeszów rozpoczął mając 13 lat. Licencję żużlową zrobił cztery lata później.
Dwukrotnie, w 1994 i 1995 roku, wraz ze Stalą zdobył Młodzieżowe Drużynowe Mistrzostwo Polski. Jako senior reprezentował kluby z Łodzi, Rzeszowa, Gniezna i Krosna, w którym od razu stał się ulubieńcem fanów. Jego największym osiągnięciem seniorskim był srebrny medal Indywidualnych Mistrzostw Węgier w sezonie 2005. W tym samym roku Rafał zwyciężył też w Plebiscycie na Najlepszego Sportowca Krosna.

- To był słoneczny, świąteczny dzień. W drodze do Krosna mijałem znajomych, którzy wracali z majowego weekendu w Bieszczadach - wspomina Rafał.

Ósmy bieg tamtego spotkania wychowanek rzeszowskiej Stali pamięta równie dobrze. Wyścig układał się na remis i wydawało się, że zakończy się bez historii. Na ostatnim wirażu, kilkadziesiąt metrów przed linią mety, Rafał wpadł w koleinę, zahaczył o bandę i upadł. Młody kolega z pary Wilka, Słowak Martin Vaculik, przejechał mu motorem po plecach. Rafał nie stracił przytomności i miał świadomość tego, co się dzieje.

- Jak podczas każdego biegu towarzyszyła mi ogromna adrenalina, więc o bólu nie było mowy. W sumie bolał mnie tylko kciuk, którego do dziś nie zginam - opowiada.

Żużel okaleczył mi tatę

Rafała przewieziono do krośnieńskiego szpitala, gdzie przeszedł skomplikowaną operację stabilizacji kręgosłupa. Poprawka nie do końca udanej pracy chirurgów odbyła się w szpitalu w Tarnowie. Nie przywróciła mu ona sprawności. Na słowa lekarza, że do końca życia będzie skazany na wózek inwalidzki, zareagował złością.

- Włączył mi się taki sportowy agresor i powiedziałem mu: "Zobaczysz, że jeszcze przyjdę tu o własnych siłach" - wspomina.
Tą nadzieją Rafał żył bardzo długo. Nasłuchiwał nowinek ze świata medycznego, śledził postęp badań nad przeszczepianiem komórek macierzystych, które sparaliżowanym szczurom pozwalały się poruszać.

Nadzieję długo mieli też najbliżsi Rafała, dla których wypadek był szokiem. Najstarsza, wówczas 10-letnia córka Gabrysia, ten dramat przeżyła najbardziej.

- Od zawsze jeździła na motorze, interesowała się żużlem, a kiedy naprawdę pokochała ten sport, on okaleczył jej tatę - zawiesza głos Rafał.

Odżył na nowo

Rafał przebrnął przez ponad 2-letni okres intensywnej rehabilitacji i nauczył się żyć według scenariusza, napisanego przez los. Siłę do zaistnienia się w nowej rzeczywistości odnalazł w... sporcie.

- Od zawsze czynnie uprawiałem narciarstwo zjazdowe i kolarstwo. Pomyślałem sobie, że nie ma powodu, dla którego miałbym przestać - uśmiecha się.

Choć nie była to tania przyjemność, kupił handbike, czyli rower napędzany siłą rąk oraz specjalne narty jednośladowe mono-ski. Na stoku wyróżniał go nie tylko nietypowy sprzęt, ale przede wszystkim prędkość, którą nadal uwielbia.

Powrót do ukochanego narciarstwa sprawił, że odżył na nowo i w krótkim czasie stał się samodzielny. Nauczył się pokonywać na wózku różne bariery, poruszać się po mieszkaniu, prowadzić i wysiadać z przystosowanego do jego potrzeb auta.

Do żużla się nie zraził

Na nowo rozpoczął też pracę zawodową. W zimie wyjeżdża na obozy z sekcją narciarską wydziału Wychowania Fizycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego. W lecie swoje niespożyte pokłady energii uwalnia jeżdżąc na quadzie i skuterze wodnym.

Jako trener, powrócił do żużla. Zaczął od rzeszowskiej Stali, a od zeszłego roku pracuje z żużlowcami KMŻ Lublin. Każdy rozpoczynający się sezon to dla niego nowe nadzieje i nowa szanse na samorealizację. O wypadku przestał już myśleć.

- Wiadomo, że człowiek wolałby, żeby takich dni jak 3 maja lub 4 marca, kiedy zginął mój tata Jan (red. również żużlowiec) nie było. Ale stało się i trzeba to przyjąć "na ciało" - podkreśla. - Żużel to sport, w którym takie wypadki się po prostu zdarzają. Nie czuję żalu, tym bardziej do Martina, o co na początku wszyscy mnie pytali. To mój przyjaciel, z którym często wyjeżdżałem na wakacje. Mieszkał u mnie, kiedy startował w Rzeszowie, teraz też się spotykamy - dodaje.

Skutki wypadku Rafał odczuwa jednak na co dzień. Źle przeprowadzona pierwsza operacja sprawiła, że stabilizująca kręgosłup metalowa konstrukcja, pogarszała mu jakość życia. A w końcu po prostu się rozpadła. 1 czerwca Rafała czeka więc kolejna operacja. Tym razem w klinice w Lublinie.

- Mam nadzieję, że wreszcie przestanę czuć, że mam coś pod skórą. Z dolegliwości zostanie wtedy tylko spruta czacha, ale to od urodzenia - śmieje się.

Złoty medal w 2014?

Poczucie humoru, dystans do siebie, a przede wszystkim niesamowity hart ducha i wola walki - za to pokochali Rafała kibice. Swój szacunek wyrażają na portalach społecznościowych i sportowych.

- Kibice z Rzeszowa i Krosna byli ze mną od zawsze. Przychodzili już do szpitala, dodawali otuchy, a później podziwiali za to, co robię. Nie czuję się bohaterem, ale cieszę się, że udało mi się kogoś zarazić moją energią.

Fani wspierają również nowe sportowe ambicje Rafała. Tata trójki młodych "wilczków" zamierza bowiem zakwalifikować się na najbliższą paraolimpiadę w Soczi. Chce wystartować we wszystkich czterech konkurencjach narciarstwa zjazdowego.

Podoba mu się też narciarstwo biegowe, dlatego już myśli, jak pogodzić FIS-starty z życiem zawodowym.
Oprócz medalu olimpijskiego i "wilczej chaty", czyli drewnianego domku za miastem, nadal marzy o tym, żeby kiedyś stanąć na własnych nogach. Podchodzi do tego jednak z dużym spokojem.

- Nie żyję mrzonkami. Jeśli medycyna rozwinie się na tyle, żeby dać mi realną szansę na powrót do zdrowia, spróbuję. W końcu najprościej się jest poddać, a sztuką jest walczyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24