Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Misja lekarzy w Wietnamie

Ewa Kurzyńska
Oddziały dziecięce są jednymi z najbardziej zaniedbanych. W przeludnionym Wietnamie potrzeby małych pacjentów schodzą na dalszy plan.
Oddziały dziecięce są jednymi z najbardziej zaniedbanych. W przeludnionym Wietnamie potrzeby małych pacjentów schodzą na dalszy plan. FOT. MACIEJ WILK
Przez 10 dni lekarze z Rzeszowa prowadzili w Wietnamie szkolenia, leczyli pacjentów i operowali najciężej chorych.

Zużyte zakrwawione bandaże pierze się i używa ponownie. Na jednym łóżku leży kilku chorych. Pacjenci dostają jeść tylko raz dziennie - tak wygląda rzeczywistość w wietnamskich szpitalach

Przez 10 dni lekarze z Rzeszowa prowadzili w Wietnamie szkolenia, leczyli pacjentów i operowali najciężej chorych. Już wiedzą, że pierwsza w Polsce misja medyczna do tego kraju nie będzie ostatnią.

- Chcemy pomagać dalej - mówią nasi specjaliści.

Witamy lekarzy z Polski

Warszawa - Moskwa - Hanoi - Da Nang. Trzy samoloty, prawie 30 godzin w podróży. Po przylocie do Wietnamu 11- osobową grupę z Rzeszowa zaskakuje panujący upał. Słupek rtęci na termometrze przekracza 25 stopni C.

- Z każdym dniem robiło się coraz goręcej. Niewiele brakowało, a temperatura dobiłaby do 30 st. C. Ciepło jak na marzec, prawda? - uśmiecha się Marta Rachel, koordynator misji.

Nie tylko temperatura zaskoczyła lekarzy. Na lotnisku w Da Nang na gości z Polski czekał komitet powitalny. Uśmiechnięci lekarze i pielęgniarki z dwóch miejscowych szpitali przygotowali duży transparent z napisem po angielsku: "Serdecznie witamy lekarzy i pielęgniarki z Polski".

Grzyb na ścianach, kran na zewnątrz

W blisko milionowym Da Nang działają cztery szpitale. Nasi lekarze zostali zaproszeni do ortopedycznego i generalnego. Obie lecznice to ogromne molochy, w których każdego dnia przebywa 2 - 3 tys. chorych.

- Podzieliliśmy się na zespoły, które od wczesnego ranka, do późnego popołudnia, pracowały na wyznaczonych oddziałach - mówi Marta Rachel.

Warunki, jakie panują w wietnamskich szpitalach trudno sobie wyobrazić. Z sufitów sypie się tynk, na ścianach króluje grzyb.

- W sali o wymiarach 3 na 4 metry stoi 10 -15 metalowych łóżek. Za pościel chorym muszą wystarczyć słomkowe maty - opowiada Maciej Wilk, pielęgniarz specjalizujący się w ortopedii - Na jednym posłaniu leży dwóch - trzech pacjentów.

Lekarze uczestniczący w misji medycznej w Wietnamie:
dr n. med. Marian Ołpiński - pediatra, hematolog; dr n. med. Jarosław Janeczko - ginekolog położnik; lek. med. Barbara Ziemniak - chirurg dziecięcy; dr n. med. Marta Rachel - pediatra, pulmonolog, alergolog; lek. med. Grzegorz Inglot - ortopeda, traumatolog dziecięcy; lek. med. Grzegorz Sokół - ortopeda, traumatolog dziecięcy; lek. med. Renata Jończyk - chirurg dziecięcy; lek. med. Andrzej Zawora - pediatra, neonatolog; lek. med. Maria Banaszkiewicz - pediatra, specjalista chorób zakaźnych, pulmonolog; Maciej Wilk, pielęgniarz specjalista ortopedii; lek. med. Wojciech Piwek - ortopeda, traumatolog.

Jedno łóżko dzielił 50-letni mężczyzna, matka z rocznym dzieckiem, które miało zagipsowaną nóżkę i 12 - letnia dziewczynka przygotowywana do zabiegu.

Na oddziale ortopedycznym nie ma łazienek. Aby się umyć, pacjenci muszą wychodzić na zewnątrz budynku.

- Tam, w ścianie, jakieś 20 cm od ziemi, wisiał kran. Musiał wystarczyć za wszystkie sanitariaty - wspomina pielęgniarz.

Na sali operacyjnej - dwa stoły zabiegowe. Gdy na jednym trwa operacja, na drugim jeszcze nieuśpiony pacjent przerażonym wzrokiem śledzi ruchy chirurgów.

Miska ryżu na dzień

- Porażająca jest wszechobecna bieda. Gdy zapytałem, dlaczego Wietnamczycy nie wyrzucają zużytych bandaży, odpowiedzieli, że ich na to nie stać. Piorą je, a potem wykorzystują ponownie - mówi Maciej Wilk.

Co zaskakujące, nie powoduje to wzrostu zakażeń czy powikłań.

Jeść pacjenci dostają tylko raz dziennie. W południe, na dziedzińcu lecznicy, przy posągu Buddy, staje polowa kuchnia. Chorzy mogą liczyć zaledwie na miskę wodnistej ryżowej zupy.

- Codziennie widzieliśmy głodujących ludzi. Trudno znieść taki widok - łamiącym głosem wspomina Marta Rachel.

W Da Nang lekarze spędzili 10 dni. W tym czasie starali się pomagać na wiele sposobów. Szkolili personel, operowali, badali i leczyli chorych.

- Wietnamscy lekarze i pielęgniarki chłonęli wiedzę, którą staraliśmy się im przekazać. Od razu wcielali w życie nasze rady - mówi Marta Rachel, która pracowała na oddziałach: pulmonologicznym i intensywnej opieki dziecięcej.

Nam, przyzwyczajonym do sterylnych szpitali, trudno to sobie wyobrazić, ale w Da Nang na jednej sali razem z dziećmi cierpiącymi na choroby zakaźne leżały maluchy przewlekle chore.

- Mali pacjenci z zapaleniem płuc, czy gruźliczym zapaleniem opon mózgowo - rdzeniowych dzieliły pokój z dziećmi cierpiącymi np. na astmę. Taki brak podziału chorych sprzyja zakażeniom - wyjaśnia Marta Rachel.

Razem z Marią Banaszkiewicz, pediatrą i pulmonologiem, każdego dnia badały nawet 50 chorych dzieci. Lekarkom udało się urządzić na oddziale pokój do inhalacji. Przydały się przywiezione z Polski inhalatory i nebulizatory.
[obrazek3] Grzyb na ścianach, tynk sypiący się z sufitu, rolety zamiast szyb - tak wyglądają sale chorych w szpitalu ortopedycznym, gdzie pomagał m. in. lek. med. Wojciech Piwek (na zdj.).
(fot. FOT. MACIEJ WILK)Bo lekarstwo jest zbyt drogie

Podczas pracy w Wietnamie lekarze musieli zmierzyć się także z sytuacjami, gdzie pomimo ogromnej wiedzy, nie udawało się pomóc chorym.

- Urodziło się dziecko w 24 tygodniu ciąży. I mimo ogromnych wysiłków, by utrzymać tę kruszynę przy życiu, nie udało się. Zabrakło surfaktantu, leku, który przyspiesza rozwój płuc wcześniaków. W Polsce, stosuje się go na oddziałach noworodkowych zawsze, gdy jest potrzebny. W Wietnamie nie, bo jest za drogi - mówi Marian Ołpiński, który na oddziale dla noworodków pracował razem z Andrzejem Zaworą, neonatologiem z Rzeszowa.

Opieka nad dziećmi nie jest w Wietnamie najważniejszą sprawą. W tym przeludnionym kraju dobrze widziane jest, gdy małżeństwa nie mają więcej niż dwoje dzieci. Liczniejsza rodzina może przeszkodzić m. in. w znalezieniu pracy.

Wrócimy do Wietnamu

Lekarze nie mają wątpliwości, że ich wyjazd przyniósł wiele dobrego. I choć misja nie należało do łatwych, zapowiadają, że będą chcieli pojechać na kolejne.

- Przed wyjazdem wiedzieliśmy, że Wietnamczycy potrzebują pomocy. Jednak dopiero na miejscu okazało się jak bardzo. Wrócę tam na pewno. Może już jesienią - zapowiada Marian Ołpiński.

- Chcemy w Rzeszowie stworzyć fundację, która będzie wysyłała lekarzy do miejsc na świecie, gdzie potrzebna jest ich pomoc - dodaje Marta Rachel.

W przedsięwzięciu obiecał pomóc James Laub, szef amerykańskiej fundacji "Charaplast", która już od 10 lat organizuje charytatywne misje medyczne.

- Granice państw nie mogą być granicami naszej dobroci. Wierzę, że z pomocą ludzi dobrego serca, uda nam się stworzyć fundację - nie kryje nadziei Marta Rachel.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24