Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pożary na Podkarpaciu, czyli kiedy ogień niszczył miasta

Arkadiusz Bednarczyk
Dawna Straż Ogniowa 2 03 -
Dawna Straż Ogniowa 2 03 - ze zbiorów Europeany
Gdy większość naszych miast była jeszcze drewniana, nietrudno było o pożar. Byle iskra, zaprószona nawet przypadkowo, powodowała nieobliczalne straty

Kiedy nie było jeszcze nowoczesnych jednostek Straży Pożarnej, o groźnym ogniowym żywiole informowały najczęściej kościelne dzwony lub miejscy trębacze pełniący dyżur na wieżyczkach miejskich ratuszy bądź kościołów. O nowoczesnych sikawkach nie było mowy, a wodę noszono wiadrami z odległych nieraz strumyków i rzek.

O pożarze Rzeszowa pisała nawet „Gazeta Morawska”, która zatytułowała swój artykuł: „O zgorzeniu miasta Rzeszowa w Galicyji”. Ogień wybuchł nocą z 26 na 27 czerwca 1842 roku. Nocny wiatr rozszerzał płomienie, a domy były tak suche (od kilku dni nie padało), że lada iskra je zapalała. Wyrwani ze snu mieszkańcy ratowali się jak mogli. Niestety, kilku zginęło. Zgorzało ponad 150 domów, straty liczono na 300 tys. zł reńskich, 3 tysiące osób pozostało bez dachu nad głową i środków do życia. Miasto liczyło wówczas około 7 tysięcy mieszkańców.

Apel o pomoc do mieszkańców sąsiednich miejscowości wydał c.k. radca gubernialny i starosta cyrkularny Lederer. W swoim „Uwiadomieniu” burmistrz Rzeszowa Piątkowski pisał po pożarze: „Nie wolno żadnej jakiego bądź rodzaju budowli z drzewa przedsiębrać. Wszystkie budynki mają mieć fundament z kamieni, inne zaś części z cegły dobrze wypalonej; te mają być wapnem, piaskiem dobrze wymieszanym spajane bez dodatku gliny (…) Pod każdym dachem strych ma być cegłami wyłożony; wszystkie stajnie i domy zajezdne mają być budowane z tyłu od gościńca...”

Dominikanie uciekają z Łańcuta

Katastrofalnym okazał się pożar, który wybuchł 17 maja 1820 roku na tzw. Sztermerówce w Łańcucie, w rejonie koszar wojskowych. Ponieważ miasto w większości było drewniane, spaliły się prawie wszystkie domy, o charakterystycznej, podcieniowej zabudowie. Pozostały po nich puste place, które wykupywali później „za bezcen” przybyli z sąsiednich miejscowości Żydzi. Spaleniu uległ także klasztor dominikański - był zniszczony tak, że zakonnikom poradzono przenieść się do Dzikowa. Najcenniejsze wyposażenie i archiwa łańcuckiego konwentu uległy bezpowrotnej stracie. W nadpalonym budynku urządzono szpital wojskowy.

Drugi pożar wybuchł w sierpniu 1883 roku. Pierwsze sikawki - miejską i strażacką - przywiozła na miejsce Ochotnicza Straż Pożarna; użyto także sikawki III Pułku Ułanów. Jezuita łańcucki Konstanty Obmiński, kiedy zauważył, iż jedna z nadpalonych belek pewnego domu spada na obywatela żydowskiego, pospieszył z pomocą i robił mu okłady z wody i lodu. Po paru godzinach przybyła także sikawka kolei im. Karola Ludwika ze stacji Łańcut, z naczelnikiem Władysławem Bauchem.

Dawna sikawka przeciwpożarowa w Wysokiej k. Łańcuta
Dawna sikawka przeciwpożarowa w Wysokiej k. Łańcuta Fot. Arkadiusz Bednarczyk

Ratując się z pożaru udusiła własne dziecię

Podczas wielkich pożarów, kiedy w czasie paniki ludzie działają irracjonalnie, dochodziło wielokrotnie do dodatkowych nieszczęść. W marcu 1880 roku w Niżankowicach (12 kilometrów od Przemyśla; obecnie miejscowość leży na Ukrainie) wybuchł straszliwy pożar. Spowodował go jeden z gości weselnych, który wracając z przyjęcia ułożył się na sianie z niedogaszoną fajką. Pożar, w którym spłonęło ponad 50 domów, gaszono całą noc. Pierwszy pospieszył na ratunek właściciel dóbr tutejszych, pan Jędrzejowicz. W dodatku panowały niesprzyjające warunki atmosferyczne, gdyż wiał bardzo silny wiatr i doszło do wyładowań atmosferycznych, które zerwały łączność telegraficzną z Przemyślem i Chyrowem.

W końcu się udało - dużą pomoc zaoferowali kolejarze z Chyrowa. Przybyły specjalnym pociągiem trzy sikawki i kilkunastu ludzi z inżynierem oddziałowym kolei.

Prócz wielu poparzonych znalazła się jedna ofiara śmiertelna. Było to dziecko uduszone przez matkę, która wpadłszy w panikę wynosiła z płonącego domu najpotrzebniejsze rzeczy (m.in. dźwigała worki z mąką). Kiedy przyszła kolej na dziecko, tak mocno je ściskała, że udusiła je, zanim jeszcze wyniosła z domu.

Od sukni pani rabinowej

25 lipca 1904 roku wielki pożar zaledwie w ciągu trzech godzin strawił Sokołów. Ogień spalił 581 domostw, modrzewiowy kościół, a nawet drewniane studzienne cembrowiny. Klęska zmusiła wielu mieszkańców do emigracji za chlebem, nawet „za wielką wodę”.

Pożar Sokołowa Małopolskiego
Pożar Sokołowa Małopolskiego obraz z miejscowego kościoła Fot. Arkadiusz Bednarczyk

We wrześniu 1908 roku żona rabina lubaczowskiego Feiga Schorrowa w towarzystwie kilku znajomych udała się na cmentarz izraelicki, aby odmówić modlitwę za zmarłego niedawno członka rodziny. Wszystkie kobiety trzymały w rękach zapalone świece. W pewnej chwili ogień z jednej ze świec zajął ubranie rabinowej - odniosła tak straszne obrażenia, że po kilku godzinach zmarła.

15 września 1911 roku przed południem w Rymanowie wybuchł straszny pożar. Ogień wybuchł w zakładzie kąpielowym. Spłonęła jedna z najpiękniejszych willi „Świtezianka” oraz willa „Anioł Stróż”. Płomieniom uległy także rzeźnia, lodownia i magazyny. Alarm podniesiono za pomocą gwizdawki maszynowej z wieży jednej z łaźni zdrojowych.

Kuracjusze ulegli panice wybiegając z łazienek w domu zdrojowym „Świtezianka”. Właściciel zakładu hrabia Jan Potocki zaczął gasić pożar sikawką. Jednego z kuracjuszy chorych na serce przewiózł do majątku swojego brata. W gaszeniu pożaru pomagały straże ogniowe z Sanoka, Klimkówki i Wróblika. Była to znaczna strata dla Rymanowa jako uzdrowiska.

Z kościelnej dzwonnicy

10 maja 1895 roku w Strzyżowie wybuchł straszny pożar, który strawił połowę miasteczka. Ogień rozprzestrzeniał się z kościelnej dzwonnicy. Zaprószono go w zakładzie piekarniczym w Rynku. Wybuchł on o godzinie 11 przed południem. I prawie natychmiast od ognia zajęła się drewniana zabudowa Rynku. Czynnikiem potęgującym rozprzestrzenianie się ognia był silny wiatr. Kiedy ogień zajął drewnianą część dzwonnicy tutejszego kościoła, płonące bele wiatr roznosił po całym Rynku. O sile ognia świadczy również fakt, że w płomieniach stopiły się dzwony zawieszone na kościelnej wieży.

W mieście spaliło się wówczas 70 domów, cała południowa i zachodnia część Rynku. Ocalał kościół (jedynie dach miał nadpalony) oraz budynek szkoły, apteka i plebania. Szczególnie ucierpiała północna część Strzyżowa oraz zabudowania stojące przy drodze do Krosna. Mieszkańcy własnymi siłami próbowali gasić pożar; niektórzy osmoleni i poparzeni omdlewali. Ciężko ranne zostały cztery osoby.

Telegraficznie wezwano z Rzeszowa straż pożarną. Niestety, specjalny pociąg, z trzema beczkowozami i dwoma sikawkami oraz trzynastoma strażakami , przybył na stację kolejową dopiero o drugiej po południu, kiedy zgorzała już znaczna część zabudowań. Pomagali strażacy z okolicznych miejscowości: Frysztaka, Czudca i Kalembiny.

Niemal natychmiast zorganizowano w Rzeszowie akcję pomocy dla pogorzelców ze Strzyżowa: specjalny pociąg przywiózł 130 bochenków chleba oraz 200 bułek i wodę. Kilkakrotnie wystawiano także przed rzeszowskim magistratem specjalne wozy, na które zbierano chleb i bułki. Kolej zorganizowała bezpłatny pociąg, a rzeszowscy rzemieślnicy zaoferowali pieniężną pomoc przekazaną na ręce rzeszowskiego burmistrza Schotta.

Piekarze dla Wyszatyc

7 października 1895 roku w Wyszatycach pożar (z powodu suszy) rozprzestrzenił dodatkowo suchy wiatr: do 7 wieczorem spaliło się całe sioło wraz z dworem. Szczęśliwie ocalała cerkiew i kościół. Jak relacjonował „Kuryer Przemyski”, płonęły chaty, stajnie i stodoły, drzewa i ogrodzenia. Spłonęło pięćset budynków gospodarczych z zapasami zboża. Ludzie uciekali w pole, gdyż ogień rozprzestrzeniał się tak szybko, że nie było możliwości, aby coś uratować z palących się domostw. Z pomocą dla Wyszatyc przybyła straż ogniowa z

Radymna i Przemyśla oraz oddział artylerii z Żurawicy. Szczególną ofiarnością wykazał się porucznik Stoupa. Półtora tysiąca osób zostało bez dachu nad głową (Wyszatyce liczyły wówczas 2000 osób). Pomoc doraźną zorganizował wicemarszałek rady powiatowej dr Władysław Czaykowski oraz duchowni obu obrządków (we wsi znajdowała się cerkiew).

Także burmistrz Przemyśla dr Aleksander Dworski wezwał mieszkańców do niesienia pomocy mieszkańcom Wyszatyc. Dyrekcja kolei obiecała darmowy transport materiałów budowlanych. Piekarze przemyscy przekazali nieodpłatnie pieczywo dla pogorzelców. Rada powiatowa w Przemyślu wystarała się o specjalne zapomogi dla poszkodowanych. 1000 złotych podarował sam cesarz Franciszek Józef. Skutki pożaru długo dawały o sobie znać, zwłaszcza gdy sporo mieszkańców umarło z powodu poparzeń.

Goniec biegł nocą

Do tragicznego w skutkach pożaru doszło 2 czerwca 1896 roku w Baligrodzie (do 1919 roku miał prawa miejskie). Opisy pożaru zamieściła wydawana wówczas „Gazeta Sanocka”. Ogień wybuchł w Rynku, w zabudowaniach Żyda, Percia Garfunkla, po godzinie siódmej wieczór, tuż po zakończeniu miejskiego targu. Wówczas to spokój szykujących się na spoczynek mieszkańców zakłóciły kościelne i cerkiewne dzwony, zwiastujące nieszczęście. Do drugiej w nocy doszczętnie spłonęły dwie pierzeje Rynku oraz część zabudowań przy ulicy prowadzącej do Liska (Leska). Opanowanie pożaru utrudniał brak w mieście straży ogniowej, a także brak wody w miejskiej studni (skończyła się po pół godzinie). Dostęp do rzeczki Hoczewki był utrudniony przez stojące przy drodze do niej domy, które również płonęły. W czasie pożaru spłonął urząd gminy wraz z dokumentacją.

Postanowiono wysłać gońca do pobliskiej straży ogniowej w Lisku (Lesku). Mężczyzna opuścił miasteczko o 10 wieczorem, a przybył do Liska o... 5 nad ranem. Siedmioosobowa ekipa straży ogniowej przybyła do Baligrodu o 8 rano. Nie miała już jednak co robić, gdyż po zabudowaniach pozostały zgliszcza. Opinia publiczna z niedowierzaniem przyjmowała fakt, że miasto nie posiadało własnej jednostki straży ogniowej.

W nocy z 25 na 26 kwietnia 1930 roku w Przeworsku ogień rozprzestrzenił się ze strychu jednego z domów na cały Rynek. Akcję gaszenia utrudniał brak wody i odpowiedniego sprzętu. Starosta Remiszewski musiał zatelegrafować po pomoc. Przybyły posiłki z Rzeszowa, Łańcuta, a nawet Przemyśla. Także prywatna straż hrabiego Potockiego. Spłonęło 13 kamienic murowanych i ponad 20 drewnianych domów. W ogniu znalazły się dwie bożnice oraz drukarnia Markusa Straussa. Ponad 300 osób zostało bez dachu nad głową, a ludność żydowska pozostała bez źródeł utrzymania (pastwą płomieni padły także sklepy żydowskie). Niektóre gazety podały, że ogień wybuchł w bożnicy żydowskiej od płonącej świecy, co nie było prawdą...

od 12 lat
Wideo

Niedzielne uroczystości odpustowe ku czci św. Wojciecha w Gnieźnie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24