Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Król jabłek. Marian Szeliga z Żurawicy

Norbert Ziętal
Marian Szeliga z Żurawicy pod Przemyślem. W sadzie mógłby spędzać całe dnie.
Marian Szeliga z Żurawicy pod Przemyślem. W sadzie mógłby spędzać całe dnie. Norbert Ziętal
Nie znosi papierkowej roboty, załatwiania różnych spraw przy biurku. Uwielbia pracę przy swoich drzewach. W sadzie mógłby spędzać całe dnie a o swoje jabłka dba racząc je nawet algami morskimi.

Do sadowniczej posiadłości Mariana Szeligi z podprzemyskiej Żurawicy można dojechać na dwa sposoby. Od strony krajowej drogi 77, po przejechaniu całej Żurawicy i torów kolejowych. Można też wybrać trasę z Przemyśla, boczną drogą przez Bolestraszyce. Warto skorzystać z tej drugiej. Wkrótce po minięciu ostatnich zabudowań bolestraszyckich wjeżdżamy jakby do innej krainy, bardzo przypominającej krajobraz południowej Francji. Z tym, że zamiast rozległych winnic, są równie duże sady jabłkowe. Wielkość drzewek podobna do krzewów winogron.

Marian Szeliga z jabłkami związany jest od urodzenia. Wychował się wśród nich. Jego ojciec, również w Żurawicy, posiadał sześciohektarowy sad jabłkowy. Zupełnie inny niż obecne. Wtedy dominowały wysokie jabłonie, aby zerwać z nich owoce trzeba było korzystać z drabin. Dzisiaj takie drzewa spotkać można jedynie w małych, przydomowych sadach. Preferowane są karłowe, z których wszystkie owoce można zerwać stojąc na ziemi. I również z tej pozycji wykonać wszelkie prace pielęgnacyjne przy roślinie.

Zmiana wielkości drzew to przede wszystkim efekt dbałości o wydajność. W wysokopiennych sadach, z 1 ha można było uzyskać 15 do 20 ton jabłek. Dzisiaj z takiej samej powierzchni sadów karłowych ok. 60 ton. Ponadto wysokie drzewa są o wiele bardziej kosztowne w utrzymaniu i pielęgnacji.

Praca cały rok, po kilkanaście godzin dziennie

Pan Marian gospodarstwo objął w 1978 r. Ówczesne sześć hektarów powiększył do pięćdziesięciu.

- Dawniej to były jednak zupełnie inne sady. Przede wszystkim bardzo zmieniły się technologie. Kiedyś na jeden hektar sadziło się 500 do 700 drzew, a dzisiaj 3 do 5 tysięcy - mówi sadownik.

Na początku miał tylko jabłka. Dzisiaj one również dominują u niego, ale ma również grusze i krzewy owoców jagodowych, czarną porzeczkę i aronię.

- To ciężka praca, jak każdego rolnika. Żeby osiągać odpowiednie efekty trzeba mieć nie tylko odpowiednią wiedzę i sprzęt, ale również zamiłowanie do tej roboty. Na tyle duże, aby chcieć poświęcać jej po kilkanaście godzin dziennie - wyjaśnia.

Przez cały rok, bo nawet w zimie, gdy wykonywane są prace agrotechniczne, np. cięcie drzew.

- Gdyby nie ciągłe podwyższanie kwalifikacji, udział w szkoleniach, konferencjach trudno byłoby osiągnąć i utrzymać poziom, jaki mamy - twierdzi.

W rozwoju polskich sadów pomogła Unia Europejska. Tylko dzięki jej finansowemu wsparciu możliwe było wyposażenie gospodarstw w nowoczesny sprzęt i technologię. Do uprawy, zbiorów i przechowywania owoców.

- Dzisiaj nie możemy mieć kompleksów. W produkcji sadowniczej jesteśmy w czołówce europejskie i światowej. Jeżeli chodzi o jabłka, mamy pierwsze miejsce w Europie i trzecie na świecie - podkreśla.

Obecnie w Polsce jeszcze przeważa produkcja jabłek przemysłowych, na soki i przetwory. To pozostałość dawnych czasów. Wkoło Przemyśla były państwowe sady, poPGRowskie, liczące nawet kilkaset ha. Dzisiaj coraz większą cześć rynku zajmują owoce deserowe. W takich specjalizuje się Marian Szeliga.

Po jabłka "do Szeligi"

Zwiedzamy gospodarstwo. Równe, niekończące się rzędy jabłoni. Każde drzewo z drewnianą podpórką, albo wpierające się o rozciągnięty drut. Widok do złudzenia przypominający winnice. Pod dawną jabłonią można było zorganizować małe rodzinne przyjęcie. Kilka osób mogło znaleźć cień pod gałęziami takiego drzewa. Dzisiaj jabłoniowe drzewko nawet nie jest w stanie samodzielnie się utrzymać. System korzeniowy jest krótki. Gdyby nie podpórki, drzewko złamałoby się. Nieco inaczej wyglądają grusze. Ich gałązki rozciągnięte są na bambusowych kijach. Porzeczki czy aronie również zachwycają równiutkimi rzędami.

Od wielu lat w Przemyślu i okolicach po jabłka jeździ się "do Szeligi". Bo sadownik, pomimo, że rozsyła swoje owoce po znacznej części Europy, to nie zaniedbuje lokalnego odbiorcy. Specjalnie dla takich osób wybudował elegancki sklepik. W komfortowych warunkach klient może przebierać spośród kilkunastu gatunków, rozmiarów jabłek i gruszek. Dzięki odpowiedniemu przechowywaniu, jabłka nawet jeszcze w czerwcu są tak samo świeże, jakby zerwane jesienią prosto z drzewa.

Za sklepem kończy się rozbudowa magazynów, chłodni. Wszystko dzięki unijnemu wsparciu.

Powrót do starych odmian

W sadownictwie trzeba być na bieżąco nie tylko z technologią, ale również zmieniającymi się gustami klientów.
Jest o tyle trudniej, że te trzeba przewidywać z dwu, trzyletnim wyprzedzeniem. Chociaż teraz technika poszła tak do przodu, że pierwszy plon sadownik jest w stanie uzyskać nawet z zaledwie rocznego drzewka. Kiedyś drzewa owocowały, cztery, pięć a nawet siedem lat po posadzeniu.

- Dzisiaj konsument wraca do szarej renety. Kiedyś zlikwidowana, a dzisiaj jest ceniona ze względu na swoje walory przetwórcze, np. na szarlotki i przetwory. A jest sporo amatorów, którzy jedzą je surowe. Jednak najwięcej jest nowych odmian. Dominują jonagored, szampion, golden delicjousz. A ciągle wchodzą nowe odmiany. Kto pierwszy je zasadzi i pierwszy zbierze plon zarobi najwięcej. Np. red chief, czerwona odmiana golden delicjousza. Klasyczny golden ma jasno zabarwioną skórkę. Red chief jest czerwony. Przypomina starą odmianę starking.
Nowoczesny sadownik stale musi śledzić nowości. Trzeba obserwować rynek, aby dostosować się do konsumenta. Do tego dochodzi odpowiedni marketing sieci handlowych.

- Zostały wypracowane odmiany klubowe. Nie każdy ma prawo ich produkcji. Trzeba płacić odpowiednie licencje, ale w zamian sieć handlowa gwarantuje, że kupi tą odmianę i to po wyższej cenie - opowiada pan Marian.

Kierunek wschód

Głównymi odbiorcami jabłek Szeligi są kraje byłego ZSRR. Rosja, Ukraina, Kazachstan. Znaczna część trafia na rynek polski. Jabłka z Żurawicy, głównie gala, obecne są również na rynkach skandynawskich. Z kolei w Polsce rodzimym sadownikom rynek podbierają rolnicy z Nowej Zelandii, Argentyny, Chile.
Spożycie jabłek w Polsce maleje. Powodem jest coraz większy wybór owoców cytrusowych, egzotycznych, np. banany, pomarańcze.

Sady są pod gołym niebem, dlatego największym wrogiem sadownika są anomalie pogodowe. A te w ostatnich latach nasilają się. Czasami w kwietniu jest upał, jak w lipcu czy sierpniu, a może być też sytuacja odwrotna, jak w tym roku, gdy śnieg leżał przez trzy tygodnie. Do tego dochodzą burze i grady. Te ostatnie niszczą nie tylko owoce, ale również drzewa. A drzewka karłowate są o wiele delikatniejsze niż stare jabłonie.

- Planuję wybudować odpowiednie zadaszenie, chroniące przed gradem - twierdzi sadownik.

Technika jest na coraz wyższym poziomie. Jednak nie wolno stosować zbytniej chemizacji. Co w zamian? Cała gama innych zabiegów.

- Moje gospodarstwo jest nadzorowane przez Państwową Inspekcję Ochrony Roślin. Uzyskuję certyfikat integrowanej produkcji owoców, czyli z minimalnym użyciem środków ochrony roślin. Dwa razy w roku jabłka, liście są badane pod kątem chemizacji. Wtedy wyjdą wszystkie stosowane zabiegi - twierdzi pan Marian.

Algi morskie dla ładniejszej skórki

Do walki z chorobami, a przede wszystkim szkodnikami, używa się naturalnych sprzymierzeńców sadownika. Takimi przyjaciółmi zasiedla się sady i one żerują np. na mszycach czy przędziorkach. Sadownik musi dbać o takiego drapieżcę - swojego przyjaciela.

- Stosuję też zabiegi odstraszające. Np. olejek pomarańczowy, używany w piekarnictwie. Dla nas ten zapach jest przyjemny, ale dla szkodników już nie. Omijają takie sady - wtajemnicza.

Dobry sadownik ma do dyspozycji coraz więcej odżywek, różnych minerałów, aby podnieść jakość plonów.

- Taką ciekawostką są algi morskie, wykorzystywane również w przemyśle farmaceutycznym, przy produkcji kosmetyków. Ja w sadzie wykorzystuję je do wygładzenia skórki jabłka, ładniejszego koloru. Dużo jest zabiegów wprowadzających wapń, żelazo. Często klient przychodzi do mnie i mówi, że ta sama odmiana kupiona na rynku i u mnie smakuje inaczej. A to właśnie efekt wprowadzania minerałów - mówi.

Sadownik musi zwabić pszczoły, stąd "pryskanie" drzewek w czasie kwitnienia.

- A ja do sadu sprowadzam nawet trzmiele. Głównie do zapylania gruszy. One kwitną w sposób mało atrakcyjny dla pszczół, dlatego te owady lecą dalej i wybierają bardziej kolorowe jabłonie. A trzmiel jest mniej inteligentny od pszczoły i trzyma się blisko swojego ula.

***

Czy sadownikowi z ponad 30-letnim stażem smakują jeszcze jabłka?

- Ja je nadal uwielbiam. Najbardziej słodkie odmiany. Galę, szampiona - mówi Marian Szeliga.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24