Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Proces lekarza z Sanoka. Ostatni świadek przesłuchany

Ewa Gorczyca
Marek D. jest ordynatorem oddziału. Ale dyżur pełnił nie w ramach umowy o pracę, ale w ramach zatrudnienia przez prywatną firmę, która ma ze szpitalem umowę na świadczenie usług lekarskich.
Marek D. jest ordynatorem oddziału. Ale dyżur pełnił nie w ramach umowy o pracę, ale w ramach zatrudnienia przez prywatną firmę, która ma ze szpitalem umowę na świadczenie usług lekarskich. Tomasz Jefimow
Sąd Rejonowy w Krośnie zakończył przesłuchania świadków w procesie Marka D. - lekarza oskarżonego w związku ze śmiercią pacjenta w sanockim szpitalu.

Zdarzenie miało miejsce na oddziale otolaryngologii sanockiego szpitala. 73-letni pacjent zaczął się dusić, bo nadmiar posiłku utkwił mu w przełyku. Na oddziale była tego popołudnia tylko dwuosobowa obsada medyczna: ordynator (akurat miał dyżur) i jedna pielęgniarka. To ona zajęła się chorym, gdy stracił przytomność. Lekarza nie było na miejscu.

Pacjenta nie udało się uratować. Zdaniem prokuratury - przyczyniła się do tego nieobecność Marka D., personel miał problemy z jego odszukaniem i powiadomieniem.

Podczas śledztwa okazało się że już kilka dni wcześniej były podobne problemy z 73-latkiem. Do zadławienia doszło na dyżurze innego lekarza. W piątek zeznawał on jako świadek w procesie, który toczy się w Sądzie Rejonowym w Krośnie.

- Zostałem wezwany przez pielęgniarkę - opowiadał lekarz. - Pacjent nie był w stanie przełknąć dużej ilości jedzenia. Przestał oddychać, ale serce biło. Przetransportowaliśmy go na salę zabiegową. Usunąłem resztki pokarmowe. Intubacja nie była konieczna, pacjent odzyskał oddech. Był jednak bardzo pobudzony i musiałem podać mu lek uspokajający.

Lekarz poinformował o tej sytuacji ordynatora, składając raport z dyżuru. Jednak - jak stwierdził - sytuacja ta nie stała się powodem do szczególnego nadzoru nad pacjentem.

- Potraktowaliśmy to jako incydent. Zadławienia zdarzają się często. Rodzina pacjenta nie poinformowała nas, że ma on tendencję do hiperfagii, czyli przejadania się - mówił lekarz.

Zobacz też: Śmierć pacjenta w szpitalu w Sanoku. Lekarz obwinia pielęgniarkę
Oskarżony Marek D. twierdzi, że w czasie, gdy doszło do ponownego zadławienia się pacjenta, poszedł do gabinetu USG, żeby zdiagnozować mężczyznę, który zgłosił się ze skierowaniem na oddział. Nie ma na to świadków, bo po konsultacji odesłał go do domu, nazwiska nie pamięta a badanie nie było rejestrowane.

Doktor D. uważa, że nie było to wyjście poza oddział, więc nie musiał się opowiadać pielęgniarce, gdzie się wybiera. Tę praktykę potwierdził pracujący na otolaryngologii lekarz, który zeznawał jako świadek. Jak tłumaczył, regulamin zobowiązuje lekarza dyżurnego do określonych procedur, gdy opuszcza miejsce pracy. Ale nie dotyczy to pracowni, w których wykonywane są badania. Lekarze zwykle nie informują, że tam idą.

Otolaryngologia ma nietypową lokalizację. Jako jedna pozostała w budynku starego szpitala. Pracownia USG mieściła się piętro niżej, na pustej już kondygnacji.

Lekarz zeznający jako świadek przyznał, że badanie ultrasonografem jest trudne i może zająć nawet godzinę.

Marek D. utrzymuje, że jego nieobecność trwała ok. pół godziny.

- Jako lekarz dyżurny miałem obowiązek udzielić konsultacji i nie musiałem informować personelu. Nie można tego uznać za opuszczenie oddziału - oświadczył.

Sąd przerwał rozprawę - do 28 kwietnia. Chce zapoznać się z regulaminem dyżurów i warunkami umowy o pracę ordynatora.


Zobacz też: Siostry Boromeuszki znalazły noworodka we wrocławskim "oknie życia"

źródło: TVN24

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24