Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Jaśle trwa proces o pobicie przez policjantów

Ewa Gorczyca
Oskarżony nie życzył sobie obecności dziennikarzy podczas procesu. Sędzia Grzegorz Wanat zezwolił ostatecznie na fotografowanie, ale zakazał robienia zdjęć oskarżonemu na sali sądowej.
Oskarżony nie życzył sobie obecności dziennikarzy podczas procesu. Sędzia Grzegorz Wanat zezwolił ostatecznie na fotografowanie, ale zakazał robienia zdjęć oskarżonemu na sali sądowej. Tomasz Jefimow
Ponad trzy godziny trwało przesłuchanie świadka w procesie Bolesława K., policjanta jasielskiej komendy.

Sprawa ma związek z pobiciem sześciu młodych mężczyzn w czerwcu 2011 roku, w pobliżu zajazdu przy ul. Krakowskiej. Piotr L. - w dniu, gdy doszło do pobicia razem z oskarżonym pełnił służbę: Boleslaw K. był oficerem dyżurnym, Piotr L. - jego zastępcą.

Prokurator: była próba mataczenia

Proces dotyczący pobicia ruszył w lutym. Na ławie oskarżonych zasiadają trzej funkcjonariusze. Policjanci - po służbie - imprezowali w zajeździe na peryferiach Jasła. Gdy obok przechodziła grupa młodych ludzi, doszło do wymiany zdań. Przechodzący utrzymują, że zostali zaatakowani przez policjantów i musieli uciekać. Trzej, którzy najbardziej ucierpieli, trafili do szpitala.

Krośnieńska prokuratura przesłuchała nagrania rozmów telefonicznych z dyżurki jasielskiej komendy. Na ich podstawie uznała, że są podstawy do postawienia zarzutów Bolesławowi K. Prokurator wywnioskował z treści rozmów, że sugerował on dzielnicowym, którzy podjechali pod zajazd z interwencją, jak mają napisać notatkę ze zdarzenia. - Doszło do próby podżegania do poświadczenia nieprawdy oraz mataczenia - mówi prokurator Zbigniew Piskozub.

Bełkot w słuchawce

W dyżurce tamtej nocy był także Piotr L. To on odebrał telefon, po którym pod zajazd został wysłany patrol. Na telefon alarmowy 997 zadzwonił Daniel J. (jeden z funkcjonariuszy, oskarżonych o pobicie - przyp. red). - Twierdził, że osoby postronne zaczepiają ich i obrzuciły taras kamieniami - zeznawał Piotr L. - W następnych telefonie mówił o awanturujących się kilkunastu osobach. Wysłałem tam dwóch dzielnicowych, potem patrol interwencyjny jako asysta.

Na wniosek prokuratora odczytano stenogramy rozmów Daniela J. z Piotrem L. Dzwoniący spod zajazdu bełkotał i przeklinał. Miał pretensje, że radiowóz jest dopiero w drodze. "Na ch.. teraz, wleźli w las, ze 30 osób" - denerwował się. Funkcjonariusz uspokajał kolegę: "poczekaj, nie szalejcie, zostańcie na miejscu aż przyjadą radiowozy, bo sobie narobicie".

L. mówił, że dzielnicowi po interwencji przyjechali na komendę. Zdali relację oficerowi dyżurnemu. - Powiedzieli, że to były tylko utarczki słowne. Nikt nikogo nie uderzył, nikt nie poniósł szkody. Powiedzieli, kogo wylegitymowali i że byli tam też prywatnie trzej policjanci, ale oni stali z boku.

Świadek poczuł się osaczony

L. wyjaśniał, dlaczego dzielnicowi po interwencji nie pojechali do siebie do rewiru żeby napisać notatkę, tylko na komendę. Przyjechali, żeby zdać relację dyżurnemu. - Nie odniosłem wrażenia, żeby był jakiś problem ze sporządzeniem notatki - zapewniał. Fakt pojawienia się tej samej nocy w dyżurce (ok. godz. 3-4) naczelnika wydziału kryminalnego, którego podwładnymi byli policjanci uczestniczący w incydencie, tłumaczył jako przypadek. - Przełożeni często pojawiają się o różnych porach, sprawdzić, co się dzieje - mówił świadek. Piotr L. wyjaśniał też dlaczego oficer dyżurny dzwonił w nocy do szefa KPP. - Komendanci chcą wiedzieć o wszystkich zdarzeniach z udziałem policjantów.

Prokurator próbował dowieść, że zeznania świadka różnią się od tego, co powiedział wcześniej funkcjonariuszom Biura Spraw Wewnętrznych. To zirytowało świadka. - Prokurator chce mnie zakręcić. Czuję się osaczony - protestował.

L. mówił, że z tej interwencji wystarczyłby wpis do notesu, bo nic się nie stało. - Szczegółowy raport był zlecony właśnie dlatego, żeby nikt nam nic nie zarzucił.

Na interwencję pod zajazdem patrol pojechał ok. północy. Notatka została dostarczona dyżurnemu ok. godz. 4 rano (ostatecznie dzielnicowi napisali to, co rzeczywiście zastali na miejscu). Piotr L. mówił, że miał też inne obowiązki i nie cały czas był w dyżurce. Nie był świadkiem wszystkich rozmów, nie słyszał. m.in. rozmowy Bolesława K. z komendantem. Z własnej inicjatywy dodał, że od kilkunastu lat pracuje na dyżurce i zna Bolesława K. jako funkcjonariusza o nienagannej opinii. - Robi mu się krzywdę, bo do niczego nie doszło - mówił.

Oskarżony obszerne wyjaśnienia złożył na pierwszej rozprawie. Nie przyznaje się do winy. Sąd czeka jeszcze na profesjonalne odsłuchanie zapisów z dyżurki. W stenogramie, którym dysponuje, są luki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24