Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Naiwny dębiczanin stracił ponad milion złotych

Andrzej Plęs
123RF
Robert P. z Dębicy chciał szybko zarobić duże pieniądze. Miał chyba wyjątkowego pecha.

Kiedy przez pośrednika próbował sprzedać luksusowe maserati, stracił auto za prawie ćwierć miliona złotych i dostał wyrok za złożenie fałszywego zawiadomienia policji. Kiedy próbował przez pośrednika grać na giełdzie, stracił prawie milion złotych. Niebawem „sprawa miliona” będzie przedmiotem rozstrzygnięć przed Sądem Okręgowym w Rzeszowie.

Robert P. z Dębicy zarabiał krocie na sprowadzanych z USA luksusowych autach. Jedynie ze sprzedażą sportowego maserati miał problem, toteż skorzystał z okazji, kiedy pośrednictwa sprzedaży podjął się Marek D. z Gdańska. Za 10 proc. wartości samochodu, wycenionego na 260 tys. zł, płatne z góry. Robert P. zapłacił Markowi D. 26 tys., auto trafiło na Wybrzeże.

Wkrótce pośrednik oświadczył, że i nad Bałtykiem są problemy ze znalezieniem klienta, ale jest inny sposób, by zarobić: niech zgłosi kradzież maserati, ubezpieczyciel zapłaci. Robert P. kradzież zgłosił radomskiej policji, ale tknięci przeczuciem funkcjonariusze złapali go, kiedy wyjeżdżał z parkingu w Radomiu swoim wypasionym mercedesem. Skoro przyjechał maserati, dlaczego odjeżdża mercedesem? Przyciśnięty przez policjantów, przyznał się do kłamstwa i złożenia fałszywego zawiadomienia. Został podejrzanym.

Ponownie skontaktował się z Markiem D. Ten zaoferował pomoc: ma znajomości w radomskiej prokuraturze, niech dębiczanin wyśle mu 32 tys. zł na łapówki, to załatwi umorzenie tej sprawy. Nie załatwił. Robert P. został skazany na karę grzywny, a Marek D. nagle zniknął z 26 tys. zł za pośrednictwo, 32 tys. na łapówki i z luksusowym maserati.

Zdjęty wstydem, kilka miesięcy później Robert P. zawiadomił prokuraturę w Dębicy, że padł ofiarą oszustwa. Za gdańszczaninem rozesłano list gończy, policja przydybała go, kiedy w Lęborku składał zeznania jako świadek w innej sprawie. Marka D. zatrzymano, kiedy... wychodził z sądu.

Oskarżała go Prokuratura Rejonowa w Dębicy, do winy się nie przyznał. Po dwóch latach procesu Sąd Okręgowy w Rzeszowie uznał, że prawda jest po stronie Roberta P. Marek D. za oszustwo i nakłanianie do przestępstwa został skazany na 2 lata i 2 miesiące pozbawienia wolności. Ma zwrócić Robertowi P. 180 tys. zł, bo na tyle biegli wycenili maserati, oddać 26 tys. zaliczki, ale pobrane 32 tys. zł na łapówki Marek D. ma przekazać Skarbowi Państwa. Wyrok nie jest prawomocny.

Stracił prawie milion czy... chce milion wyłudzić?

W sprawie auta „Maserati” wyrok wydany przed Wielkanocą nie jest prawomocny, tymczasem dębiczanin czeka na następny. W sprawie, w której - jak utrzymuje - też padł ofiarą oszustwa. Robert P., zarobiwszy na sprowadzanych z USA samochodach, postanowił zagrać na giełdzie. Za namową właściciela dębickiego kantoru, w którym wymieniał dolary.

Diler samochodowy najpierw na sucho, bez gotówki, ćwiczył grę giełdową. Śledził wahania kursowe, liczył zyski i straty, w końcu uznał, że dobrze mu idzie i czas zainwestować prawdziwe pieniądze. Przez sprawdzonego pośrednika. Pośrednictwa w kontaktach maklerskich podjął się Wiesław S., który wcześniej zaszczepił w Robercie P. pomysł gry na giełdzie.

Dębiczanin mu zaufał, dostarczał waluciarzowi gotówkę do ręki. Wielokrotnie - jak utrzymywał przed śledczymi. Po tych operacjach nie zostawał żaden ślad - ani na papierze, ani elektroniczny - nie było przelewów, wpłat na konto, przekazów, nawet pokwitowań przyjęcia pieniędzy, weksli. Nic, co dowodziłoby, że Robert P. dawał pieniądze znajomemu. W ten sposób w ciągu roku Robert P. przekazał Wiesławowi S. 998 tys. zł - jak wyliczył - ale żadnych zysków z operacji giełdowych się nie doczekał.

Zniecierpliwionemu dębiczaninowi waluciarz radził, by nie wycofywał inwestycji, bo tylko na tym straci. Bo Robert P. w końcu przestał wierzyć w swój sukces giełdowy. Zaczął domagać się od Wiesława S., by ten wycofał jego kasę z giełdy i zwrócił mu gotówkę. Za każdym razem słyszał, że lepiej nie, bo będzie strata. Po dwóch latach zniecierpliwił się ostatecznie i kategorycznie zażądał od właściciela kantoru zwrotu wszystkich pieniędzy. I wtedy od znajomego usłyszał: „jakich pieniędzy?”.

Bezsilny, z brakiem dowodów na przekazywanie gotówki, Robert P. zawiadomił dębicką prokuraturę. Doczekał się statusu poszkodowanego, a Wiesław S. - oskarżonego o przywłaszczenie prawie miliona złotych. Choć nie od razu. Początkowo prokuratura nie uwierzyła Robertowi P., bo jego historia była tak absurdalna, że wręcz nieprawdopodobna. Przecież nie miał żadnego potwierdzenia, że dawał Wiesławowi S. jakiekolwiek pieniądze, a ten wszystkiego się wypierał.

Z braku jakichkolwiek dowodów na przepływy pieniędzy pomiędzy panami, prokuratura sprawę umorzyła, ale Robert P. nie miał nic do stracenia: od takiej decyzji odwołał się do sądu. Decyzją sądu, prokuratura na nowo podjęła wątek, przyjrzała się zeznaniom podatkowym, przeanalizowała wydatki Wiesława S. I ustaliła, że waluciarz ma ledwie 20 tys. zł rocznego dochodu (według oświadczeń majątkowych), ledwie kilka tysięcy złotych na koncie, natomiast jego wydatki znacznie przekraczały dochody. Prokuratorzy przyjrzeli się też, na kiedy datowane były wydatki Wiesława S.; okazało się, że mocno zbiegają się z czasem, kiedy Robert P. miał mu przekazywać gotówkę.

Właśnie wtedy waluciarz kupił synowi kosztowne auto i spłacił 100 tys. zł kredytu, zaciągniętego chwilę wcześniej na budowę domu. Podobnych „zbiegów okoliczności” było więcej. Na pytania, skąd ta ogromna rozbieżność między dochodami a wydatkami, Wiesław S. odpowiadał, że mógł sobie pozwolić na wydatki, bo miał oszczędności. Prokuratura nie uwierzyła, uwierzyła za to samochodowemu dilerowi, zaś Wiesław S. został objęty aktem oskarżenia.

Oskarżony jest poszkodowanym, poszkodowany jest oskarżonym

Rzeszowski sąd okręgowy wkrótce zdecyduje o jego winie lub niewinności. Wiesław S. nie pozostał bezczynny: w prywatnym akcie oskarżenia zarzuca Robertowi P., że ten bezpodstawnie go oskarża, narusza jego dobre imię i próbuje wyłudzić od niego prawie milion zł, bo on nigdy nie otrzymywał od P. żadnych pieniędzy. No, może 40 tysięcy, do czego częściowo się przyznał, ale nie ma mowy o prawie milionie złotych. Argumentuje, że Robert P. nie ma żadnych dowodów na to, że kiedykolwiek przekazywał mu jakiekolwiek pieniądze.

Z prawnego punktu widzenia sytuacja jest o tyle kuriozalna, że dwa składy sędziowskie będą oceniać działanie Roberta P. i Wiesława S. w tej samej sprawie: w pierwszej Robert P. jest poszkodowanym, Wiesław S. oskarżonym, w drugiej - dokładnie na odwrót.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24