MKTG SR - pasek na kartach artykułów

W Wigilię będziemy prosić, żeby Jurek wstał z wózka

Grzegorz Michalski
Niedzielny poranek 6 września Jerzy Dziedzic z Lipnicy Górnej zapamięta na całe życie. Wspinając się na gruszę mógł stracić życie...

To był zwykły niedzielny poranek. W ogrodzie, gdzie stoi dom rodziny Dziedziców, jest kilka pięknych owocowych drzew. Nieopodal domu stoi grusza. To właśnie jej owoce chciał zerwać Jerzy. Głowa rodziny z Lipnicy Górnej wspiął się na zdawałoby się grubą gałąź. W pobliżu były żona i siostra. Chciał zerwać jak najdorodniejsze owoce. W jednej chwili gałąź oderwała się od pnia i runęła razem z mężczyzną w dół. Jerzy spadł z wysokości 4 metrów. Z całym impetem uderzył plecami o ziemię, na której leżały owoce. Słysząc przerażający trzask, szybko na miejscu pojawiły się kobiety: żona i siostra. Gdyby ktoś znalazł Jerzego kilka minut potem, mógłby już nie żyć...

Widział własny pogrzeb

- Pamiętam tylko tyle, że chciałem ruszyć nogami, ale nie dałem rady. W jasielskim szpitalu unormowali mi oddech i zawieźli do Rzeszowa. To wszystko wiem z opowieści. W nocy miałem operację. Zaraz po niej wylądowałem na oddziale intensywnej terapii. Przez 3 tygodnie byłem w śpiączce - opowiada Jerzy Dziedzic. Będąc w stanie śpiączki klinicznej ludzie często mają sny. Jerzy doskonale je pamięta. Śnił mu się własny pogrzeb.

- Nie pamiętam natomiast wcale, jak się obudziłem. Przez kilka dni po przebudzeniu nie wiedziałem, co się działo - tłumaczy 50-latek. Po walce o życie mężczyzny z oddziału intensywnej terapii przeniesiono go na neurologię. Stamtąd na oddział rehabilitacyjny rzeszowskiego szpitala.

Schudł 13 kilogramów

Od wypadku do grudnia schudł 13 kilogramów. - To i tak niedużo. Koledzy, którzy leżeli obok, spadli na wadze nawet po 20 kg - zaznacza Jerzy. Dopiero 10 grudnia wyszedł ze szpitala. W samych dobrych słowach wypowiada się o opiece, jaką miał w Rzeszowie.

- Chciałem zostać dłużej, bo miałem tam zapewnioną kompleksową rehabilitację. Były obawy czy sobie poradzę w domu - nie ukrywa mężczyzna. Dobrze przyglądał się walczącym o jego sprawność rehabilitantom. Tego samego próbuje uczyć domowników. Pan Jerzy chciałby, aby słowa lekarza o tym, że będzie za pół roku mógł powoli wstawać, spełniły się. Jest jednak świadomy urazu jakiego doznał.

Żona: Był złamany na pół

Jerzy ma przerwany rdzeń kręgowy, złamane dwa kręgi. Nie może poruszać nie tylko obiema nogami. Sparaliżowany jest już na wysokości piersi. Lekarze ratując mu życie, musieli przez kilka godzin operować kręgosłup. Podczas uderzenie o ziemię pękło mu też kilka żeber. Miał odmę płucną, a do tego ostre zapalenia płuc. Jerzy w swoim ciele ma 14 śrub oraz jedną metalową płytkę, która utrzymuje kręgosłup.

- Mam 50 lat i nie chcę do końca życia jeździć na wózku. Wrocław, Lublin, w Tarnowie jest dwóch specjalistów od rehabilitacji. Cała rodzina się zaangażowała w pomoc - przyznaje 50-latek.

Utrzymywał 5-osobową rodzinę

Przed wypadkiem mężczyzna prowadził gospodarstwo rolne. Własnymi rękami wybudował dom, w którym mieszka 5-osobowa rodzina. Jak mógł, dbał o to, by nikomu niczego nie brakowało. Żona staje na głowie, by zastąpić męża w jego dotychczasowych obowiązkach. Pan Jerzy, odkąd przyjechał 10 grudnia do domu, cały czas w nim przebywa. Liczy na to, że syn, który uczy się w „budowlance”, przygotuje podjazd na wózek do domu.

- Mam dużo tabletek, bo bardzo boli mnie kręgosłup. Wszystko jest jeszcze świeże. Jak trochę pojeżdżę na wózku, to muszę z godznię poleżeć - wyjaśnia. I dodaje, że wszystko by oddał, by chodzić. Chociaż nie ukrywa, że pierwsze myśli po przebudzeniu w szpitalu nie były pozytywne. Zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby, gdyby go nie odratowano. - Takie myśli przeleciały mi przez głowę - przyznaje się.

Walczy o profesjonalną rehabilitację

Jak tylko będzie okazja, chce korzystać profesjonalnej rehabilitacji. Korzysta z pionizatora. Pierwszy raz jak był podniesiony do góry to tracił przytomność. - Może dopiero za 15. razem stałem chwilę, a wydawało się, że tak łatwo jest utrzymać pion - tłumaczy. Wylicza, żeby prowadzić regularną rehabilitację w domu potrzebne są mu odpowiednie sprzęty. Sam zakup łóżka przystosowanego dla niepełnosprawnego kosztował rodzinę 3 tysiące złotych. Do tego dochodzi kilka przyrządów do rehabilitacji i suma lekko przekracza 10 tysięcy złotych.

- We wszystkim pomaga nam rodzina, staramy się jak możemy wszystko robić, żeby było lepiej - podkreśla Janina Dziedzic, żona Jerzego. Zaraz po wypadku z rzeszowskiej fundacji otrzymał na rok wózek inwalidzki.

Obecnie pan Jerzy jest pod opieką Stowarzyszenia Warto Jest Pomagać. Przekaż Jerzemu swój 1% podatku. KRS 0000318521, cel szczegółowy: Jerzy Dziedzic. Subkonto Jerzego 60114018500000209664001078 Stowarzyszenie Warto jest pomagać, ul. Bema 7/6, 65-035 Zielona Góra.

Życzenia, które rodzina Dziedziców wypowie przy wigilijnym stole, będą brzmiały: żeby Jerzy wstał z wózka. O niczym innym nie marzą, niczego więcej nie potrzebują.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24