Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trener AZS-u Rzeszów nie zawiódł się na koszykarkach

Tomasz Ryzner
Doprowadzając AZS do 3 pozycji Grzegorz Wiśniowski wypełnił przedsezonowe założenia. Nie znaczy to, że na pewno poprowadzi "akademiczki” w kolejnym sezonie.
Doprowadzając AZS do 3 pozycji Grzegorz Wiśniowski wypełnił przedsezonowe założenia. Nie znaczy to, że na pewno poprowadzi "akademiczki” w kolejnym sezonie. Krzysztof Kapica
Rozmowa z GRZEGORZEM WIŚNIOWSKIM, trenerem I-ligowych koszykarek AZS OPTeam Rzeszów

- Czy Grzegorz Wiśniowski kończy pracę w AZS-ie?
- Nic nie wiem na ten temat. Kiedy jednak zapytałem w klubie, czy mam jechać na konferencję trenerów, usłyszałem, żebym się na razie wstrzymał.

- AZS zajął wysokie, trzecie miejsce. Tyle, że to pierwsza pozycja nie dająca awansu. A przed sezonem działacze nie bali się o nim mówić.
- Nie oszukujmy się, Solpark Pabianice i MUKS Poznań to lepsze zespoły. Nawet gdybyśmy uniknęli porażek z Koroną Kraków, Ostrovią, Piasecznem to też nie awansowaliśmy

- Plamy nie było, ale jakiś niedosyt pozostał.
- W I fazie rozgrywek wygraliśmy 10 meczów pod rząd, w tym z Pabianicami. Było fajnie, mieliśmy prawo myśleć o najwyższych celach, ale przyszedł gorszy okres. Nie wiem, może pojawił się strach, za duża presja. W Pabianicach przegraliśmy za wysoko i wyszliśmy na minus w dwumeczu. Po tym spotkaniu dużo rozmawialiśmy z dziewczynami, dokonaliśmy pewnych korekt. Dodałbym jeszcze, że w I fazie mecze odbywały się bez komisarzy. Nasza grupa była bardziej wyrównana i brak kogoś, kto ma wpływ na sędziów nie był dobrą sytuacją.
- Dzięki czemu AZS wygrał tyle meczów, a czego brakło do jeszcze lepszego wyniku?
- Dobrze broniliśmy. Nie ćwiczyliśmy obrony zespołowej, ale uważam, że im mniej jest założeń taktycznych w defensywie, tym mniej błędów można popełnić. Oczywiście mecze były różne. Co ciekawe, gdy po porażce z MUKS-em straciliśmy szansę na awans, zespół zaczął grać znakomicie. Może rzeczywiście ciśnienie źle podziało na drużynę. Z drugiej strony z MUKS-em nie mogła zagrać Agata Rafałowicz i widać było jak na dłoni, że nie mamy drugiej rozgrywającej na tym poziomie.

- A propos Agaty. Kreowała akcje, obdzielała piłką koleżanki, ale asyst i punktów za dużo nie notowała.
- Ja ją bardzo cenię. W porównaniu do poprzedniego sezonu mieliśmy lepsze rozegranie. Dowód? W tamtym sezonie w końcówkach kwart skończyliśmy punktami lub sensownym rzutem dwie akcje. W tym sezonie praktycznie dwie takie akcje zmarnowaliśmy. To mówi wszystko o grze Agaty. Jej problem, to za częste kończenie wejść layupami (rzutami kelnerskimi - przyp. red.). Rzucała nie tyle do kosza, ile w jego kierunku. To nawyk z ekstraklasy, gdzie unikała w ten sposób bloków.
- Dlaczego, mimo obecności w składzie Olgi Wlodarz, Magdy Bibrzyckiej czy Doroty Arodź AZS rzadko punktował za trzy?
- Nie tylko AZS, prawie wszyscy w lidze mieli z tym problem. Przysunięcie linii o pół metra u mężczyzn nie zrobiło wielkiej różnicy, u kobiet tak.

- Po kilku porażka pojawiły się głosy, że koszykarki AZS-u za lekko trenują.
- Znam i miałem różnych trenerów. Wiadomo, że jeśli się bardzo mocno zasuwa na treningu to przyniesie to efekt. Tylko nie wiadomo jaki, dodatni, albo ujemny. Sprawdzaliśmy u zawodniczek wydolność, wytrzymałość i tak dalej. Wyniki były dobre.

- A co zablokowało Dorotę Arodź, która była cieniem siebie z poprzedniego sezonu?
- Przed sezonem wychodziła w piątce i grała dobrze. Potem posadziliśmy ją na ławce i psychicznie źle to zniosła. Nie ukrywam, popełniliśmy błąd. Minęła runda, nim wróciła na względnie średni poziom.

- Jak wyglądały relacje trener - drużyna. Słyszałem czasem, że Grzegorz Wiśniowski nie jest odpowiednio twardy dla swoich dziewczyn.
- Nikt mi na głowę nie wchodził. Na to bym nie pozwolił. Ale ja z drużyną dyskutuję, rozmawiam. Skończyły się czasy, gdy trener wchodził na halę, czasem na lekkiej bombie, i wrzeszczał na zawodników, jak kapral. Poza tym nowe pokolenie to nie są ludzie, którzy zwieszają głowy i grzecznie słuchają nawet, jak trener wygaduje bzdury. Ja stawiam na partnerstwo.
- Nikt tego nie nadużywał?
- Nie sądzę. Miałem zaufanie do dziewczyn i nie zawiodłem się. Pamiętam, jak byłem zawodnikiem Resovii. Były kary i inne pierdoły, ale zawsze byliśmy zespołem, na i poza boiskiem. Mariusz Michalczyk był takim trenerem, z którym mogliśmy zawsze pogadać i chcieliśmy grac dobrze dla niego, dla siebie, dla kibiców. U innych trenerów różnie bywało. Nie mówię tu o świętej pamięci Mieczysławie Rabie, który miał taki autorytet, że nie musiałby nic robić, a my i tak zasuwalibyśmy na sto procent. Tak czy owak można się normalnie zachowywać w tej pracy. Trzeba wymagać od innych, ale i od siebie. A widziałem niejednego trenera, który sobą niewiele prezentował, a żądał od koszykarzy cudów. To hipokryzja.

- Można słowo o tak zwanej chemii w drużynie. Atmosfera w szatni była lepsza, czy gorsza niż roku temu?
- Było okej. Czasem coś zazgrzytało, jak to w grupie, ale nie będę o tym opowiadał. Zasada jest taka, że to, co w szatni, pozostaje w szatni.
- Polubiłeś na dobre pracę z kobietami?
- Za obecnym zespołem poszedłbym w ogień. To moja drużyna, ja wybrałem te koszykarki i zawsze mogły na mnie liczyć.

- Miałeś okazję, by to udowodnić?
- Zdarzyło się, że w pociągu dziewczynom chcieli dotrzymać towarzystwa szalikowcy Polonii Bytom. Z kibicami bywa różnie, ale jakoś udało mi się odwieść ich tego pomysłu. Skończyło się na śmiechu. A mówiąc poważnie, zawsze byłem dumny z zawodniczek po wygranych, ale nie tylko. Doceniałem ich zaangażowanie, waleczność. Razem cieszyliśmy z wygranych, razem przeżywaliśmy porażki. Oczywiście nie ma tak, że wszyscy zawsze są zadowoleni ze swej roli. Ale im większe doświadczenie zawodnika, tym bardziej zaczyna on rozumieć, że trener nie może każdemu dać tego, czego on chce. Do mnie jako zawodnika też to doszło po jakimś czasie.
- A co powiesz o pomyśle awansu AZS-u do ekstraklasy, kiedy na mecze przychodzi garstka kibiców.
- Co do kibiców, to koszykówka idzie w zła stronę. Ciągle coś się zmienia w przepisach. A to uderza w takie miasta, jak na przykład Rzeszów, które na jakiś czas wypadają z wyższych lig. Kibic traci kontakt z dyscypliną, później pojawia się na hali i gra jest dla niego nieczytelna.

- Kiedyś hala ROSiR pękała w szwach, gdy grali koszykarze. Teraz kibiców przejęła siatkówka.
- Gdy siatkarze Resovii z 10 lat temu grali na ROSiRze oglądała ich garstka ludzi. Teraz jest inaczej, ale wydaje mi się, że widzowie na meczach siatkówki nie są tak mocno związani z zespołem, jak dawni fani kosza. Ludzie teraz chodzą na szoł. Wrócę jeszcze do przepisów. W siatkówce są przejrzyste. W baskecie co jakiś czas mamy nowości. Przepisy powinny zostać zmienione raz, a dobrze. Niech będą takie same, jak w NBA i koniec zmian.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24