Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Magdalena Zimny-Louis: Książki o żużlu szybko nie napiszę

Alina Bosak
Magdalena Zimny-Louis pochodzi z Rzeszowa, mieszka w Wielkiej Brytanii. Przez 10 lat prowadziła angielski klub żużlowy Ipswitch Witches. Teraz pisze książki.
Magdalena Zimny-Louis pochodzi z Rzeszowa, mieszka w Wielkiej Brytanii. Przez 10 lat prowadziła angielski klub żużlowy Ipswitch Witches. Teraz pisze książki. Archiwum
Rozmowa z MAGDALENĄ ZIMNY-LOUIS, komentatorką sportową, byłą menedżerką klubu Ipswitch Witches, autorką powieści "Ślady hamowania"

- Co robi niegdyś pierwsza dama światowego speedwaya na półce z książkami?

- Żużel trafił do mojego życia za sprawą byłego męża (Johna Louisa, ojca żużlowca Chrisa Louisa - przyp. red.), a pisanie...? Bożena Putyło, nauczycielka języka polskiego z I LO w Rzeszowie, stwierdziła ostatnio, że zawsze miałam do tego dryg. Pisałam dużo do gazet sportowych: "Tygodnika Żużlowego", "Tempa", magazynu "Żużel". W 2005 r. odważyłam się wziąć udział w konkursie "Polityki" pt. "Pisz do Pilcha". Moje opowiadania znalazło się wśród trzydziestu paru, które Pilch wybrał do druku z ponad 3 tysięcy nadesłanych. To mnie zszokowało.

- Zasiadła pani wtedy do powieści?

- Nie, przez 5-6 lat nie pisałam nic. Aż do ubiegłego roku, kiedy Wydawnictwo Replika ogłosiło konkurs pod hasłem "Świat Kobiety". Zaczęłam pisać. Okazało się, że książkę miałam już w głowie. Została wyróżniona i oto jest.

- Czytałam gdzieś, że ma pani także materiał na książkę o żużlu?

- Mam, ale myślę, że tak szybko jej nie napiszę. W tej chwili szukam wydawcy dla drugiej książki i mam w głowie fabułę trzeciej. No i piszę teraz scenariusz serialu na konkurs, który ogłosiła Telewizja Polska.

- W 2005 roku rozstała się z pani mężem i żużlem. Zainteresowanie sportem nadal pozostało?

- Pozostaję w przyjaźni z Tomkiem Gollobem i Jarkiem Hampelem. Dobrze się znam z Markiem Loramem. Żużel więc pojawia się w rozmowach. Może nie jest to mój chleb codzienny, ale śledzę informacje na ten temat. Chyba nie podjęłabym się już jednak komentowania Grand Prix w telewizji, jak parę lat temu.

Książka "Ślady hamowania" to debiut Magdaleny Zimny-Louis. Opowiada w niej losy dwóch sióstr - Izabeli i Marleny. Jedna mieszka w Polsce i tylko na pozór jest szczęśliwą mężatką. Druga właśnie rozwodzi się w Anglii z drugim mężem. Kobiety są w konflikcie i dawne zadry ciągle wracają...

- Dlaczego wybrała pani Wielką Brytanię?

- Przyjechałam tu w 1991 roku ze względów małżeńskich. Wcześniej mieszkałam przez 2 lata w Nowym Jorku.

- Zamierza pani kiedyś powrócić?

- Nie wyobrażam sobie samotnej starości w Anglii. Oferuje się tutaj na pewno emerytom ciekawe życie, jednak w Polsce mam ogromny krąg bliskich, rodziny i przyjaciół. Pod Rzeszowem mieszka jedna z moich sióstr, a druga po kilkunastu latach pobytu nad Tamizą też tam wraca z mężem Anglikiem. Polska jest moją wielką miłością i wielką inspiracją.

- A pani miejsce w Anglii?

- Przeprowadzałam się w życiu 9 razy, zmieniałam kraje i adresy. Teraz mam dom-bazę w Ipswich. Ostatnią przeprowadzką będzie bilet w jedną stronę do Rzeszowa, ale to za jakiś czas.

- Czy stamtąd lepiej widać wady rodaków? W książce ukazuje pani śmieszność polskich dorobkiewiczów, dostaje się mężczyznom za kierownicą.

- A niech się mężczyźni obrażą, ale wiem, co mówię. Jeżdżę samochodem i w Polsce, i w Anglii, przesiadam się z prawej strony na lewą i uważam, że polski facet za kierownicą to koszmar. Jeżdżę zgodnie z przepisami, więc w Polsce wszyscy na mnie trąbią, wyzywają od idiotek i pukają w głowę, a wymuszanie pierwszeństwa jest na porządku dziennym.

Anglicy natomiast jeżdżą wyjątkowo kulturalnie. I chociaż trochę i u nas się poprawiło, to wciąż Polakom daleko do tego poziomu. To nas chyba najbardziej różni od Anglików. No i jeszcze to, że kiedy w Polsce wychodzi się ze sklepu czy restauracji, to osoba, która idzie przed nami, nie ma zwyczaju przytrzymać drzwi. Łatwo więc nabić sobie guza. Nie ma jednak co narzekać. Każdy naród ma swoje przywary.
- Anglicy są bardzo powściągliwi...

- I nie tylko to. Niedawno robiłam sobie paznokcie w centrum handlowym w Ipswitch. Salon prowadzą dwie czarnoskóre panie - matka i córka. Jak to przy paznokciach, trzeba o czymś pogadać, pytam więc starszą, skąd pochodzą. Odpowiada, że z Namibii. Zaczęłyśmy rozmawiać i ona stwierdziła: "Widać od razu, że jesteś cudzoziemką, bo wiesz, gdzie jest Namibia i interesuje się cokolwiek. Anglik, by od razu zapytał: Kiedy wrócisz do swojego kraju". Poza tym okazało się, że czarnoskóra Diana ma na nazwisko Masłowska po mężu Polaku, który jest psychiatrą i że mieszkali kiedyś w Gdańsku. Na to podeszłą córka, odezwała się przepiękną polszczyzną i zaczęła wychwalać polskie szkoły, o niebo jej zdaniem lepsze od angielskich. Tak więc widać, nie ma krajów idealnych. I najzdrowiej podchodzić do narodowych przywar z humorem.

- Podkarpacie powinno się cieszyć z tej książki, ponieważ w bardzo subtelny sposób reklamuje pani regionalne marki: festiwal w Łańcucie, zelmerowski mikser i szklanki z Krosna...

- Jestem dziewczyną z Rzeszowa. Absolutnie uwielbiam to miasto. Niesamowicie się rozwinęło, rozkwitło. Spotykam w Anglii ludzi, którzy wciąż uważają, że to Polska B i mnie to boli.

- Czytając "Ślady hamowania" ma się wrażenie, że pani niczego nie zmyśliła, ale wszystko zobaczyła, przeżyła.

- Żadne z tych wydarzeń, które opisuję w książce - poza jednym - nie miało miejsca. Ale żadne nie jest też do końca zmyślone. Pojawiają się w nich rzeczywiste opinie, zasłyszane historie. Na przykład znam kogoś, komu w głowie się nie mieści, że Polacy potrafią sobie zrobić płytę nagrobka za życia, zostawić miejsce na datę śmierci. I w książce to zdziwienie umieściłam.

- Pracuje pani jako tłumacz dla angielskiego wymiaru sprawiedliwości. Książka podobno powstała w sądzie?
- Książka powstawała i w korytarzach sądowych, ale przede wszystkim na komisariatach policyjnych hrabstwa Suffolk i Essex. Chciałam podziękować policji, która przymykała oko na moje chodzenie z laptopem od celi do celi. Tłumaczę w sprawach Polaków. Od zatrzymania, poprzez przesłuchanie, konsultacje z adwokatem itd. Czekając na kolejne spotkania, pisałam swoją książkę. Zajęło mi to 5 miesięcy.

- Przewija się w powieści taka myśl, że całe nasze życie determinują mniejsze zdarzenia. Sprawiają one, że los zaczyna biec nagle zupełnie nowym torem i nie wiadomo, gdzie za chwilę nas zawiedzie.

- Wierzę, że małe sytuacje powodują wielkie zmiany i nawet to, o której się wyjdzie z domu może zmienić całe życie. I nie chodzi tu tylko o wypadki, ale także rzeczy pozytywne. Gdyby w mojej przeszłości nie było pewnych wyjazdów, rozmów, telefonów, pewnie robiłabym dzisiaj coś innego, gdzie indziej, z kim innym.

- W życiu niczego nie można wiedzieć na pewno?

- Wiele poglądów na życie zrewidowałam, pracując właśnie jak tłumacz w sądzie. Spotykam ludzi z różnych środowisk, o poplątanych losach. Zdawało się np., że człowiek kochał swoją żonę, a on ją zabił. Albo ktoś nigdy nic złego nie zrobił, a nagle kradnie samochód koledze. Ciężko jest gwarantować za kogoś, ciężko jest gwarantować za samego siebie. Kiedyś sądziłam, że wiem, kto jest bohaterem dobrym, a kto złym, kto ofiarą, a kto sprawcą. Teraz nie feruję wyroków.

- Pani recepta na szczęście?

- Dużo rzeczy biorę lekko, choć nie lekceważąco. Ludzie za bardzo martwią się rzeczami, które nie są najważniejsze. Może terapią powinna być podróż w kosmos, skąd ziemskie problem wydają się znacznie mniej ważne. Najwięcej szczęścia przynoszą mi rzeczy najprostsze i bliski człowiek. Cieszę się drobiazgami - ciekawą rozmową, dobrą książką, lampką wina. W życiu najważniejsze jest zdrowie. Bez tego nie da się być szczęśliwym. Mam to przekonanie od śmierci taty. Zawsze z siostrą mówiłyśmy sobie, jak to dobrze, że nieźle nam się powodzi, bo w razie choroby będziemy miały się za co leczyć. A potem zachorował tato i okazało się, że w obliczu pewnych chorób pieniądze nie mają znaczenia.
- Kiedy czytałam fragment o tym, jak odszedł ojciec Marleny i Izy, pomyślałam, że pani tego nie zmyśliła. Pani była przy umierającym ojcu?

- Jeśli zamieściłam w książce coś naprawdę prawdziwego, to właśnie ten opis, jak umiera. Moje siostry, mama, nie zdołały tego przeczytać. Mój ojciec był wspaniałym człowiekiem. Najlepszym, jakiego można sobie wyobrazić. I musieliśmy się z nim rozstać. Nie opowiedziałabym o tym w telewizji, ale pisanie przyniosło mi ulgę. Pomogło rozpocząć proces godzenia się z jego odejściem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24