Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polowanie na niedźwiedzia, czyli czego nie wiecie o Bieszczadach

Krzysztof Potaczała
Niedźwiedź zastrzelony w Bieszczadach początkiem lat 70.
Niedźwiedź zastrzelony w Bieszczadach początkiem lat 70. Ze zbiorów autora
O niezwykłej zimie, o polowaniach na niedźwiedzia, o tajemniczych ludzkich kościach... Oto mało znane i nieznane historie z bieszczadzkich dziejów za PRL-u.

Zima 1963/1964 została uznana przez meteorologów za najcięższą od kilkudziesięciu lat. W odciętej od świata Zatwarnicy z głodu zjedzono nawet obierki z ziemniaków.

W robotniczej bazie w Smolniku ludzie spali z jednym zamkniętym okiem, bo nikt nie był pewny, czy za chwilę na głowy nie runie nadwerężona konstrukcja baraku.

Codziennie wczesnym rankiem mężczyźni wspinali się na dach i zrzucali śnieg, by po godzinie stwierdzić, że znowu zasłany jest grubą, ciężką pierzyną. Po paru dniach długi na kilkadziesiąt metrów parterowy budynek utonął w białej powodzi. Do ustępów i składu z opałem chodzono wydrążonym w śniegu wąskim tunelem.

Głód zaglądnął w oczy robotnikom i kadrze technicznej w bazie w Smereku, skąd wspólną decyzją załogi wyruszono gęsiego, ubezpieczając się powiązanym do rąk i pasów bieliźnianym sznurem, do Cisnej. Wśród kilkudziesięciu piechurów były także kucharki z pracowniczej stołówki oraz będąca w zaawansowanej ciąży żona kierownika smereckiej jednostki.

- Ludzie w Cisnej patrzyli na nas jak na jakąś zagubioną ekspedycję: byliśmy pokryci grubą warstwą zmrożonego śniegu, z nosów i ust zwisały nam sople - wspomina ten wyczerpujący pochód jeden z robotników.

Hotel pod Jeleniowatym

- Zamieszkacie wreszcie jak ludzie, nie jak szczury - zakomunikowali robotnikom urzędnicy i ujawnili projekt budowy komfortowego hotelu na sto miejsc w dziewiczym Mucznem.

Zaraz na początku okazało się, że drwale nie bardzo wiedzą, jak się w takim eleganckim budynku zachować. Nie byli do cna zdegenerowani (poza nielicznymi), więc rozumieli, że po lśniących podłogach nie mogą łazić w trzewikach podbitych zelówkami, tylko w pantoflach.

Sęk w tym, że większość z nich nigdy w życiu nie miała na nogach kapci. Skoro nie pasowały im bambosze, zaproponowano im, żeby chodzili w skarpetach.

Szef wyłuszczył robotnikom obowiązujący w hotelu regulamin. Po pierwsze: zawsze po powrocie z roboty mają się skierować wprost do umywalni, tam w korytkach umyć gumiaki, odzież roboczą zostawić w szafach przebieralni, a samemu się wyszorować mydłem i szczotką ryżową, żeby aż krew podeszła pod skórę.

Po drugie: przebrać się w czyste ciuchy i dopiero wtedy pójść na pokoje. Po trzecie wreszcie: żadnego pijaństwa w budynku. A jeśli któremuś zdarzyłoby się nadużyć wódki jeszcze w pracy, powinien od razu skierować się do kotłowni i tam, na gołym betonie, przekimać do świtu aż do względnego wytrzeźwienia.

Kiedy jako tako zaaklimatyzowali się w hotelu, nadeszła wieść, iż niebawem będą się musieli wyprowadzić. Oni, którzy własnymi rękami murowali od podstaw ten gmach. Wciśnięta między leśne masywy osada wpadła w oko komuś dużo ważniejszemu.

Przyczyną było pewne niespotykanych rozmiarów poroże znalezione u szczytu górującego nad Mucznem Jeleniowatego i pewien przelot rządowym helikopterem nad tą na wpół dziką jeszcze krainą.

Niedźwiedzie pod lufami dygnitarzy

Za PRL w Bieszczadach zastrzelono co najmniej pięć niedźwiedzi. Oficjalnie dlatego, że masakrowały bydło i owce. Ale partyjni notable na czele z Piotrem Jaroszewiczem polowali też dla kaprysu, bez oglądania się na ochronę największego rodzimego drapieżcy.

Wiosną 1967 szef Okręgowego Zarządu Lasów Państwowych w Przemyślu, Edmund Kosiński, zaprosił premiera na polowanie. Nadleśniczy Władysław Pepera ze Stuposian otrzymał krótki komunikat: przygotować dwa nęciska, wykładać padlinę i kukurydzę.

"Przyszedł jeszcze za widoku, obwąchał, poprzewracał półtusze, trochę się posilił, poczochrał zadem o świerk i po godzinie oddalił się. Miał raczej smukłą sylwetkę, mógł ważyć około 250 kilogramów" - notował Pepera.

Dyrektor Kosiński nie narzekał na dość mizerną posturę zwierza. Oznajmił, że zwiększy mu się wagę do 300 kg i taka informacja zostanie przekazana do Warszawy.

Pepera nie był zadowolony, w dodatku nie miał przekonania, czy niedźwiedź ma rozbójnicze zapędy, bo od zeszłej jesieni nikt nie zgłaszał żadnej szkody. Szybko zdusił w sobie wątpliwości co do planowanego odstrzału. Może zabrakło mu odwagi, by przeciwstawić się zwierzchnikom szukającym pretekstu do atrakcyjnego polowania?

Po gratulacjach i wypatroszeniu ofiary Jaroszewicz zakasał rękawy, włożył rękę w brunatne cielsko i… posmutniał.

- Znalazł tylko otwór z mannlichera, a z takiego sztucera strzelał Pepera - mówi Tadeusz Misiuda. - Nie dałbym jednak głowy, kto tak naprawdę zabił niedźwiedzia. Strzałów było kilka, a premier być może źle szukał w tuszy i nie zauważył innego otworu po pocisku.

Podziwiany przez zwiedzających ustrzyckie muzeum przyrodnicze niedźwiedź z pewnością jest tym, który padł od kuli Jaroszewicza lub Pepery (albo obydwóch), ale też na pewno nie zgadza się data jego odstrzelenia.

Na karcie muzealnej widnieje: 23 marca 1966, oraz miejscowość: Polana. Tymczasem wtedy premier jedynie zranił niedźwiedzia, urywając mu pociskiem przednią łapę… Więc kiedy i gdzie legendarny niedźwiedź został ustrzelony? Wiosną 1967, prawdopodobnie w masywie Czereszenki w Stuposianach.

Ziemia odsłania kości…

Dwutonowy spychacz odsłaniał metr po metrze teren pod budowę drogi. Pług z impetem wrył się w porośniętą kępą krzaków skarpę. I wtedy operator zobaczył przed sobą coś białego.

- Podszedłem bliżej - opowiada Jan Słota. - To były kości. Pomyślałem, że pewnie zwierzęce, ale gdy przyjrzałem się bliżej, dotarło do mnie, że jednak ludzkie. Na sekundy zamarłem, a zaraz potem zacząłem z żołnierzami wygrzebywać szczątki z ziemi i odkładać je na bok. Było ich coraz więcej, piszczele rąk i nóg, fragmenty żeber.

Zobaczyłem pierwszą czaszkę, kilka minut później naliczyłem ich już dziewiętnaście, niektóre całe, inne niekompletne, połamane.

Wrażenie było piorunujące, staliśmy w milczeniu. Dopiero po chwili towarzyszący nam emerytowany major, stary frontowiec, wydukał: "Boże, co to jest?" - i znowu zapadła cisza.

- Na miejsce przyjechał pułkownik Doskoczyński wraz z premierem Jaroszewiczem - ciągnie Słota. - Najbardziej zainteresowała ich skórzana raportówka z dokumentami, od razu ją wzięli. Na odchodnym Doskoczyński polecił mi zakopać kości i trzymać gębę na kłódkę, bo "nie potrzebuje tu pielgrzymek". Zanim zebrałem szczątki w jednym miejscu, znalazłem jeszcze dziesięć czaszek i trochę piszczeli. Potem wykopałem mniej więcej metrowy dół i w nim rzędem złożyłem 36 czaszek, kilkadziesiąt fragmentów szkieletów oraz pojedynczych piszczeli.

Wymazane nazwy

- Dwadzieścia lat mieszkałem w Dwerniku - wspomina emerytowany robotnik leśny - a któregoś dnia nagle obudziłem się w Przełomie. Do pracy w Lutowiskach przestałem jeździć przez Dwerniczek, a zacząłem przez Jodłówkę, choć ani o metr nie zmieniłem trasy. Paskudne to był uczucie.

1 października 1977 roku zmieniono nazewnictwo ponad 120 miejscowości w południowo-wschodniej Polsce. Bieszczady ucierpiały najbardziej. Nie było gminy, w której ostałyby się wszystkie dotychczasowe nazwy, niezależnie od tego, czy ktoś w nich mieszkał, czy były od końca wojny jedynie ledwo oznaczonymi miejscami na mapie.

Szokującą decyzję władze PRL podjęły bez konsultacji z mieszkańcami. Wschodni pas wzdłuż granicy z ZSRR usiany był wioskami o brzmieniu ruskim, wołoskim, tatarskim czy węgierskim. Wszystkie one musiały zniknąć i tak też się stało, nad czym czuwała Komisja Ustalania Nazw Miejscowości i Obiektów Fizjograficznych.

***

Niniejszy tekst to fragmenty książki "Bieszczady w PRL-u", w której znajdziemy zbiór ilustrowanych czarno-białymi fotografiami reportaży Krzysztofa Potaczały. Mało znane lub nieznane historie oparte na rozmowach ze świadkami tamtych czasów. Dygnitarze partyjni i łowcy węży, zmiany nazw wsi i zima stulecia, wiece przyjaźni i strajki chłopskie, tajemnicze mogiły i ośrodki rządowe, pomnik Stalina w Ustrzykach, budowanie powojennych Bieszczadów, polowania na wilki i niedźwiedzie, górale i bieszczadzki "pan na włościach" w randze pułkownika. 21 barwnych opowieści splecionych losami nietuzinkowych postaci.

Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Bosz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24