Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie pal trawy, głupku!

ddziopak
Niestety, podpalaczy nadal nie odstrasza ani widmo wysokich kar ani utrata unijnych dopłat. Bo żeby kogoś ukarać, najpierw trzeba złapać go na gorącym uczynku i udowodnić winę.
Niestety, podpalaczy nadal nie odstrasza ani widmo wysokich kar ani utrata unijnych dopłat. Bo żeby kogoś ukarać, najpierw trzeba złapać go na gorącym uczynku i udowodnić winę. Wojciech Zatwarnicki
Takim hasłem prof. Zygmunt Wnuk, rzeszowski ekolog 20 lat temu walczył z podpalaczami. Teraz, po latach pracy u podstaw, prosi o pomoc... księży

Za podpalanie traw można zostać ukaranym grzywną do 5 tys. zł. Za spowodowanie pożaru stanowiącego zagrożenie dla życia, zdrowia lub mienia pozbawienia wolności od roku do 10 lat.

Za nami dopiero kilka ciepłych, słonecznych dni, ale wiosna zebrała wyjątkowo krwawe żniwo. Od początku miesiąca w pożarach powstałych przez wypalanie traw zginęła jedna osoba, a pięć zostało rannych.

Przez lekkomyślne "sprzątanie ogniem pól i łąk" po zimie ponad 2,6 tys. hektarów traw zamieniło się w wyjałowione pogorzeliska. Ginęły zwierzęta, a ogień docierał do domów i zagrażał życiu mieszkańców.

W Rzeszowie nie było dzielnicy, której mieszkańcy nie oglądaliby z okien kłębiących się dymów.

- Ten miesiąc to jakaś apokalipsa, a ostatni tydzień to prawdziwe szaleństwo. Codziennie średnio co sześć minut dostajemy sygnały o płonących trawach we wsiach i miastach - opowiada kpt. Marcin Betleja z KW PSP w Rzeszowie.

- Strażacy nie docierają nawet do baz, z jednego pożaru jadą do następnego. Wracają nieprzytomni ze zmęczenia - dodaje

Tego typu akcje są wyjątkowo trudne. Sucha trawa zajmuje się błyskawicznie, wiejący wiatr roznosi ogień w różnych kierunkach, często w okolice lasów i zabudowań.

Tak jak 17 marca w Woli Zarczyckiej. W ciągu 7 godzin spłonęło tam 20 ha pól, a strażacy do ostatniej chwili walczyli, żeby nie zajęły się domy mieszkańców wsi.

Podczas takich interwencji dużo częściej niszczy się też sprzęt. Tereny, na których prowadza akcje strażacy, są zazwyczaj trudno dostępne. Nie wszystkie jednostki OSP mają wozy z napędem terenowym, więc ochotnicy na miejsce muszą po prostu dobiec.

Ponieważ płoną ogromne powierzchnie, szybko zaczyna brakować wody. To oznacza rozwijanie kilometrów węży strażackich i angażowanie dodatkowych wozów, które w tym czasie mogłyby ratować czyjeś życie.

Bo będzie "lepiej rosło..."

Koszty jednej takiej operacji wynoszą od kilkuset do kilku tysięcy złotych. Płacimy wszyscy. Z czyjej winy? Jak wynika z danych podkarpackich strażaków za ok. 94 proc. pożarów powstałych w wyniku podpalania traw odpowiadają ludzie, zazwyczaj ok. 80 roku życia, bezkrytycznie wierzący w to, że dzięki ogniowi będzie im "lepiej rosło".

Z ludowymi mądrościami i wierzeniami, że ogień oczyszcza, od lat walczy wykładający na Uniwersytecie Rzeszowskim prof. Zygmunt Wnuk.

Jak tłumaczy, od zarania dziejów ludzie wypalali trawy, żeby pozyskać ziemie do uprawy, bo nie było maszyn, które pozwoliłyby karczować i sprzątać pola.

- Stosowanie tego prymitywnego sposobu w dzisiejszych czasach wynika z wygody, bezmyślności, niewiedzy i kompletnego braku wyobraźni - kręci głową kierownik katedry Ekologii, Ochrony Przyrody i Geografii Turystycznej na wydziale Wychowania Fizycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Czy spalenie nieuprzątniętej po zimie masy organicznej, faktycznie powoduje szybszy i bujniejszy odrost młodej trawy?

- To tylko połowiczna prawda. O tej porze roku ziemia jest jeszcze zimna, a ciepło, które daje ogień, faktycznie przyspiesza wegetację i pobudza do życia rośliny, ale tylko te, które mają głęboki system korzeniowy tak jak np. perz - tłumaczy profesor. - Wszystkie inne, jak porosty, mszaki, paprotniki i niektóre rośliny ozdobne, np. zawilec, po prostu giną i tworzy się monokultura. Co z tego, że szybciej wzejdzie nam jeden gatunek trawy, skoro zniszczymy dziesięć innych - grzmi.

Nie wiemy nawet, co zabijamy

Przez spalanie traw wcale nie ma też większych plonów, bo ogień hamuje naturalny rozkład resztek roślinnych oraz asymilację azotu z powietrza. W płomieniach giną też pszczoły i trzmiele, co zmniejsza liczbę zapylonych kwiatów i obniża plony.

W prosty sposób pozbywamy się też bezkręgowców, m.in. dżdżownic i mrówek, które spulchniają, przewietrzają glebę, a zjadając resztki roślinne i zwierzęce, ułatwiają rozkład masy organicznej.

Mrówki, podobnie jak biedronki, to zresztą jeden z naszych największych sprzymierzeńców w walce z niechcianymi owadami. Jedna ich kolonia może zniszczyć do 4 milionów szkodników rocznie.

Ponieważ do pożarów dochodzi najczęściej na łąkach, pastwiskach i nieużytkach, płomienie niszczą miejsca bytowania zwierzyny łownej: bażantów, kuropatw, zajęcy, saren.

Podobny los spotyka też gniazda ptaków, w których często złożone są już jaja lub wylęgają się pisklęta. Na przykład tak lubianego przez nas skowronka.

- Paląc, nigdy nie wiemy, co zabijamy, bo tych ekosystemów nikt z nas wcześniej nie zbadał. A ponieważ rośliny i zwierzęta nie dopominają się o swoje i nie podadzą nas do sądu, wydaje nam się, żeby możemy bezkarnie je zabijać - ubolewa prof. Wnuk.

Więcej szkód niż pożytku

Co gorsza, od płonącego poszycia gleby może zapalić się również podziemna warstwa torfu, która regeneruje się przez kilka tysięcy lat.

Kolejne niebezpieczeństwo to przedostające się do atmosfery związki chemiczne, powstałe w wyniku spalania śmieci i odpadów zalegających na palących się nieużytkach.

Naiwna jest wiara, że powstały w ten sposób popiół użyźnia glebę. Nie ma na to szans, bo zbyt szybko porywa go wiatr i wypłukuje woda, dodatkowo pozbawiając glebę składników mineralnych.

- Wypalanie w żadnym stopniu nie zastępuje koszenia, a tym bardziej wypasania - podkreśla prof. Wnuk. - Pola najlepiej oczyszczają właśnie zwierzęta.

- Z reguły nie zjadają gatunków chronionych, bo są niesmaczne, trujące albo kłujące - mówi profesor. - Po moich sugestiach takie rozwiązanie zastosowała dyrekcja Magurskiego Parku Narodowego, która sprowadziła tam owce. Tam, gdzie są wypasane, bioróżnorodność jest zdecydowanie większa, bo więcej gatunków roślin ma szansę przerwać.

Spowiadać z podpalania!

Prof. Wnuk zaczął to uświadamiać mieszkańcom Podkarpacia jeszcze w latach 90. Jako prezes zarządu okręgowego Ligi Ochrony Przyrody opracował i rozwieszał w Rzeszowie plakaty z wywołującym wówczas sporo kontrowersji hasłem "Nie pal trawy, głupku". Trafiły też do innych polskich miast.

- Wiele osób czuło się wtedy dotkniętych, ale ja powtarzałem, że ci, którzy nie palą, nie powinni się czuć obrażeni, bo przecież ich to nie dotyczy - wspomina. - Tak to już jest, że dopóki nie powiemy czegoś dosadnie, ludzie nie zwracają na to uwagi.

Niestety, dziś podpalaczy nadal nie odstrasza ani widmo wysokich kar ani utrata unijnych dopłat. Bo żeby kogoś ukarać, najpierw trzeba złapać go na gorącym uczynku i udowodnić winę, a to graniczy z cudem.

- Zresztą paradoksalnie surowe kary pogarszają jeszcze sytuację, bo bojąc się, ich sprawcy unikają świadków, działają samotnie, a kiedy ogień wymknie im się spod kontroli, nie proszą nikogo o pomoc, ustawiając się tylko w tłumie patrzących gapiów - dodaje kpt. Betleja.

Czy jest więc jakikolwiek sposób, żeby przedwiośnie przestało kojarzyć się z plagą pożarów w województwie? Prof. Wnuk proponuje, żeby do walki z podpalaczami przyłączyli się też księża.

- Powinni rozliczać wiernych z grzechów przeciwko środowisku, tylko to może jeszcze pomóc - twierdzi. - Kościół to chyba dziś jedyny autorytet, który może dotrzeć do ludzi i przemówić im do rozsądku. O nowej formie łamania piątego przykazania, czyli grzechach ekologicznych mówił już abp. Henryk Muszyński. Księża powinni pójść tym tropem i rozliczać swoich parafian z zaśmiecania lasów, podpalania łąk, zanieczyszczania ściekami rzek - proponuje.

Człowiek wybacza niektórym, przyroda nikomu

Kpt. Betleja uzupełnia, że równie ważna jest postawa tych świadomych mieszkańców regionu.

- Na to, że zmienimy podejście starszych, nie ma chyba co liczyć, bo nie słuchają ani naukowców, ani nas ani urzędników. Sprawy w swoje ręce muszą wziąć młodzi. Nie może być społecznego przyzwolenia na palenie traw, podobnie jak na jazdę po pijanemu.

Sami powinniśmy kontrolować swoich sąsiadów, patrzeć na to, co robią, bo w naszym interesie jest, żeby nie dopuścić do sytuacji, w której będziemy stać przed domem i patrzeć na zbliżający się ogień - twierdzi. - My strażacy jak na mannę z nieba czekamy aż trawy się zazielenią i skończy się podpalanie. Oby do tego czasu nie doszło do prawdziwej tragedii, oby nie spłonęła doszczętnie cała wioska, bo to byłaby najdotkliwsza i najtragiczniejsza nauczka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24