Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeżyłem piekło

Marian Struś
Józef Wania, ani na moment nie przestaje myśleć o tym, co przeżył i widział podczas katowickiej katastrofy. Myśli też o swoich gołębiach, które zostały gdzieś tam, na konstrukcjach zawalonej hali targowej. - Czy wrócą? - zastanawia się.
Józef Wania, ani na moment nie przestaje myśleć o tym, co przeżył i widział podczas katowickiej katastrofy. Myśli też o swoich gołębiach, które zostały gdzieś tam, na konstrukcjach zawalonej hali targowej. - Czy wrócą? - zastanawia się. Marian Struś
Józef Wania z Przysietnicy pod Brzozowem w momencie, gdy walił się dach katowickiej hali był w środku. Przeżył i już jest domu. W śląskich szpitalach wciąż przebywa troje innych mieszkańców Podkarpacia, którzy odnieśli ciężkie obrażenia. Jedną z nich jest ojciec 26-latka z Tyczyna, który jest jak dotąd jedyną oficjalnie potwierdzoną śmiertelna ofiarą katowickiej tragedii.

Józef Wania przeżył katowickie piekło tylko dzięki temu, że w miejscu gdzie się znajdował, spadające z góry żelastwo oparło się o filary, tworząc półmetrową niszę. Tam nim rzuciło po uderzeniu czymś w głowę i stracił przytomność.
- To były sekundy i niech nikt mi nie mówi, że gdyby wszystkie drzwi były otwarte, ludzie zdążyliby uciec. To nieprawda - mówi hodowca gołębi z Przysietnicy pod Brzozowem. - Spojrzałem w górę i zobaczyłem jak dach leci nam na głowy.
Nie wie jak długo był nieprzytomny. Kiedy odzyskał świadomość, czuł potężny ból w klatce piersiowej i wymacał krew cieknącą z rozbitej głowy. Leżał w ciemnym tunelu między posadzką, a pogiętymi blachami zwalonego dachu. Grozę sytuacji pogłębiały jęki cierpiących oraz płacz i wołanie o pomoc.
- Czołgając się, docierałem do leżących w pobliżu kolegów - mówi Józef Wania. Jeden z nich - Ernest Reutz z Niemiec, cierpiał przywalony żelazną belką, z której uścisku nie byłem w stanie go uwolnić. Inny znajomy miał uszkodzone nogi. Jemu też nie mogłem pomóc.

Obiecał wrócić

Opuszczając uwięzionych obiecał sprowadzić ratowników. - Nie bójcie się. Trafię tu - zapewniał.
Tymczasem zaraz po wyjściu z hali trafił do karetki, w której nikt nie chciał słuchać, że chce wskazać drogę do uwięzionych kolegów. Wyrwał się więc sanitariuszom i wyskoczył z karetki drugimi drzwiami.
- Na szczęście, szybko udało mi się trafić na jednego z kierujących akcją, który cierpliwie mnie wysłuchał, wziął dwóch ludzi i powiedział: idziemy! Ja prowadziłem. Przedzieraliśmy się między pogiętymi blachami, belkami, w kilku miejscach trzeba było je przecinać. Ale dobrze zapamiętałem drogę, trafiłem. Wkrótce obydwaj moi współtowarzysze niedoli zostali wyciągnięci z żelaznych kleszczy.
Józef Wania mimo broczącej krwią głowy i pękniętych żeber. Nie dał się zabrać do szpitala. Z miejsca tragedii udał się do hotelu, gdzie gromadzili się inni ocaleli. Potłuczeni, ranni, umorusani, ale szczęśliwi, że żyją.

Jak najszybciej do domu

Na wieść o tragedii w Katowicach, żona p. Józefa wraz z jego bratem i szwagrem wsiedli w samochód i ruszyli na Śląsk. - Spotkaliśmy się w hotelu. - Radość była ogromna, ale szybko postanowiliśmy wracać. Nie chcieliśmy ani chwili dłużej pozostawać w tym strasznym miejscu - mówi pan Józef.
W ciemnościach nocy opuścili hotel, udając się w drogę do Przysietnicy.
Nie dał się także położyć w brzozowskim szpitalu, do którego w niedzielę rano zawiozła go żona. Gdy tylko prześwietlenia czaszki i piersi nie wykazały nic groźnego, na własne życzenie opuścił szpital. Chciał być w domu i tylko w domu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24