Za nami kolejna mroźna noc. Na przejściu granicznym w Budomierzu ludzi jest dużo mniej niż kilka dni temu.
- Przez ostatnie dni granicę przekraczało kilka tysięcy uchodźców dziennie - opowiada Mateusz Mejza, wolontariusz z Zielonej Góry, który na przejściu w Budomierzu pomaga już drugi tydzień. - Dzisiaj ruch jest znacznie mniejszy i tak naprawdę nie wiem, czym to może być spowodowane, ale sytuacja może zmienić się w każdej chwili.
I dodaje, że wśród uchodźców przekraczających granice ciągle przeważają głównie kobiety z dziećmi. Są też osoby po 60.
- Wszyscy uciekają do Polski, mając przy sobie zazwyczaj jeden bagaż - dopowiada Mateusz Mejza. - Niektórzy zatrzymują się gdzieś w okolicach, ale większość z nich jedzie do dużych miast. Zatrzymują się u znajomych, rodziny, a także zupełnie obcych ludzi. Tutaj na miejscu w Budomierzu pomagam w organizacji biletów, sprawdzam autobusy, pociągi, a także tłumaczę język polski na ukraiński lub odwrotnie.
Każdy z wolontariuszy angażuje się jak tylko może, aby pomóc uchodźcom.
Uciekły z bombardowanego miasta
Wśród uchodźców spotykamy Natalię i jej 10-letnią córkę Weronikę. Przyjechały do Budomierza z Sum. Ukrainki, dwa dni temu zostały ewakuowane z oblężonego miasta. Mieszkanka Sum zapewnia, że ukraińskie miejscowości nie tętnią już życiem. - Oprócz doskwierającego zimna czuć tam tylko przeraźliwy strach. Niektórzy wpadają w panikę i ogromną wściekłość na Rosję, na Putina - dopowiada Natalia.
- W moim mieście sytuacja jest bardzo dramatyczna. Rosyjscy żołnierze atakują nas niemalże z każdej strony. Bałam się o moją córkę, moje jedyne dziecko - opowiada ze łzami w oczach Natalia. - W ostatniej chwili udało się nam uciec.
Miasto Sumy, w pobliżu granicy z Rosją, od wielu dni jest pod brutalnym rosyjskim bombardowaniem.
- Bomby spadają wszędzie, na osiedla, domy, szkoły, szpitale. Rosjanie zabijają dorosłych i dzieci - relacjonuje ze łzami w oczach Natalia. - Nasza elektrownia została zbombardowana i byliśmy wszyscy bez prądu. Oprócz światła nie mamy też ogrzewania, wody i jedzenia jest coraz mniej. Nie mamy też leków ani środków opatrunkowych. Dzieci boją się ciągle wyjących syren, a także odgłosów odpalanych rakiet. Strach budzą nie tylko spadające bomby i rakiety, ale także niemożliwość ewakuacji.
Natalia opowiada, że razem z najbliższymi spędziła kilkanaście dni w piwnicy. - Nie pamiętam, ile to dokładnie dni 12, 14 - wylicza Natalia. - Wszyscy siedzieliśmy w piwniczce, w kurtkach i kocach, przygotowani w każdej chwili do ucieczki.
I dodaje, że niestety, nie każdy mógł uciec z Ukrainy.
- Nie każdy z nas mógł zostać ewakuowany. Było mało czasu i mało autobusów, którymi nas przewozili - płacze Natalia. - Na Ukrainie zostawiłam brata, dwie siostry i ich rodziny, w tym małe dzieci. Im nie udało się uciec. Samemu nie wolno ryzykować, bo samochody mogą zostać ostrzelane.
Natalia i jej córka zostały ewakuowane autobusem korytarzem humanitarnym. - Byliśmy szybko wywożeni tymi autobusami - opisuje Natalia. - Ewakuacja rozpoczęła się we wtorek. Mnie i moją córkę zabrali w środę około 18. Oprócz nas ewakuowano jeszcze mnóstwo osób. Wszystko działo się bardzo szybko. Do autobusu pakowano nas, po kilkadziesiąt osób. Baliśmy się, że w każdej chwili Rosjanie zmienią zdanie i zaczną strzelać.
Na szczęście Natalii i jej córce udało się uciec
W drodze do Polski Ukrainki spędziły prawie dwie doby. - Jestem bardzo zmęczona, zziębnięta i przerażona - mówi Natalia. - Ja i moje dziecko jesteśmy bezpieczne, ale boję się nie tylko o swoich bliskich, ale i przyszłość.
Ukrainki na razie zatrzymają się w okolicach Warszawy. - 70 kilometrów od Warszawy pracuje mój mąż - dodaje Natalia. - Jadę do niego, ale mam nadzieję, że jak najszybciej wrócimy na Ukrainę, że tutaj w Polsce zatrzymamy się tylko na chwilę. Dziękuję za wszystko, co dla nas robicie.
Wczoraj w nocy było bardzo zimno. - Dostałam już ciepłą herbatę, obiad, a moja Weronika dodatkowo worek ze słodyczami i soczkami - uśmiecha się Natalia.
Na miejscu w Budomierzu wczorajszej nocy pomoc otrzymała nie tylko Natalia i jej córka, ale mnóstwo innych osób, które przekroczyły granicę. Pomagają tu absolutnie wszyscy – policja, wolontariusze, strażacy, panie z kół gospodyń wiejskich, a także pracownicy gmin. Dziś w nocy na placu dyżur pełniły również osoby z gminy Stary Dzików, na czele z wójtem Tomaszem Jabłońskim.
Wolontariusze rozdawali nie tylko ciepłe posiłki i napoje, ale także najpotrzebniejsze rzeczy dla dzieci m.in. pampersy, słoiczki z jedzeniem, mleko, butelki, smoczki i ciepłe ubrania, buty, wózki dla dzieci, koce. Chętnie służyli też pomocą wszystkim zagubionym sąsiadom zza wschodniej granicy.
- Wojenny dramat Ukrainy rozgrywa się na naszych oczach i my nie możemy przechodzić obok tego obojętnie - dodaje Teresa Goraj, radna gminy Stary Dzików. - Angażujemy się w pomoc, jak tylko możemy, aby chociaż trochę pomóc tym zagubionym, przestraszonym ludziom.
Grupę krwi u człowieka można zmienić, to przełom!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Dawno niewidziana żona Kota na mieście. Tak się zachowują, gdy nikt nie patrzy
- Miał być ślub, jest pożegnanie. Janina potwierdza rozstanie z Tadeuszem
- Mroczek pokazał zdjęcia z sesji ślubnej. Projektantka ma drobne ALE do stylizacji
- Sylwia Bomba świeci golizną na pierwszej komunii! W tle race i elektryczne skrzypce