Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Pustelnik: Podczas wyprawy na Broad Peak spadłem 400-500 metrów. To cud, że żyję

Beata Terczyńska
Beata Terczyńska
Piotr Pustelnik.
Piotr Pustelnik. Paweł Dubiel
- Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie tyle chce przeżyć życie, tylko przeżyć coś w życiu. To jest właśnie esencja tego wszystkiego – twierdzi legenda polskiego himalaizmu.
- Mount Everest, K2, Nanga Parbat… Siedem wypraw pod rząd, które się udawały, i nagle… przestało mi sprzyjać szczęście. Zacząłem spadać z różnych gór. W przenośni i w rzeczywistości – wspomina Piotr Pustelnik.

Kto był 17 marca w rzeszowskim kinie „Zorza” na spotkaniu z legendą polskiego himalaizmu, zdobywcą Korony Himalajów i Karakorum, ten wysłuchał wiele bardzo ciekawych historii z jego życia, mnóstwo anegdot, obejrzał prywatne zdjęcia człowieka z fantastyczną pasją i być może zaraził się miłością do najwyższych gór świata.

- Były trzy takie góry, które wywołały we mnie odruch wymiotny: Makalu, Broad Peak i Annapurna – przyznał himalaista. - Wszystkie inne potraktowały mnie raz, bardzo dobrze, a te kilkakrotnie. Aby zdobyć Makalu musiałem próbować trzy razy, Broad Peak – cztery, a Annapurnę – pięć. Przy czym w przypadku tej ostatniej mogę napisać przewodnik, bo zacząłem od południowej ściany, potem była wschodnia grań, północno-zachodnia grań, a na końcu północna ściana.

Jak pierwszy raz umarłem


Oto historia związana z Makalu (8481 m n.p.m.), piątym co do wysokości szczytem świata, położonym w Himalajach, na granicy Chin i Nepalu, 20 km na południowy wschód od Mount Everestu.

- Pierwsza moja wyprawa odbyła się oczywiście jeszcze w zeszłym stuleciu. To była mocna wyprawa, zebrana przez internet. Sporo osób, z którymi wspinałem się w poprzednich latach. M.in. Rysiek Pawłowski. Jesienią na Makalu to pogoda rozdaje karty. Zaczęliśmy się wspinać.

Na tej wyprawie doszło do dwóch incydentów. Jeden był śmieszny, drugi straszny. Pustelnik zaczął opowieść od śmiesznego:

- W drodze do namiotu, na przełęczy Makalu-la, spotkaliśmy topową amerykańską wspinaczkę Christine Boskoff, która była dość ekstrawagancko ubrana, a raczej ekstrawagancko rozebrana. Miała kombinezon goreteksowy i nie wiem, co pod nim, bo widać było, że trochę w nim zmarzła. To oznaczało mniej więcej taki obraz: miała zamarznięte kanaliki łzowe, oczy szeroko otwarte i siedziała na śniegu nic nie mówiąc. No więc wzięliśmy ją z Rysiem do namiotu. Rysio jako siostra miłosierdzia włożył kobietę do śpiwora. Jej śpiwora, żadnych tam takich, absolutnie... No i ona tam sobie w tym śpiworze dogorywała, to znaczy rozgrzewała się, a my leżeliśmy obok – opowiadał Pustelnik przy salwach radości publiczności.

Nagle obudził się w nocy. I usłyszał takie słowa: „A teraz do was przemówi ojciec Piotr”. - Nie chcę oczu otworzyć, bo się boję, że zobaczę tego świętego starca z siwą brodą. Biją jakieś dzwony. Ja pierniczę, co się dzieje? Ale słyszę też, że Christine chrapie. Za chwilę dociera do mnie głos: „Witam państwa bardzo serdecznie. Tu Radio Watykan”. Otóż w nocy Rysiu też nie mógł spać, bo Christine strasznie chrapała, i włączył radio. A jakie radio słychać najlepiej w górach? Naturalnie Watykan. W ten sposób pierwszy raz umarłem - śmiał się himalaista, a wypełniona sala kina razem z nim.

„Reżyser” wyprawy



A ta straszna historia?

- Była taka, że mieliśmy na wyprawie 18-latka - Erica Margueritte’a. Notabene syna bardzo znanego francuskiego dziennikarza - starsi pamiętają z okresu stanu wojennego jego pojedynki z rzecznikiem rządu, niejakim Urbanem. Eric, przemiły chłopak, był świetnie zorganizowany, tylko młody strasznie. Zachorował na chorobę wysokościową. Poszedłem więc do wyprawy japońskiej, żeby mi pomogli. Może lekarz przyjdzie, może mają tlen, to wtedy mu się poda, a rano ściągniemy Erica w dół i zabierze go śmigło. No i się zaczęło. Wyłuszczam sprawę, a tu nagle rzucili się na mnie Szerpowie i zaczęli mnie bić po twarzy. Japończycy odciągnęli ich ode mnie. Okazało się później, że moja wizyta zaburzyła Szerpom pracę z tymi Japończykami i w tej niepohamowanej złości przylali mi. Jednak tlen od Japończyków dostałem i ewakuowaliśmy Erica. Przeżył. Dziś lata liniami Air France, jest pilotem. Pozdrówcie go ode mnie, jeśli go spotkacie. Makalu dalej pozostało dla mnie marzeniem, więc spróbowałem w następnym roku z Koreańczykami. To też była bardzo ciekawa historia, bo pierwszy raz w życiu widziałem, na czym polega wyprawa koreańska. Na samym początku kierownik wchodzi na krzesełko i wydaje dyspozycje. Ma być tak i tak, do roboty! Patrzyłem na to. No, genialne! Nigdy bym na to nie wpadł. Przy następnej wyprawie tak samo zrobię.

Rozbawiony opowiadał, że napisał sobie zatem na swoim składanym foteliku „director”. - Kolega Amerykanin pyta, co tam sobie naskrobałem. No, „szef”. I słyszę wtedy: „Reżyser sobie napisałeś”. Tak to się kończy, jak się nie zna języka.

Pustelnik wspominał, że robota z tymi Koreańczykami szła bardzo opornie. Zeszła lawina. Całkowicie zasypała drugi obóz. Wyprawa straciła cały ekwipunek. W zadymie śnieżnej zginął Szerpa, którego trzeba było skremować (obrządek trwał 3 dni). Duch w zespole upadł kompletnie. W ogóle ledwo z tej zasypanej śniegiem góry uciekli.

- Wróciłem do pracy i okazało się, że… już nie pracuję. Mój szef uznał mnie za zaginionego w akcji i zwolnił mnie. Poszedłem na kolanach do rektora Politechniki (Łódzkiej – przyp. red.) prosząc, żeby mnie przywrócił. Rektor był wspinaczem, więc przywrócił. Mój szef nie mógł mu tego wybaczyć – śmiał się wspinacz.

Kolejna wyprawa. Tragiczna.

– W kompletnie idiotycznym wypadku, na biwaku, który nie groził niczym, pozostał R.D. Do dziś nie wiemy, jak to się stało, że jego partner się z nim rozdzielił. Nabrałem wtedy kosmicznej awersji do rozdzielania się w czasie wyprawy. Podejrzewam, że gdybym był tam, na miejscu, nie pozwoliłbym R.D. biwakować, nie zostawiłbym go. Rozbilibyśmy namiot, ugotowali herbatę, on by wyciągnął z plecaka flaszkę i jeszcze byśmy się dogrzali…

Zjechał 400-500 metrów


Piotr Pustelnik opisywał każdą z prób zdobycia trzech opornych szczytów.

- Najgorsza góra, w związku z którą mam najwięcej złych wspomnień, to Broad Peak (dwunasta pod względem wysokości na świecie; 8051 m n.p.m.; na granicy Chin i Pakistanu – przyp. red.).

Schodząc z niej rozczarowany, rozżalony, zły, poirytowany, z poczuciem porażki, miał wypadek. - Spadłem z urwaną poręczówką. Fakt, że żyję, jest naprawdę cudem. To było takie latanie i obijanie się. To dziś odczuwam skutki tego upadku – opowiadał w kinie „Zorza”. A w autobiografii „Ja, pustelnik” (himalaistę wysłuchał Piotr Trybalski) opisał to tak: „Nie umiałem wtedy jeszcze przegrywać. Schodziłem z ciężkim plecakiem, zły i rozdrażniony. Rysiek z Baśką schodzili parę godzin po mnie, musieli skasować obóz trzeci. Tuż poniżej obozu drugiego zaczynały się dosyć strome pola śnieżne, wisiało z pięć lin poręczowych, jedna starsza od drugiej. Nie wiedziałem, która jest nowa. Wpiąłem się w pętlę na stanowisku, żeby poprawić sprzęt, zamocować przyrząd do zjazdu. Wpiąłem się lonżą, obciążyłem ją i pętla pękła. Poleciałem. Sunąłem po zboczu w dół jakieś czterysta czy pięćset metrów. Miałem dużo szczęścia, bo zmieściłem się między skalnymi turniami. Plecak się rozpruł a ja w panice krzyczałem. Byłem pewien, że zginę”.

Himalaista spadł w okolicę pierwszego obozu. Sto metrów w górę wdrapywał się obolały jakieś sześć godzin! - Nie mogłem używać jednej nogi, miałem połamane żebra, rozwaloną rękę. Byłem lekkim wrakiem, kompletnie w szoku. Pogubiłem większość sprzętu. Doszedłem do namiotu i zacząłem się sam opatrywać. Na takiej ciężkiej adrenalinie człowiek robi różne rzeczy. Wydawało mi się, że jakoś przeżyję. Rysiek zszedł ze swoją partnerką parę godzin po mnie. Widział po drodze ślady krwi, pogubiony sprzęt. Był przekonany, że nie żyję. W związku z tym tak pro forma otworzył namiot, w którym mieszkałem i... ujrzał mnie. Zobaczyłem nieprawdopodobnie zdziwioną twarz. Nie wiedział, co ma z sobą zrobić. Popatrzył na mnie i powiedział: „spadłeś?”, a ja potwierdziłem. Wtedy zobaczyłem jego rękę, która zamyka namiot. Poszedł do swojego. Kurde, co jest? Ja tu spadłem, jestem ofiarą wypadku, a on najnormalniej w świecie sobie idzie??? On po prostu był chyba bardziej zszokowany niż ja. Zobaczył ducha. Za chwilę oczywiście przyszedł razem z Baśką i mnie opatrzyli. Problem był taki, że potrzebowałem asysty, żeby zejść. Zaczęła mi się gromadzić woda w płucach. Miałem dwóch lekarzy wyprawy, jeden był ortopedą, drugi chirurgiem. Tylko, że ten ortopeda był ciężko chory, miał słabą saturację krwi i nie dał sobie podać tlenu. Jeszcze przez telefon musiałem udzielić zgody drugiemu lekarzowi na „zgłuszenie go” i napojenie tlenem na siłę. Ja ledwo żyję, a jednocześnie muszę podejmować decyzje, żeby faceta „zgłuszyć” i podać mu tlen, bo inaczej nie przeżyje. Po raz pierwszy poczułem się jak ordynator oddziału w potężnym szpitalu psychiatrycznym.

Na szczęście Piotrowi Pustelnikowi udało się zejść. Nie dał się zwieźć helikopterem, mając zakodowane w głowie przeświadczenie, że gdyby tak się stało, to już potem tu nie wróci. - To była pierwsza taka wyprawa, w której zobaczyłem, że kiedy żegnam się z żoną na lotnisku, to faktycznie może to być ten ostatni raz.

„Miałem pełną świadomość, że gdybym nie zatrzymał się na skałach, to <> wysokie na trzysta, czterysta metrów kominy i zafundował sobie lądowanie na lodowcu. Trup na miejscu. Prędkość spadania jest ogromna, metody hamowania czekanem na nic się zdają” - przedstawił ten moment w książce.

Chciałem wreszcie przestać się bać


Podczas spotkania w „Zorzy” Pustelnik wspomniał też, że w młodości bardzo ciężko chorował na serce i leżał pół roku w szpitalu. - Moje zdrowie było dosyć cherlawe. Spędziłem wiele lat bez krzty kultury fizycznej.

Później bardzo pragnął przekroczyć barierę 8 tysięcy metrów n.p.m. - I wreszcie przestać się bać, że mi się coś w tych górach stanie, że umrę, że stanie mi to serce, przez które przez lata nie mogłem dostać karty zdrowia sportowca, bo każdy lekarz nawet stetoskopem potrafił wysłuchać wadę.

Początki eskapad były… przaśne. - Wzięliśmy piękne, polskie namioty z cyklu „pierwsza kropla deszczu wpada do środka”. Trzycentymetrowa warstwa śniegu powodowała, że namiot się składał i człowiek budził się rano z nosem przy płótnie namiotowym.
Anegdotka z wyprawy na Gasherbrum II – górę, która dla jego pokolenia i środowiska była - jak podkreślał - „świętym Graalem”. Nie chodziło o trudność, lecz wysokość.

- U mnie było tak, że kiedy wychodziłem do góry, to wiadomo było, że następnego dnia pogoda się zepsuje. Koledzy mówili: „O, pogodynka idzie do góry. O Jezu, to schodzimy. Trzydniowa zadymka gwarantowana”. I w dół wszyscy lecieli. Dzięki temu, że jak ten Cygan do kontry tak sobie chodziłem po tych górach, nabrałem bardzo dobrej klimatyzacji. Gdy wyprawa się kończyła, ja byłem wysoko. Koledzy i koleżanki byli już zmęczeni. Do szczytu Gasherbrum II doszedłem sam. Sfotografowałem plecak na szczycie i zrobiłem pierwsze analogowe selfie w historii polskiego alpinizmu. Jeśli ktoś będzie bajki opowiadał, że selfie wymyślili Amerykanie, to nieprawda. Sto lat przed nimi my je wymyśliliśmy - żartował.

Alpiniści i himalaiści zawsze dostają pytanie, po co to robią znając ryzyko.

– Odpowiedź jest dla mnie prosta. Ja to robię dla pewnej estetyki i piękna ruchu, jaki jest związany ze wspinaniem – mówił Pustelnik, pokazując piękne i żartobliwe zdjęcia z wypraw. – Gdyby mnie ktoś zapytał, czy zmieniłbym cokolwiek w życiu, odpowiedziałbym sakramentalnie, że nie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie tyle chce przeżyć życie, tylko przeżyć coś w życiu. To jest właśnie esencja tego wszystkiego. Mamy jedną, jedyną szansę.

Spotkanie z Piotrem Pustelnikiem zorganizował Krystian Herba, rekordzista Guinnessa w zdobywaniu rowerem najwyższych wysokościowców świata. Zapowiedział kolejne rozmowy z nietuzinkowymi osobowościami, ludźmi z pasją, charakterem, którzy dokonują rzeczy - wydawałoby się - niemożliwych.
od 7 lat
Wideo

Burze nad całą Polską

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24