MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Olimpijka z Wetliny: zawsze mnie ciągnęło w Bieszczady

Waldemar Mazgaj
Stefania Biegun (78 lat) uczestniczka igrzysk w Squaw Valley (1960), Innsbrucku (1964) i Grenoble (1968), gdzie w sztafetach zajmowała odpowiednio 4., 7. i 5. miejsce. W sztafetach na mistrzostwach świata dwa razy czwarta. 26-krotna mistrzyni Polski, mistrzyni Uniwersjady indywidualnie i wicemistrzyni w sztafecie (1962). Później pracowała jako trenerka.
Stefania Biegun (78 lat) uczestniczka igrzysk w Squaw Valley (1960), Innsbrucku (1964) i Grenoble (1968), gdzie w sztafetach zajmowała odpowiednio 4., 7. i 5. miejsce. W sztafetach na mistrzostwach świata dwa razy czwarta. 26-krotna mistrzyni Polski, mistrzyni Uniwersjady indywidualnie i wicemistrzyni w sztafecie (1962). Później pracowała jako trenerka. Waldemar Mazgaj
Rozmowa ze Stefanią Biegun, mieszkającą w Wetlinie, polską biegaczką narciarską, trzykrotną uczestniczką igrzysk olimpijskich, której w 1960 roku zabrakło 7 sekund do brązowego medalu.

- Urodziła się pani w okolicach Żywca, studiowała pani w Krakowie, startowała w tamtejszym AZS-ie i Starcie Zakopane. Co przywiało panią w Bieszczady?- Odkąd przyjechałam pierwszy raz w Bieszczady, to było zaraz po przyspieszonej maturze, miałam wtedy 15 lat. Z siostrą byłam wtedy w Ustrzykach Górnych, to było małe zapyziałe i brudne miasteczko, ale miało jakiś taki klimat, że już od zawsze mnie tu ciągnęło. Dlatego, przyjeżdżałam tu przy każdej okazji, aż w pewnym momencie wybrałam sobie kawałek ziemi i zamieszkałam.

- Są tutaj aż tak dobre warunki, by stać się ważnym ośrodkiem do uprawiania narciarstwa? - Zdecydowanie tak. Proszę zauważyć, że w środowisku jest też dobra atmosfera, wszyscy są sobie życzliwi i coś się dzieje. Z infrastrukturą zawsze mogło by być lepiej, ale są ogromne postępy.

- Jako była świetna zawodniczka i trener narciarstwa angażuje się jeszcze pani w pomoc młodzieży?- Trenersko już nie. W Wetlinie przez dwa lata organizowałam dzieciakom czas. Spotykaliśmy się po lekcjach, do tego czasu zdążyłam "udeptać" trasę, przynosiłam im herbatę, pokazywałam i tłumaczyłam piękno przyrody.

- Gdy pani patrzy na Justynę Kowalczyk, na skandynawskie biegaczki, to pewni myśli sobie pani: "to już nie są kobiety, tylko atleci"?- Nie, proszę nie przesadzać (śmiech). To nie jest ich wina, że aż tak strasznie rozbudowano tę konkurencję. Że tych biegów jest taka masa, że nie ma kiedy odpocząć.

Mordercze historie

Według mnie to jest błędne. Kiedyś były tylko dystanse 5 km, 10 km i sztafeta 4x3 km. Teraz panie pokonują chyba z piętnaście różnych konkurencji. I bieg na dochodzenie, ze zmianą nart, na 15 i na 30 km. To już są mordercze historie, ciężka walka o miejsca i idące za nimi duże pieniądze.

Gdy czasem patrzę na Justynę to jest mi jej serdecznie szkoda, widać, że bieganie nie sprawia jej aż takiej radości, jak powinno.

- To pewnie dlatego jest w tym sporcie aż tyle "astmatyczek"?- To są indywidualne problemy ludzi, lepiej o nich nie rozmawiać na forum publicznym.

Trzeba tłumaczyć młodzieży, że solidną uczciwą pracą też dojdą do wyniku. Przy okazji nie będą mieć wyrzutów sumienia. Nie będą się obawiać, że medal czy tytuł ktoś zabierze im po latach za to, że brali niedozwolone środki.

- Zdarza się pani wracać pamięcią do tych igrzysk w Squaw Valley (rok 1960 - przyp. red.), gdy naszej sztafecie, z panią w składzie, zabrakło kilku sekund do medalu? - Dokładnie 7 sekund brakło nam do "brązu", ale nie ma co wspominać. To były inne czasy, sport się dopiero rozwijał po wojnie.

Były to jednak piękne igrzyska. Nie tak jak w tej chwili, gdy konkurencje są porozrzucane po kilku miastach, wioska olimpijska w zasadzie nie istnieje.

W Squaw Valley, dopiero powstawało takie małe miasteczko adaptowane na potrzeby tamtejszej armii. Mieszkałyśmy po cztery w jednym pokoju, na piętrowych łóżkach i byłyśmy szczęśliwe.

Walt Disney robił oprawę

Rzeczy osobiste trzymało się w takich drewnianych skrzynkach i ta z nas, która wstała pierwsza, zamykając ciężką skrzynię budziła pozostałe. Nie było szans zrobić tego cicho.

To był przepiękny czas. Żył jeszcze Walt Disney, który robił całą oprawę artystyczną. Wieczorem nasza stołówka zamieniała się w wieczór teatralno-rozrywkowy. Było rodzinnie, ciepło, bardzo sympatycznie.

Gdy teraz słyszę, że ktoś wcześniej wraca z takiej imprezy, bo mu nie odpowiadają warunki, to dziwię się bardzo. Chyba nie wybierał sportu dla wygody.

- Zdarza się pani, mimo swoich 78 lat, jeszcze wystartować w wyścigu, tak jak całkiem niedawno w zawodach "Z kijem do niedźwiedzia"? - W tym roku ten bieg był zawieszony. Ale z racji wieku muszę już uważać na swoje zdrowie.

W ubiegłym roku byłam jeszcze na Howerli, na Ukrainie. Mieliśmy tam zresztą przygodę, zgubiliśmy kluczyki do samochodu, a koniecznie chcieliśmy ten szczyt zdobyć. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
-
O czym pani marzy? - Żeby mi jeszcze sił starczyło na chodzenie po górach, choć na jakieś 3-4 lata.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24