Mi(g)nął tydzień: W „małej” piłce jest lockdown, więc... - pisze red. Waldemar Mazgaj [NASZ KOMENTARZ]

Na Podkarpaciu wymóżdżyli, że też wypada się przyznać do tego, co i tak wiedzą wszyscy - może poza ZUS-em i Urzędem Skarbowym. Podobnie w pięciu klasach okręgowych oraz w niektórych klasach A, gdzie „stówa za wyjście na plac” nie jest już żadnym magnesem dla piłkarzy, szczególnie tych niemiejscowych.
Mimo wszystko śmiem wątpić, czy rozgrywki w naszych niższych ligach mogą wrócić na murawę już w najbliższy weekend. W co wątpię przede wszystkim? W międzyklubową solidarność! Zawsze jest tak w tabeli, że komuś pasuje, a komu innemu już nie. Ci, którzy przy obecnym stanie utrzymają się, a tak musieliby się bić o to, albo awansują, bez konieczności kolejnych wygranych - nie za bardzo mają po co grać. Przecież i bez tego osiągną cel. Po co ryzykować...

Jest jeszcze kolejny problem: dostępność boisk, bo w niektórych gminach dyrektorzy MOSiR-ów, WOSiR-ów czy szkół po prostu zgodnie z zarządzeniem zamknęli obiekty. Piłkarze nie mają nawet gdzie trenować, a co dopiero grać. Niektóre z klubów wynajmują więc boiska u… sąsiadów. Ale czy tak samo będzie, gdy dojdzie do derbów gminy, powiatu, albo meczu dwóch ekip, które walczą o awans, a tylko drużyna gości ma dostęp do boiska, którego do tej pory ochoczo, np. za przysłowiowego tysiaka, użyczała konkurentowi.
Dlatego jest tylko jeden bat - kasa. Jeżeli nad klubami zawiśnie widmo utraty dotacji (np. lider 4 ligi Korona Rzeszów dostaje z miasta za promocję sto tysięcy złotych), a to przecież najważniejszy składnik ich budżetu, być może otrząsną się. Wszak lepiej zapobiegać, niż leczyć, o czym chyba zapomniał polski rząd - zamykając regionalne boiska.

ZOBACZ TAKŻE - Wiesław Gołda i trudna dola trenera w niższych ligach [WIDEO]