MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Gradowski: Kleksa miał grać Kobuszewski

Marcin Kalita
Krzysztof Gradowski
Krzysztof Gradowski Marcin Kalita
Z reżyserem KRZYSZTOFEM GRADOWSKIM rozmawia Marcin Kalita.

30 lat temu, 30 stycznia 1984 roku miał premierę film "Akademia Pana Kleksa". Wielokrotnie nagradzany na festiwalach krajowych i zagranicznych. W ciągu pierwszego roku obejrzało go ponad 14 milionów widzów. W zestawieniu najchętniej oglądanych polskich filmów XX wieku znalazł się w ścisłej czołówce, wyprzedzając nawet "Seksmisję" Juliusza Machulskiego. Film do dziś bawi i uczy kolejne pokolenia. Przypominają go kanały telewizyjne, ukazują się wznowienia na DVD. A piosenki, skomponowane przez Andrzeja Korzyńskiego weszły do kanonu twórczości dla najmłodszych.

- Film, o którym rozmawiamy powstał trzy dekady temu, a wciąż wiele się wokół niego dzieje. W czym tkwi tajemnica sukcesu Kleksa, na którym wychowują się kolejne pokolenia?

- Sądząc po wpisach w Internecie, niejednokrotnie będące wspominkami ówczesnych kilkulatków, w dobie dzisiejszych gier czy filmów dla dzieci, chodzi tu chyba o nostalgię za światem uporządkowanym. W zderzeniu z brutalnością dzisiejszego świata, w którym bardzo trudno o przyjaźń, lojalność czy wierność, wzorzec szlachetnego postępowania przyświecający działalności pana Kleksa tamci widzowie wspominają z ogromnym sentymentem. Ten specyficzny klimat, który niósł za sobą Kleks był w końcu opozycją do trudnych i ponurych czasów, w których był realizowany. Zdjęcia do "Akademii" rozpoczęliśmy w końcu stanu wojennego. Nie zapominajmy również o tym, że "Akademia", zanim powstał film, była przez kilkadziesiąt lat lekturą szkolną, po którą uczniowie sięgali dość niechętnie. Sądzę, że sukces naszej wersji polegał na odnalezieniu klucza do drzwi tych młodych ludzi. Zwróćmy uwagę na to, że każda bajka zaczyna się słowami "Za siedmioma górami…". Jak się okazuje, nie każda księżniczka musi mieszkać tak daleko. Myślę, że nasz film pokazał, iż może to być nawet drzewo z naszego podwórka.

- Piosenki z filmu to prawdziwe szlagiery, śpiewane przez kolejne pokolenia. I właściwie to dzięki nim doszło do realizacji "Akademii".

- Ówczesną kinematografią rządziło wiele czynników, nieprzychylnych naszemu projektowi. Tak zwani życzliwi uważali, że film powinien służyć jakiemuś frontowi ideologicznemu, a nie zabawie. Z przykrością muszę przyznać, że ten lekceważący stosunek do twórczości dla dzieci utrzymuje się do dzisiaj. A muzyka rzeczywiście zaważyła na powstaniu tego filmu. Do szefa kinematografii wpłynęło kilka anonimów, że trwonimy ogromne pieniądze na jakieś zabawy kostiumowe i dziecięce podrygi w parku. Wtedy odwiedziła nas na planie komisja, która miała sprawdzić te donosy. Zanim puściliśmy jej fragmenty materiału filmowego, dla skrócenia czasu oczekiwania włączyliśmy piosenki, które nagraliśmy wcześniej. Później na ekranie pokazały się sekwencje z zamku księcia Mateusza. Komisja była tak ubawiona, że wystarczyło im zaledwie kilka minut projekcji. Podszedł do mnie jeden z jej członków. Powiedział, że już wiedzą jaki jest charakter filmu i że są w stanie nawet dofinansować produkcję. To pozwoliło mi na rozwinięcie niektórych wątków. Tak więc to, co miało być dla filmu gilotyną, stało się jego trampoliną.

- Czy to prawda, że Piotr Fronczewski nie był jedynym kandydatem do roli Kleksa?

- Z projektem "Akademii" startowałem jeszcze będąc w zespole filmowym "X", którym kierował Andrzej Wajda. Dziś, ze względu na olbrzymi dystans czasowy, mogę chyba zdradzić, że pan Andrzej bardzo optował za Janem Kobuszewskim. Odbyłem bardzo długą rozmowę z panem Janem, którego szalenie cenię jako artystę, ale kiedy przedstawiłem mu całą marszrutę, która będzie towarzyszyć zdjęciom, ze względu na swoje sprawy zdrowotne wycofał się. Moim kandydatem od początku był Piotruś Fronczewski. Był on wtedy młodym człowiekiem, ale też i ojcem dwóch wspaniałych córek, które nie były wiele młodsze od filmowych bohaterów. Intuicja mnie nie zawiodła, traktował tych chłopców po ojcowsku, emanowało z niego niebywałe rodzinne ciepło.

- Niewątpliwie było mu ciepło, żeby nie rzec gorąco, kiedy w kilkudziesięciostopniowym upale grał odziany w kamizelki, fraki, no i jeszcze ta nieszczęsna dla niego charakteryzacja twarzy.

- Piotr wzbraniał się przed tym straszliwie. Każda wizyta w charakteryzatorni była dla niego prawdziwym koszmarem. Często klął w duchu i nie tylko w duchu zresztą (uśmiech). Dotychczas grywał postaci zbliżone do swojej fizyczności, aż tu nagle broda, wąsy, peruka i piegi.

- Piegi chyba były najmniejszym problemem. Sam pamiętam, jak w dzieciństwie robiliśmy je z kolegami zwykłym dziurkaczem.

- I tu się mylisz. Piegi śniły się po nocach naszej sekretarce planu. Minimalne choćby przesunięcie jednego z nich w stykowych ujęciach, szczególnie bliskiego planu, to mogły być straszne pieniądze wyrzucane w błoto.

- W "Akademii Pana Kleksa" pojawiło się aż 25 chłopców. Czym się pan sugerował wyłaniając z tej gromadki tego najważniejszego, czyli Adasia Niezgódkę?

- Na początku do castingu dopuszczono tysiąc dzieciaków. Po pierwszym castingu została jedna trzecia z nich. Przy wyborze tych, którzy ostatecznie stanęli przed kamerą postanowiłem znów zaufać swojej intuicji. "Akademia" była moim debiutem fabularnym. Wcześniej zajmowałem się realizacją dokumentów, przy których nie miałem kontaktu z dziećmi. Wybrana grupa chłopców uczęszczała na zajęcia choreograficzne i muzyczne do Pałacu Młodzieży. Gazety rozpisywały się o zbliżającej się realizacji filmu, więc wszyscy patrzyli na nich już jak na jego potencjalnych bohaterów. Wtedy zauważyłem, że Sławek Wronka szczególnie podoba się dziewczynkom. Choć nie dostał jeszcze propozycji zagrania Adasia, to do niego najczęściej podbiegały z pamiętnikami. Postanowiłem zawierzyć jego rówieśnikom, którzy sami wybrali swojego idola.

- My mamy Adasia Niezgódkę, a Anglicy - Harry'ego Pottera…

- Pamiętam ten twój sławetny tekst sprzed kilku lat porównujący oba filmy. Zresztą zrobił on sporo szumu.

- I co pan o tym sądzi? Harry był plagiatem Kleksa?

- Niezręcznie mi być stroną w tym sporze. Wszystkie Kleksy były wyświetlane w dublińskiej telewizji, które recenzowała autorka Pottera. Książkę Brzechwy przetłumaczono na kilkadziesiąt języków, w tym także angielski. Tak więc pozwolisz, że wstrzymam się od komentowania.

- Podobno jest pomysł, aby nakręcić remake "Akademii Pana Kleksa"?

- Dziś chyba mogę powiedzieć raczej, że był. I był to mój pomysł, który znalazł nawet producenta. Nie został jednak zaakceptowany ze względu na koszty. Ale nie tracę nadziei, bo w końcu oczekiwanie na realizację "Akademii", która dziś świętuje swoje 30-lecie też czekaliśmy osiem lat.

- A kto miałby zagrać profesora Ambrożego Kleksa?

- Piotr Fronczewski oczywiście. Byliśmy po rozmowach. Zresztą on sam twierdzi, że właśnie teraz jest w odpowiednim wieku do tej roli.

- Dziękuję za tę chwilę wspomnień z czasów mojego dzieciństwa.

- To ja dziękuję, że Ty i redakcja Nowin dostrzegliście nasz jubileusz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24