MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Koszykarka AZS OPTeam: Możliwe, że to już koniec przygody

Tomasz Ryzner
Agnieszka Krzywoń ma za sobą pierwszy w życiu sezon w ekstraklasie.
Agnieszka Krzywoń ma za sobą pierwszy w życiu sezon w ekstraklasie. Krzysztof Kapica
Rozmowa z AGNIESZKĄ KRZYWOŃ, koszykarką ekstraklasowego AZS OPTeam Rzeszów.

- To był dla pani szczególny sezon. Można powiedzieć, że Agnieszka Krzywoń dostała niezłą szkołę.

- Pierwszy sezon w ekstraklasie nie mógł być łatwy. Tak się złożyło, że późno zagrałam na tym poziomie (A.K to rocznik 1984 - przyp. red.). Zresztą czas gonię od dawna, bo i do ligowej drużyny trafiłam późno, bo dopiero po liceum. Gdyby nie Andrzej Włodarz, trener Korony Kraków, pewnie by ze mnie koszykarki nie było.

- W ekstraklasie było trudniej, niż się pani spodziewała?

- Tak, co wynikało z braków kadrowych, kontuzji. Trzeba było grać na różnych pozycjach w różnych momentach sezonu. Na jedynce grywałam po raz pierwszy w życiu. To było mocne doświadczenie. Jedynka,. kierowanie zespołem to nie jest prosta sprawa.

- Na szczęście zdrowie dopisywało.

- Rzeczywiście. Sezon przeszedł bez kontuzji. W sumie jestem zadowolona, dowiedziałam się sporo o swojej grze, czego potrzeba, by wejść na wyższy poziom.

- Amerykanki imponują między innym fizycznym przygotowaniem. Pani w tym elemencie nie musi mieć kompleksów. Efekt pracy na siłowni?

- Nie unikam jej, ale też nie spędzam tam, nie wiadomo ile czasu. Zwykle tyle samo, co koleżanki.

- Płace w AZS-ie to też mocne doświadczenie, czy tylko takie sobie?

- Raczej mocne (śmiech). Jak się jest daleko od domu i pensja nie wpływa na czas, to nie pomaga to w codziennym życiu. Swój wpływ ma też na wynik.

- Jak sobie radziłyście?

- Różnie. Komuś pomogła rodzina, komuś koleżanka pożyczyła parę złotych. Mnie pomagała mama. W pewnym momencie jasne się stało, że zaległości będą do końca sezonu, więc trzeba było oszczędzać, nie wydawać na głupoty.

- Tyle dobrego, że na Podkarpaciu ceny są niższe, niż w pani stronach, czyli w Krakowie i okolicy.

- Trochę niższe, ale to było fajne, gdybyśmy zarabiały na czas. Kiedy są spóźnienia i tak trzeba się liczyć z każdym wydatkiem.

- Jak się żyło w Łańcucie?

- Spokojnie. W wolnym czasie jeździłam czasem do Rzeszowa, jak wolnego było więcej, jechałam do Krakowa.

- Łańcucki zamek pani zwiedziła?

- Niestety, nie. Po parku spacerowałam, ale w zamku nie byłam. Bilet kosztuje 25 złotych. W ramach oszczędności zwiedzanie przeniosłam na późniejszy termin (śmiech).

- Sporo przegrywałyście. To nie psuło chemii w zespole, w szatni?

- Mnie humor trochę popsuło odejście w styczniu Asi Kędzi i Anety Kotnis, bo mieszkałyśmy razem. Jeśli chodzi o klimat w szatni, był bardzo dobry.

- Leah Metcalf została zaakceptowana?

- Jak najbardziej, Pierwszy raz byłam w zespole z Amerykanką, gwiazdą drużyny. Różne opinie słyszałam o tych dziewczynach, ale Leah bardzo pozytywnie zaskoczyła. Była dobra ba boisku i koleżeńska poza nim.

- Kto pani zaimponował po drugiej stronie barykady?

- Palau, rozgrywająca CCC Polkowice. Ciężko się jej grało przeciwko niej i w ataku i w obronie. Typuję CCC do mistrzostwa Polski.

- Grałyście w hali w, której pojawiło się mniej widzów, niż w Łańcucie?

- Nie wiem, bo nie zwracam na to uwagi. Nie patrzę, ile ludzi jest na trybunach, wyłączam się, koncentruję na rozgrzewce, na meczu. Oczywiście wiedziałam, że do hali tłumy nie przychodziły. Może chodziło o to, że sporo przegrywałyśmy, a może o coś innego. Liczę, że jak drużyna wróci do Rzeszowa, sytuacja się zmieni na plus.

- Są koszykarze Sokoła, którzy pojawili się w Łańcucie na sezon-dwa, a potem znaleźli tu drugą połowę, zbudowali dom.

- Wiem, że Maćkowi Klimie tak się życie potoczyło. Mnie to się raczej nie zdarzy, bo na mnie już ktoś czeka w Krakowie. Mam przynajmniej taką nadzieję, że jeszcza czeka. (śmiech).
- Wie pani, co będzie robić po przygodzie z basketem?
- Być może ta przygoda się już skończyła. Nie wyobrażam sobie życia bez sportu, ale nie wiem, czy jesienią będę nadal grać na ligowym poziomie. Możliwe, że postawię na pracę. Skończyłam wychowanie fizyczne z przysposobieniem obronnym. Mam za sobą staż w szkole.

- Dzieci bywają nieznośne, a o satysfakcję finansową też niełatwo.
- Staż miałam w podstawówce i szybko zmieniłam wyobrażenia na temat tej pracy. Początek był trudny, ale pracowałam w sumie 2 lata i z czasem miałam z tego dużo satysfakcji. Chciałabym uczyć dzieci koszykówki. Pytanie tylko czy znajdę pracę, bo dziś o to nie jest łatwo.

- Nie rozmawialiśmy o wyniku AZS-u. 9, przedostanie miejsce w tabeli, to maksimum, co mogłyście zdziałać?
- To wynik na miarę z możliwości. Play off, wyprzedzenie Widzewa byłoby możliwe, gdyby nie kontuzje i odejście trzech zawodniczek. W tym roku bywało, że nie mogłyśmy zrobić gierki 5 na 5. Ania Kuncewicz pomagała, choć uraz dłoni dokucza jej od początku sezonu, a na koniec dopadła ją kontuzja kolana. Magda Bibrzycka grała jako center. To był trochę zwariowany sezon, ale plamy nie dałyśmy. Na finiszu Pabianice miały apetyt, by nas zepchnąć na ostatnie miejsce, ale nie pękłyśmy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24