Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kamil Dobrowolski: Miałem szczęście, że trafiłem do Rzeszowa

Małgorzata Froń
Kamil Dobrowolski: Jeśli Oscar dla filmu przyniesie mi jeszcze więcej pracy, to wspaniale.
Kamil Dobrowolski: Jeśli Oscar dla filmu przyniesie mi jeszcze więcej pracy, to wspaniale. Archiwum Kamila Dobrowolskiego
Zagrał w węgierskim filmie "Syn Szawła", który własnie zdobył statuetkę Oscara. Kamil Dobrowolski mówi, że od początku wierzył w sukces tego filmu. Na co dzień jest aktorem rzeszowskiego teatru "Maska".

Jak się czuje aktor, co tu dużo mówić - z prowincji, który zagrał w filmie nagrodzonym najbardziej prestiżową nagrodą filmową na świecie? Przypomnijmy. Dwa lata temu zagrałeś, a był to twój debiut, w filmie fabularnym „Syn Szawła” węgierskiego reżysera László Nemesa. Teraz ten film został nagrodzony statuetką Oscara w kategorii „Najlepszy film nieanglojęzyczny”.

Prowincja to stan ducha. W Rzeszowie potrafi się dużo i fajnie dziać, nie mówiłbym więc tak o mieście, któremu dużo zawdzięczam. Czuję się świetnie, jeśli pracuję, a pracuję dużo. Jeśli Oscar dla filmu przyniesie mi jeszcze więcej pracy, to wspaniale. Cieszę się, że film został doceniony, bo reżyser László Nemes i wszyscy realizatorzy na tę nagrodę zasłużyli.

Galę wręczenia Oscarów oglądałeś na tablecie. Podobno przegapiłeś moment wręczenia Oscara „twojemu” filmowi. Jak mogłeś?

Fatalny zbieg okoliczności albo przeznaczenie... (śmiech). Przeznaczenie do przegapiania lub przesypiania wszystkich znaczących momentów z życia filmu „Syn Szawła”. Ale mimo że jestem krok za, nie omija mnie zamieszanie z tym wszystkim związane i radość, i satysfakcja, jaką odczuwam. Oglądałem galę rozdania Oscarów razem z moją dziewczyną. Ona zasnęła, a ja ślęczałem nad tabletem, walcząc ze snem. Była noc, właściwie to już nad ranem. Tuż przed ogłoszeniem wyników w kategorii „Najlepszy film nieanglojęzyczny”, bo w tej kategorii startował „Syn Szawła”, padła mi bateria w tablecie. Zanim znalazłem ładowarkę, zanim tę baterię zdołałem podładować, było po wszystkim. Obejrzałem ten moment, kiedy reżyser odbiera Oscara, dopiero następnego dnia wieczorem, bo akurat cały dzień byłem poza domem, na planie filmowym.

Ale stanąć na czerwonym dywanie to marzenie wszystkich aktorów na świecie. Czy było ci to dane?

W maju 2015 roku, gdy film „Syn Szawła” zdobył Grand Prix na festiwalu w Cannes, zostałem zaproszony na spacer po czerwonym dywanie. To było niesamowite przeżycie. Cały stres związany z tym spacerem przeżyłem jeszcze przed wyjazdem, w Rzeszowie. Denerwowałem się, wyobrażałem sobie, jak to będzie. Na miejscu czułem się wyluzowany, spokojny, mimo że mój główny bagaż spóźnił się kilka godzin. Na szczęście, wszystko, czego potrzebowałem, by przejść się po czerwonym dywanie, miałem w bagażu podręcznym.

Droga do otrzymania roli Mietka była dosyć wyboista i długa. Jak długa?

Tak naprawdę ponad rok czekałem na decyzję, czy mam tę rolę czy nie. Przeszedłem przez długi casting internetowy, z momentami oczekiwania i zwątpienia. Najważniejszym, a zarazem zwrotnym punktem w całej tej sprawie, była moja prywatna wyprawa do Budapesztu. Dałem znać mojej agentce, pani Adzie Cyndler z agencji aktorskiej JMC, że tam jadę. Ona napisała do produkcji filmu, że tam będę, i zorganizowano dla mnie casting. Gdyby nie to, na pewno nie dostałbym tej roli, bo na właściwym castingu dla polskich aktorów, w Warszawie, nie mogłem się pojawić. Tak na marginesie, w tym filmie zagrało trzech polskich aktorów. Dlatego mówię, że ciąg nieprawdopodobnych, szczęśliwych dla mnie wydarzeń spowodował, że w końcu dostałem tę rolę, stanąłem na planie filmowym i przeżyłem coś niesamowitego, o czym nawet nie marzyłem. Miałem dużo szczęścia.

Film „Syn Szawła” opisuje dwa dni z życia Szawła Auslandera, członka Sonderkommanda w Auschwitz-Birkenau, świecie pełnym przemocy, śmierci, okrucieństwa. Akcja rozgrywa się w 1944 roku. Szaweł, który pracuje w morderczej machinie niemieckich nazistów, grzebiąc m.in. zwłoki zamordowanych w komorach gazowych, pewnego dnia wśród ciał znajduje zwłoki swojego syna. Robi wszystko, narażając przy tym życie, żeby syna pochować w obrządku żydowskim. Nie chce dopuścić do tego, żeby ciało syna zostało spalone. To nie jest łatwa tematyka, to nie jest też prosty film. Ty od początku wierzyłeś, że ten obraz narobi zamieszania, że zostanie dostrzeżony. W Oscara też wierzyłeś?

Ta wiara zrodziła się w mnie po światowej premierze na festiwalu w Cannes, po żywiołowych, fantastycznych reakcjach publiczności i przede wszystkim z tego, co sam zobaczyłem w tym filmie. Tak, wierzyłem, że ten film ma szansę otrzymać najwyższe filmowe wyróżnienie.

A jak koledzy z teatru przyjęli fakt, że zagrałeś w takim filmie, który na dodatek dostał najwyższe wyróżnienie w branży filmowej?

Koledzy cieszą się ze mną. Każdy mój zawodowy sukces jest pośrednio sukcesem Teatru „Maska”, który wciąż mnie wychowuje i kształtuje.

A twoja dziewczyna jak zareagowała?

Podobnie jak ja, wierzyła w ten film, obawiała się jedynie silnego konkurenta- „Mustanga”, filmu, który widzieliśmy razem na festiwalu Nowe Horyzonty.

Zagrałeś w tym filmie warszawiaka, który za drobne przestępstwa zostaje aresztowany i wysłany do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. W obozie staje się bezwzględnym kapo, który pilnuje więźniów pracujących w Sonderkommandzie. Ty, chłopak o blond czuprynie, z niebieskimi oczami, o wyglądzie aniołka, zrobiłeś rolę wbrew swoim warunkom zewnętrznym. Ja cię odbieram jako człowieka wrażliwego, spokojnego, a tu... brutal i bandyta. To chyba nie było łatwe?

Nie nazwałbym siebie spokojnym (śmiech). Każda rola to trudność, którą trzeba przezwyciężyć. Trudno wyobrazić sobie też siebie w skrajnej sytuacji, jaką jest, niewątpliwie, rzeczywistość obozu zagłady. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, kim byłbym, gdybym znalazł się na miejscu Mietka, i życzę sobie i nam, żebyśmy nie musieli nigdy na te pytania odpowiadać. Miałem oczywiście obawy, bo postać, którą zagrałem, niewątpliwie jest kontrowersyjna, ale obawy zniknęły w momencie, kiedy uświadomiłem sobie motywację jej postępowania. W przypadku Mietka było to proste. Jak większość więźniów - chciał przeżyć piekło obozu. Musiał się sprawdzić w roli kapo albo przynajmniej sprawiać pozory, że tak właśnie jest. Tylko takie postępowanie i takie zachowanie dawało mu sznsę na przeżycie tego piekła.

Jak przebiegała praca na planie filmowym? Gdzie kręciliście sceny?

Produkcję filmu poprzedził kilkuletni okres przygotowań. Zdjęcia trwały ponad 30 dni. Plan filmowy usytuowany został pod Budapesztem. Tam w lesie był stary barak wojskowy, który został zaadaptowany na potrzeby filmu.

Jak wspominasz te dni spędzone na planie filmowym?

Pierwsze dni wydawały mi się bardzo łatwe. Męczyło mnie jedynie czekanie. Prawdziwa praca zaczęła się później, kiedy zaczęliśmy kręcić sceny z głównym bohaterem. Dostałem przyspieszoną lekcję szkoły filmowej. Ujęcia były bardzo trudne. Na koniec dnia przychodziła jednak satysfakcja z dobrze wykonanej pracy. Reżyser wiedział, jak prowadzić aktora, żeby nie przeholować i osiągnąć zamierzony efekt. Mądrze mnie prowadził. Pomagali mi też inni aktorzy, którzy grali w tym filmie: Todd Charmont, Urs Rechn i Christian Harting zdradzili mi wiele filmowych sztuczek. W ostatni dzień zdjęciowy podziękowałem reżyserowi za debiut, a on był zaskoczony, że to mój pierwszy film. Wziąłem to za dobry znak!

Jesteś etatowym aktorem w Teatrze „Maska”, grasz w wielu spektaklach. Jak pogodziłeś zdjęcia do filmu, na dodatek kręcone poza Polską, z pracą zawodową w teatrze?

Pomogła mi bardzo Monika Szela, dyrektor teatru. Wprowadziła zmiany w repertuarze, tak żebym mógł bez przeszkód pojechać na plan filmowy. Koledzy z teatru podporządkowali się moim planom, dlatego mogłem zagrać w tym filmie. Jestem im wszystkim bardzo wdzięczny, bo także dzięki nim, ich życzliwości miałem okazję przeżyć przygodę swojego życia.

Grasz w kolejnym filmie, fabularyzowanym dokumencie. O czym jest film i jaka jest w nim twoja rola?

Film opowiada o zakonniku, bracie Bronisławie, który leczył ludzi we wsi Dębowiec. Gram jednego z partyzantów, którym zakonnik udzielał pomocy. Za produkcję odpowiedzialna jest Karpacka Grupa Filmowa. Reżyseruje Rafał Gużkowski, a za zdjęcia odpowiada Łukasz Grudysz. Karpacka Grupa Filmowa to moje ostatnie wielkie odkrycie na mapie Podkarpacia.

A jak ty, chłopak z Torunia, po białostockiej szkole teatralnej, dodajmy lalkarz, trafiłeś do Rzeszowa? Trochę daleko odjechałeś od domu.

Z zespołu Teatru „Maska” znałem aktora Henryka Hryniewickiego. Sympatia do niego sprawiła, że szukałem pracy w Rzeszowie. Miałem szczęście, że potrzebny tu był nowy aktor. Miałem szczęście, że w ogóle znalazłem pracę w zawodzie, bo na rynku jest wielu bezrobotnych aktorów. Gram na rzeszowskiej scenie od pięciu lat. Mam za sobą role w spektaklach: „Smoki”, „Solartaxi. Samochód na słońce”, „Piotruś Pan”, „Najmniejszy samolot na świecie”, „Bleee”, „Mała księżniczka”, „Mała syrenka”, „Dzikie łabędzie”. To są spektakle dla młodych widzów. Ale zagrałem też w spektaklach dla widzów dorosłych, bo takie też znajdują się w repertuarze naszego teatru. Na przykład sztuki: „Mama da”, „Białe małżeństwo”, „Na pełnym morzu”.

Jakie nadzieje wiążesz z faktem, że zagrałeś w filmie fabularnym, w dodatku od razu oscarowym? Porzucisz scenę dla filmu?

Nie mam takiego zamiaru. Marzę jednak, że mój mały debiut w tak wielkim filmie przełoży się w przyszłości na kolejne skromne filmowe propozycje, z których będę mógł korzystać, nie porzucając scenicznych desek.

Czego ci życzyć?

Pracy, dużo fantastycznej pracy!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24