Nieżyjącego od kilku lat Władysława Mazura znało sporo przemyślan. Chodził po szkołach i na lekcjach historii opowiadał młodzieży o swoich wojennych przeżyciach. Pisywał wspomnieniowe artykuły w lokalnej prasie. Swoje niewielkie mieszkanie na przemyskim os. Płyty zamienił na prywatne mini-muzeum, poświęcone głównie okrętowi ORP Błyskawica. To na nim pływał najdłużej.
- Mam wszystko, co związane jest z tym okrętem. Od książek, pamiątkowych medali, modeli, po własne odznaczenia - mówił reporterowi Nowin.
W chwili wybuchu wojny Władysław Mazur, rocznik 1919, na ochotnika wstąpił do wojska. Walczył w Przemyślu i okolicach. Po przegranej przez Polskę kampanii pozostał w Przemyślu, w prawobrzeżnej, zajętej przez Sowietów części miasta. Działał w strukturach Związku Walki Zbrojnej. Był kurierem. Wpadł podczas jednej z akcji NKWD. Po wyroku sądowym został zesłany na Syberię, do obozu znajdującego się w połowie drogi pomiędzy Morzem Barentsa i Morzem Karskim.
Marzeniem była walka na morzu
Uratowała go wielka polityka. Na mocy porozumienia rządu radzieckiego i polskiego na emigracji w Londynie, na terenie ZSRR utworzono polską armię. Do wojska gen. Władysława Andersa wstąpił również Mazur. Wraz z nim ewakuował się na Środkowy Wschód. Trafił do Iraku.
Po jakimś czasie do obozu, w którym stacjonował przybyła specjalna komisja wojskowa.
- Ogłosili, że będą przyjmować ochotników do czynnej walki. Potrzebowano nas wszędzie. Brakowało lotników, spadochroniarzy, marynarzy. Armia gen. Maczka też potrzebowała żołnierzy. W naszych sercach zapanowała radość - w autobiograficznej książce "Wyspy ostatnich nadziei" wspomina Władysław Mazur.
Jego marzeniem była służba w marynarce wojennej. Miał z tym kłopoty. Nie chciał go zakwalifikować lekarz, który twierdził, że nikłej postury Mazur co najwyżej do "flotylli kajaków się nadaje". Uratowało go to, że pochodził z Przemyśla i potrafił to udowodnić. Okazało się, że doktor też był przemyślaninem.
Wkrótce przez Indie dotarł morzem do Związku Południowej Afryki, czyli późniejszej Republiki Południowej Afryki.
W Durbanie spotkał kolegę z Przemyśla, syna przedwojennego adwokata. Kolega zaproponował mu wysokie stanowisko w brytyjskim, kolonialnym oddziale wojskowym i... spokojne przeczekanie wojny.
- Gdy się ma dwadzieścia trzy lata, to człowiek kieruje się emocjami, nie zaś realiami i rozsądkiem. Moim obowiązkiem była walka z Niemcami, a nie dekowanie się na zapleczach, gdzieś na końcu świata - rozpamiętuje Mazur.
Przez sztorm chciał zrezygnować ze służby
Z innymi Polakami, wypłynął brytyjskim transportowcem "Britannic" do Liverpoolu.
- W tym rejsie towarzyszył nam drugi statek. Znajdowali się na nim niemieccy jeńcy. Pewnego dnia urządzili głodówkę. Na znak protestu, że nie otrzymują deseru do obiadu. Po krótkiej naradzie nasz pułkownik odtelegrafował: "Jeżeli Niemcom z tego powodu dzieje się krzywda, to proszę ich zawiadomić, że mogą dostać, ale trzy plutony Polaków do ich pilnowania". Szybko przyszła odpowiedź, że w tej sytuacji Niemcy szybko zrezygnowali ze swoich postulatów - opowiada Mazur.
Do angielskiego Liverpoolu dotarł w lutym 1943 r. Pociągiem dotarł do szkockiego Glasgow, a potem Kinghorn, które kojarzyło mu się z rodzinnym Przemyślem.
Po przeszkoleniu, jako artylerzysta, skierowany został skierowany na pierwszy okręt. Był to ORP Garland. Rozpoczął służbę przy ochronie morskich konwojów. Wszystko było dobrze, dopóki na Atlantyku nie rozpoczął się sezon sztormów.
- Nie można było spokojnie siedzieć, stać czy leżeć. Wszystko spadało na podłogę i przewalało się z kąta w kąt.
Łapały nas torsje. Głowa "spuchła" mi jak dynia. Przypomniałem sobie, że wtedy w Iraku ten lekarz miał rację, że nadaję się jedynie do flotylli kajaków. W głębi duszy postanowiłem, że jak szczęśliwie przeżyję ten sztorm i wrócę do Szkocji, to zrobię wszystko, aby opuścić marynarkę wojenną - opisuje swoją pierwszą, przykrą przygodę z morskim żywiołem.
Wypatrzył torpedy, uratował okręt
Przeżył sztorm, wrócił do Szkocji, ale ze służby w marynarce nie zrezygnował. Zbyt piękna była. Wkrótce, jak inni marynarze, przywykł do sztormów.
Po którymś z powrotów do bazy w Plymouth oficer wręczył mu służbowy przydział na okręt ORP Błyskawica. To legendarny okręt polskiej floty. Mazur był na nim radarzystą.
Pewnego dnia Błyskawica płynęła w grupie innych okrętów. Brytyjski zwiad lotniczy doniósł, że z francuskiego portu naprzeciw nim wyszły cztery niemieckie okręty. Na Błyskawicy zarządzono wzmożoną czujność.
- Na asdiku (radarze) ponownie pojawiło się szereg małych punkcików. Pomyślałem, że to pewnie torpedy. Znów meldunek poleciał na pomost, a za chwilę okręt zrobił zwrot o dziewięćdziesiąt stopni. Okazało się, że były to rzeczywiście torpedy skierowane na Błyskawicę. Ten nagły manewr uratował nam życie - wspomina Mazur.
Na Błyskawicy dosłużył do końca wojny. Do Polski wrócił, jak inni marynarze, w 1947 r.
W 1946 r. za służbę na morzu otrzymał Krzyż Walecznych, Medal Morski, Medal Obrony, Gwiazdę Atlantyku, Gwiazdę za wojnę 1939 - 1945, baretkę "France and Germany barr" i inne.
Jego nazwisko znalazło się w wydanym w 1947 r. w Rzymie albumie "Polska Marynarka Wojenna, od pierwszej do ostatniej salwy". Znajdują się w nim nazwiska wszystkich polskich marynarzy walczących podczas II wojny światowej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Ksiądz ze "Złotopolskich" wybrał sutannę, bo kochał się w mężczyźnie?!
- Porwała Mateuszka w "M jak Miłość". Nieznana historia Joanny Kasperskiej
- Aktorka Lena Góra prawie pokazała widowni obnażony dekolt! To działo się na scenie
- Maffashion i Michał mają wspólne plany po "TzG". To sporo mówi o ich relacji