Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cała prawda o wojnie. Dzięki przemyślance alianci znali ruchy niemieckich wojsk

Norbert Ziętal
Tadea Regiec z Przemyśla służyła w najtajniejszej komórce Armii Krajowej, ekspozyturze wywiadu strategicznego.
Tadea Regiec z Przemyśla służyła w najtajniejszej komórce Armii Krajowej, ekspozyturze wywiadu strategicznego. Norbert Ziętal
O jej konspiracyjnej służbie Polsce, podczas II wojny światowej, wiedziało tylko kilka osób. Nawet najbliższej rodzinie Tadea Regiec ujawniła prawdę dopiero wiele lat po wojnie.

Armie walczą na frontach, giną tysiące ludzi, ale wojnę i tak wygrywają ci, którzy mają lepszych agentów wywiadu. Nic dziwnego, że utarło się powiedzenie, że dobry szpieg znaczy tyle, co kilka dywizji wojska. Przed wybuchem II wojny światowej rozbudowaną sieć wywiadowczą miały tylko ZSRR i III Rzesza. Pozostali dopiero raczkowali. Wśród zachodnich sojuszników koalicji antyhitlerowskiej najwyżej cenieni byli polscy agenci. Niektórzy historycy twierdzą wręcz, że największym wkładem Polski w zwycięstwo nad Niemcami była działalność polskiego wywiadu.

- Od samego początku istnienia ZWZ-AK było jasne, że jednym z głównych zadań Armii Krajowej, będzie zorganizowanie sprawnego wywiadu. Zarówno dla własnych potrzeb, jak i na potrzeby wysiłku wojennego sprzymierzonych - pisze Andrzej Suchcitz na witrynie internetowej poświęconej AK.

To nasi agenci rozpracowali Enigmę, niemiecką maszynę szyfrową. Drugim ważnym sukcesem było przewidzenie ataku Hitlera na Związek Sowiecki.

Współpracę zaproponowała jej szkolna koleżanka

Tadea Regiec z domu Dolińska w czasie II wojny światowej mieszkała w Przemyślu. W kwietniu 1942, a więc już po napaści III Rzeszy na ZSRR, "przypadkowo" natknęła się na Marylę Walicką "Zosię". Znały się ze szkoły. Koleżanka namówiła ją do współpracy z AK.

Wkrótce na Wybrzeżu Piłsudskiego spotkała się ze "Strzemboszem", czyli mjr. Stanisławem Pieńkowskim, szefem ekspozytury wywiadu strategicznego AK w Przemyślu.

- Rozmowa była bardzo krótka, ale konkretna. "Strzembosz" powiedział mi, co będę robić i dał mi do zrozumienia, co mi grozi w razie wpadki. Zaznaczył, że jest to bardzo niebezpieczna robota. Nie namawiał, lecz prosił, abym się zastanowiła - w rozmowie z reporterem Nowin wspominała kilka lat temu pani Tadea. Zmarła wiosną 2008 r., w wieku 98 lat.

Zgodziła się na propozycję "Strzembosza". Miała wtedy 32 lata, męża i dwójkę małych dzieci. Na początek, na próbę kilka razy przewiozła jakieś paczuszki do Przeworska. Gdy szefostwo nabrało do niej zaufania, została skierowana na trasę do Lwowa.

- To była robota trzydniówkowa. W pierwszym dniu jechałam do Lwowa. Tam zabierałam kopertę lub paczkę. Oddawałam drugiego dnia komuś w Przemyślu. Następnego dnia przesyłka trafiała do Przeworska - tłumaczyła "Alina". Taki pseudonim otrzymała w AK.

Ja po wełnę

Najbardziej w pamięci utkwił jej pierwszy wyjazd do Lwowa. Nigdy nie była w tym mieście. Zgodnie z instrukcją, tuż obok dworca kolejowego wsiadła do tramwaju o określonym numerze. Przejechała wszystkie przystanki. Aż do "Panoramy Racławickiej". Wtedy zaczynało się tam budować osiedle domów jednorodzinnych.

Z duszą na ramieniu i ściśniętym gardłem weszła do kamienicy. Zapukała do drzwi mieszkania. Otworzyła starsza kobieta.

- Słyszałam, że jest tu wełna na sprzedaż - wycedziła "Alina". To było hasło jej pierwszej akcji, które musiała podać zaraz po otwarciu drzwi.

Weszła do środka. Tam czekała na nią "Marysia", należąca do lwowskiego AK.

Jednak to nie był koniec potwierdzania tożsamości przybyszki z Przemyśla. Zgodnie z zasadami konspiracji, tożsamość nowej osoby musiała być potwierdzona na wiele sposobów.

Początkowo "Alina" i "Marysia" nie odzywały się do siebie. Po prostu siedziały obok siebie w pokoju. Na stole leżała kartka i ołówek, na papierze był narysowany domek. Ale bez drzwi i komina. Ich narysowanie było kolejnym "tożsamościowym" zadaniem "Aliny". Zrobiła to. Dopiero wtedy czule się z "Marysią" przywitały.

W tej robocie najlepiej jak najmniej wiedzieć

Za swoją służbę Tadea Regiec była wielokrotnie odznaczana. M.in. krzyżem AK, Medalem Wojska, za udział w Akcji "Burza", odznaką weterana walk o niepodległość. W konspiracji nigdy nie miała stopnia wojskowego. Jednak w dowód uznania jej wyjątkowo trudnej i niebezpiecznej służby prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski, mianował ją od razu na oficerski stopień podporucznika.

- Dostałam od niej jakieś papiery. Nie byłam ciekawa, co jest w środku. Nigdy się o to nie dopytywałam. Chciałam jak najmniej wiedzieć, aby w razie wpadki czegoś ważnego nie zdradzić. Najważniejsze było dla mnie wykonanie zadania - wspominała pani Tadea.

Taka umiejętność, to podstawowa cecha kuriera wywiadowczych przesyłek. Co mogło być w paczuszce? Choćby raporty o stanie niemieckich wojsk, ruchach nieprzyjacielskiego sprzętu, ilości rannych itd.

Spotkania w domu były niebezpieczne. Dlatego z "Marysią" umówiły się, że będą widywać się w kościele pw. św. Elżbiety. Scenariusz był ten sam. Siadały obok siebie w kościelnej ławie. Potem kładły torebki i centymetr po centymetrze przesuwały. Po wymianie materiałów rozchodziły bez słowa. Każda w swoją stronę.

- Do dzisiaj nie dowiedziałam się o "Marysi" nic więcej. Nie znałam nawet jej imienia i nazwiska, tylko pseudonim. Nie wiedziałam, na jakich ulicach z nazwy się znajduję i w jakich numerach domów przebywałam. Mam pamięć wzrokową i po framugach rozpoznawałam kamienice. To było praktyczniejsze i przede wszystkich bezpieczniejsze. W razie wpadki i przesłuchania nawet gdybym chciała, to nie mogłabym wskazać adresów - opowiadała pani Tadea.

Nigdy nie traciła zimnej krwi

Po przejeździe do Przemyśla paczki oddawała "Bronce". Spotykały się na ul. Św. Jana.

Nie zawsze wszystko układało się tak, jak chcieliby konspiratorzy. Czasami na drodze stawały drobne przeszkody, które jednak mogły być powodem dużej wpadki.

Pewnego razu miała jechać do Tarnopola. Na lwowskim dworcu portier nie chciał jej wpuścić na peron. Zamieszanie natychmiast zwróciło uwagę niemieckiego żandarma.

- W takich sytuacjach nigdy nie traciłam zimnej krwi. Podeszłam do Niemca i kłamię, że spóźniałam się na pociąg. A on na to, czy jestem volksdeutschką. Gdy dowiedział się, że nie, odparł że nic nie poradzi w mojej sprawie - wspominała pani Tadea.

Była ładną kobietą, mężczyźni zwracali na nią uwagę. Postanowiła wykorzystać atuty urody.

Powiedziała niemieckiemu żołnierzowi, że jak on zechce, to na pewno coś da się zrobić. Zrobiła to w tak wyjątkowy sposób, że Niemiec dał się wciągnąć w kobiece sidła. Jego podłechtana ambicja nie pozwoliła odmówić. Kiwnął na volksdeutscha i coś mu powiedział. Ten zaczął zadawać jej jakieś niewygodne pytania. Wtedy zdenerwowany Niemiec aż tupnął ze złości. Wreszcie sam kupił "Alinie" bilet.

Pomagała jej uroda

W wolnej Polsce aktywnie działała w stowarzyszeniu Rodzin Katyńskich. W domu, w niewielkim szklanym pojemniku, przechowywała ziemię z lasu katyńskiego. To była pamiątka po bracie Mieczysławie Dolińskim. Podporuczniku kawalerii zamordowanym przez Sowietów w Starobielsku.

Uroda pomagała jej w pracy kuriera. Jednak miała również inne atuty. Pewność siebie j szczęście.
We Lwowie spieszyła się na pociąg. Aby zdążyć musiała złapać najbliższy tramwaj. Podbiegła do pojazdu i nawet nie popatrzyła, przez które drzwi wsiada. A weszła do strefy "Nur für Deutsche", czyli "tylko dla Niemców". Za przebywanie w tej części tramwaju Polakowi groziła śmierć.

- Spanikowana przejechałam kilka przystanków. Zupełnie nie mogłam się zorientować, gdzie jestem. Tymczasem wsiadł kontroler...

Postanowiła wysiąść. Jednak było już za późno, bo tramwaj ruszył. Naraz kontroler krzyczy "halt, halt", czyli stój, stój. Skamieniała, spodziewała się najgorszego i że to już jej koniec. Okazało się jednak, że konduktor wołał na motorniczego, aby "Alina" mogła spokojnie i bezpiecznie wysiąść. Najwidoczniej wziął ją za ładną, choć niezbyt rozgarniętą Niemkę.

Oprócz pracy kuriera, wykonywała również inne zadania. Zajmowała się obserwacją niemieckich wojsk. Odnotowywała pojazdy, malowała na nich znaki. Dzięki temu AK miała możliwość śledzenia ruchu niemieckiego sprzętu a alianci zdobywali cenną wiedzę o wojskach wroga.

W ekspozyturze wywiadu strategicznego AK w naszym regionie pracowało kilka kobiet.

- Nigdy się nie poznałyśmy. Nie było potrzeby, a poza tym tak było bezpieczniej - wspomina "Alina".
W konspiracji w Przemyślu i okolicach działała do lipca 1944 r, czyli do czasu zakończenia niemieckiej okupacji Przemyśla. Potem wyjechała do Kalisza, gdzie ją nikt nie znał. To uchroniło ją przez represjami nowej władzy.

Stopień oficerski w dowód zasług

Maryla Walicka "Zosia", która wciągnęła panią Tadeę do konspiracji, przez komunistów została skazana na 10 lat więzienia. Za to, że walczyła o wolną Polskę.

Dopiero kilka lat po wojnie "Alina" opowiedziała rodzinie, co robiła podczas okupacji. Ujawniła im też, coś innego. Przez cały okres swojej niebezpiecznej służby miała przy sobie ołowianą figurkę św. Antoniego. Była przekonana, że dzięki niej przetrwała.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24