Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cała prawda o wojnie. Uratowała mnie Irena Sendlerowa

Jaromir Kwiatkowski
Elżbieta Ficowska przez wiele lat poszukiwała swojej rodziny, pamiątek z żydowskiej przeszłości. Nie znalazła.
Elżbieta Ficowska przez wiele lat poszukiwała swojej rodziny, pamiątek z żydowskiej przeszłości. Nie znalazła. Fot. Wojciech Zatwarnicki)
Elżbieta Ficowska, jako półroczne niemowlę, z inicjatywy Ireny Sendlerowej została wywieziona z warszawskiego getta. W drewnianej skrzynce ukrytej na wozie w stercie cegieł przez przedsiębiorcę budowlanego.

- Trzeba było mieć dużo szczęścia, żeby przeżyć. I ja to szczęście miałam - wspomina po latach.

Urodziła się w warszawskim getcie 5 stycznia 1942 roku jako Elżbieta Koppel, córka Josela i Heni z domu Rochman. Josel Koppel został zastrzelony w tym samym roku na warszawskim Umschlagplatzu, kiedy odmówił wejścia do wagonu. Henia Koppel, wówczas 24-letnia kobieta, zginęła 3 listopada 1943 roku w obozie w Poniatowej wraz z wszystkimi więźniami tego obozu.

Srebrna łyżeczka przyniosła mi szczęście

Jako półroczne niemowlę, z inicjatywy Ireny Sendlerowej, Elżbieta Ficowska została wywieziona z warszawskiego getta na aryjską stronę w drewnianej skrzynce, ukrytej na wozie w stercie cegieł przez przedsiębiorcę budowlanego.

Jej "metryką" była srebrna łyżeczka z wygrawerowanym imieniem i datą urodzenia, wrzucona do skrzynki przed wywiezieniem.

- Stąd wiem, kiedy się urodziłam, a to nie jest częste w przypadku tak uratowanych dzieci - podkreśla Elżbieta Ficowska. Uważa, że ta łyżeczka przyniosła jej szczęście. Ma ją do dziś.

Została adoptowana i wychowana przez Stanisławę Bussoldową, położną, współpracującą z Żegotą (konspiracyjna nazwa Rady Pomocy Żydom przy Delegacie Rządu RP na Kraj - przyp. aut.) i osobiście z Sendlerową. Bussoldowa odbierała porody w getcie, ukrywała w swoim domu żydowskie dzieci, wraz z zaufanymi ludźmi organizowała dla nich papiery i schronienie u rodzin.

- Kiedy mnie wzięła, miała blisko 60 lat. Jej rodzone dzieci dobiegały "czterdziestki". A dla niej zaczęło się nowe życie, bo przecież wzięła niemowlę - opowiada Elżbieta Ficowska. Wówczas malutka żydowska dziewczynka została ochrzczona w obrządku rzymskokatolickim.

Szok! Ukochana mama nie jest mamą

Irena Sendlerowa (1910-2008) - Sprawiedliwa Wśród Narodów Świata, kierowała akcją wywożenia dzieci żydowskich z warszawskiego getta na aryjską stronę. Udało się w ten sposób uratować ok. 2,5 tys. dzieci.

O swoim prawdziwym pochodzeniu dowiedziała się przypadkiem w wieku 17 lat. Wcześniej z nikim na ten temat nie rozmawiała. - Mama zawsze wyglądała na 20 lat mniej, więc nie przyszło mi do głowy, by to analizować - podkreśla.

Skąd zatem wzięły się wątpliwości?

- Moja koleżanka szkolna zadała mi kiedyś pytanie: czy ty jesteś Żydówką? Robiąc znaczące kółko na czole dałam jej do zrozumienia, że jest wariatką, skoro zadaje mi takie pytania - opowiada pani Elżbieta.

Później jednak, gdy zaczęła się nad tym zastanawiać, skojarzyła kilka faktów, które mogły budzić wątpliwości. Przede wszystkim to, że na grobie ojca, Józefa Bussolda, widnieje data jego śmierci: 1940 rok. A więc sporo przed jej urodzeniem. Próbowała o to pytać w rodzinie, ale ją zbyto: "Wiesz, gdy pisali datę na grobie, to się pomylili i tak już zostało".

- Odbyłam wtedy z moją mamą jedyną rozmowę, która była trudna dla nas obu, bo bardzo się kochałyśmy. Mama mi opowiedziała, jak to było. I powiedziała, że współpracowała z Ireną Sendlerową - opowiada Elżbieta Ficowska.

Mówi, że przebieg rozmowy był dla niej szokiem nawet nie tyle z tego powodu, że potwierdził jej żydowskie pochodzenie, co dlatego, że okazało się, iż ukochana mama nie jest jej mamą. - To normalny szok, który przeżywa dziecko adoptowane, kiedy dowiaduje się prawdy - podkreśla.

Jej rodzona mama, Henia Koppel, przed swoją śmiercią czasami dzwoniła do pani Bussoldowej i prosiła, by przyłożyć malutkiej Elżbiecie słuchawkę do ucha. Na pewno tęskniła i chciała usłyszeć gaworzenie dziecka. Ostatni raz zadzwoniła w październiku 1943 roku… Dziadek, Aron Pejsach Rochman, przed wojną właściciel garbarni, przekazał dla malutkiej Elżbiety białe ubranko i złoty krzyżyk.

Autorka książek, działaczka opozycji

Elżbieta Ficowska przez wiele lat poszukiwała swojej rodziny, pamiątek z żydowskiej przeszłości. Nie znalazła.

W 1968 roku wyszła za mąż za Jerzego Ficowskiego, żołnierza AK, powstańca warszawskiego, więźnia Pawiaka i hitlerowskich obozów jenieckich, później znanego poetę, pisarza, publicystę, tłumacza, znawcę twórczości Bruno Schulza oraz kultury żydowskiej i romskiej,. członka KOR i KSS KOR (zmarł w 2006 roku).

W 1970 roku ukończyła Wydział Psychologii i Pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego. Jako Elżbieta Bussold napisała m.in. słuchowiska radiowe oparte na tekstach "Plastusiowego pamiętnika", Hansa Christiana Andersena, Rudyarda Kiplinga i innych. Pod pseudonimem Irena Borowiecka napisała opowiadanie "Podanie czyli wakacje w Sosnowiance", drukowane w paryskiej "Kulturze" w 1977 roku.
Od połowy lat 70. była związana z opozycją. Współpracowała z Niezależną Oficyną Wydawniczą NOWA, pracowała w Komitecie Prymasowskim, była łącznikiem między Komitetem Prymasowskim a internowanymi robotnikami w Ursusie. Współpracowała z Jackiem Kuroniem w ramach KOR. W okresie sprawowania przez niego teki ministra pracy i polityki socjalnej w rządzie Tadeusza Mazowieckiego była jego doradcą i rzecznikiem prasowym.

W latach 2002-2006 była przewodniczącą Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu.

Autorytet absolutnie czysty

Z Ireną Sendlerową przyjaźniły się do jej śmierci w maju 2008 roku. Sendlerowa nie dożyła setnych urodzin, które obchodziłaby za kilkanaście dni (15 lutego). Ficowska podkreśla, że jej wybawczyni kierowała akcją ratowania żydowskich dzieci, ale miała do pomocy wielu współpracowników, tak jak ona ryzykujących co dzień życiem.

- Irena nie wyprowadziłaby sama z getta 2,5 tys. dzieci, bo to było fizycznie niemożliwe. Jest symbolem tych wszystkich wspaniałych ludzi, którzy jej pomagali - podkreśla.

Jak ją zapamiętała? Elżbieta Ficowska: - Irena była wspaniałą, dzielną, bohaterską kobietą. Z biegiem czasu przybywało jej lat, ubywało sił, ale zawsze była gotowa do pomocy innym ludziom. Powtarzała: "ojciec mi mówił, że jak ktoś tonie, to trzeba mu podać rękę". I to właśnie robiła. Do końca miała bardzo jasny umysł, była pogodna, życzliwa ludziom. Ja i moi przyjaciele opiekowaliśmy się nią, staraliśmy się pomagać, ale ta pomoc zawsze była wzajemna. Kiedy mieliśmy jakieś kłopoty, to szliśmy do niej jak do matki, a ona zawsze się przejmowała i starała się pomóc. Znała moją córkę Annę, zięcia, wnuki. Pamiętała, jak mają na imię, ile mają lat, do której chodzą klasy, a nawet jaki stopień ostatnio dostały i z czego. A mój mały wnuk, gdy ktoś go kiedyś zapytał, czy wie, kto to jest Irena Sendlerowa, odpowiedział, że oczywiście, że wie, bo to ona uratowała "babisia" (tak do mnie mówią moje wnuki), a gdyby nie uratowany "babiś", to nie byłoby mamy i ich samych.

Pani Elżbieta oglądała film "Dzieci Ireny Sendlerowej" z córką i wnukami.

- Odebraliśmy go podobnie - mówi. - Pewnie dlatego, że ani ja tamtych czasów nie przeżyłam świadomie, ani tym bardziej oni. Wszyscy bardzo to przeżyliśmy. Moja córka, która akurat była w ciąży, prawie dostała histerii. Przełożyła to sobie w prosty sposób na swoje dziecko, które miała urodzić, i te, które już urodziła. Zdajemy sobie sprawę, że to było nie tylko uratowane jedno pokolenie, ale wszystkie następne.

Elżbieta Ficowska uważa, że w dzisiejszych czasach, gdy cierpimy na brak autorytetów, Irena Sendlerowa jest "autorytetem niezaprzeczalnym, absolutnie czystym".

Test na nasze człowieczeństwo

Ficowska jest zwolennikiem tezy, byśmy - patrząc na tak wspaniałe postacie jak Irena Sendlerowa - nie wpadali jednak w samozachwyt, bo oprócz ludzi przyzwoitych i dobrych było w czasach wojny wiele kanalii.

- Wiem od samej Ireny Sendlerowej, że po aryjskiej stronie nie obawiała się Niemców, bo oni nie odróżniali Polaków od Żydów - opowiada. - Odróżniali za to ludzie, którzy żyli razem przez lata. Wiele wspaniałych, bohaterskich rodzin, które ratowały sąsiadów-Żydów, traciło życie. Najczęściej dlatego, że inny sąsiad poszedł na gestapo i powiedział: "Kowalscy ukrywają Żydów". I wtedy ginęli i Kowalscy, i Rosenkranzowie.

Niedawno Żydówka, która miała wówczas 8 lat, opowiedziała jej następującą historię: jej liczną rodzinę (miała dziewięcioro rodzeństwa) ukrywał dozorca warszawski. Wszyscy, razem z tym dozorcą, zginęli na jej oczach, bo na swojego ojca doniósł na gestapo jego syn. Jej udało się przeżyć, bo dobrze się schowała, a potem uciekła.

Elżbieta Ficowska: - Ktoś kiedyś powiedział, że Holocaust był to być może test Pana Boga na nasze człowieczeństwo. Gdyby Jezus Chrystus, Żyd, i jego żydowska matka, znaleźli się w tamtym czasie w Polsce, to prawdopodobnie zginęliby w komorach gazowych. Razem z innymi Żydami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24