Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nocny pościg policji, strzały, na końcu śmierć. Co się stało?

Andrzej Plęs
- To nie była naturalna śmierć - przekonana jest rodzina mężczyzny. Jej członkowie widzieli zmasakrowane ciało krewnego w szpitalnym prosektorium.

na własną rękę próbują ustalić przebieg wydarzeń tamtej nocy z wtorku na środę. Świadkowie też mówią, że historia pełna jest niejasności, dziwnych zdarzeń i nie do końca wytłumaczonych sytuacji.

Także policja i prokuratura odtwarzają chronologię tamtych tragicznych w skutkach wydarzeń, a Biuro Spraw Wewnętrznych KGP sprawdza, czy uzasadnione było wykorzystanie broni palnej wobec uciekającego pojazdu.

- W każdym przypadku, kiedy policjanci wykorzystują broń czy używają jej, kiedy jest pościg i zatrzymanie, po którym człowiek trafia do szpitala i chwilę później umiera, to trzeba sprawdzić, czy postępowanie policjantów było prawidłowe - tłumaczy kom. Paweł Międlar, rzecznik podkarpackiej policji.

Kom. Międlar podaje dotychczasowe ustalenia policji:

- Mężczyzna wszedł do komendy miejskiej tuż przez 2 w nocy, próbował coś mówić do funkcjonariusza dyżurnego, oddzielonego od petenta szybą. Ten nie słyszał, co ów mężczyzna do niego mówi, więc wskazał na mikrofon. W tej jednak chwili mężczyzna wybiegł z budynku. Pokazuje nam to dokładnie monitoring - mówi rzecznik. - To trwało 10-20 sekund.

Policjanci widzieli, że mężczyzna wsiada do nissana. - Jego wygląd i zachowanie skłoniło policjantów do podejrzeń, że jest on pod wpływem środków psychoaktywnych albo też źle się czuje - tłumaczy Paweł Międlar. - Policjanci próbowali go zatrzymać, ale mężczyzna odjechał.

Potem nastąpił pościg ulicami Rzeszowa. Pod Galerią Rzeszów radiowóz zajechał uciekającemu drogę, nissan zatrzymał się, ale tylko na chwilę. Potem ruszył w kierunku wiaduktu. W Krzemienicy policjanci ustawili w poprzek jezdni fiata ducato. - Kierowca zwolnił, ale uderzył w policyjny furgon, przesunął go, wyminął poboczem rowu i pojechał dalej - relacjonuje dalej rzecznik. - Wtedy zapadła decyzja o wykorzystaniu broni.

Świadkowie z Krzemienicy i Palikówki mówią, że to była kanonada. Rzecznik policji wylicza, że przestrzelono trzy koła nissana, ale kierowca dalej uciekał niesprawnym wozem, w Palikówce zjechał w boczną drogę, wysiadł, po czym zaczął uciekać pieszo.

Tu doszło do zatrzymania, potem - transport do komendy, a stąd do szpitala na pobranie krwi na zawartość substancji psychoaktywnych, któremu mężczyzna nie chciał się poddać, potem zasłabnięcie pacjenta, reanimacja i śmierć na oddziale intensywnej opieki medycznej.

Policja podkreśla, że podczas zatrzymania, a potem także w szpitalu, mężczyzna był chwilami spokojny, a chwilami bardzo agresywny.

Przyczyny śmierci ma określić laboratorium ekspertyz sądowych w Krakowie, ale rodzina widziała ciało zmarłego: liczne obrażenia głowy, podłużne zasinienia na głowie i twarzy (krewni są przekonani, że od uderzenia pałką). Identyczne - na nogach i dłoniach, głowa i twarz zalane krwią, moszna opuchnięta i sina, podwójne nacięcia na nadgarstkach, jak od kajdanek, mnóstwo zasinień na całym ciele, krwiak wokół lewego oka.

- To nie są obrażenia, które sam mógł sobie zrobić - przekonuje pani Janina, ciotka zmarłego. - Tej nocy najwyraźniej szukał pomocy, krążył po Rzeszowie w okolicach osiedla, na którym mieszkamy.

Dodaje, że Piotr nigdy nie był agresywny, to był typ brata łaty. Potwierdzają to znajomi zmarłego. - Zazwyczaj pogodny i zawsze gotowy do pomocy - opisuje Piotra jego znajoma z Palikówki. Niemal była świadkiem zatrzymania. Niemal, bo w panującej wówczas kompletnej ciemności więcej było słychać niż widać.

- Najpierw usłyszałam trzaski, pewnie strzały, długo potem krzyk, ktoś krzyczał "ratunku", wielokrotnie wzywał pomocy. Widziałam błysk policyjnych kogutów, potem głosy policjantów: "leż, nie ruszaj się", mnóstwo przekleństw, jeden pytał drugiego: "co z magazynkiem?", potem pytał o kajdanki, na chwilę włączyli światła radiowozu, szybko je zgasili, potem dojechały kolejne radiowozy, cały czas była jakaś szamotanina i przekleństwa policjantów. Jak już wsadzili tego mężczyznę do radiowozu, któryś z policjantów powiedział, że znowu się rzuca. To wszystko trwało prawie godzinę - wspomina.

Jeszcze bardziej tajemniczo przedstawiają się wydarzenia sprzed szpitala. Batłomiej, brat Piotra, dotarł do świadka.
- Opowiadał, że czterech policjantów wywlokło brata z radiowozu, a potem zaczęło go okładać pałami - mówi. - Kiedy drugi raz do niego zadzwoniłem, powiedział, że policja już się z nim kontaktowała, zakazała rozmawiać o tym z kimkolwiek pod rygorem karnym, że będzie zeznawał. Ale obiecał, że zezna dokładnie tak, jak to widział. Nie mam pojęcia, jak do niego dotarli.
Nieoficjalnie wiadomo, że świadkami wydarzeń pod szpitalem przy ul. Szopena w Rzeszowie byli dwaj ochroniarze z nocnej zmiany. Ponoć policjanci pytali ich, czy wszystko to znalazło się na kamerach szpitalnego monitoringu.
Kom. Międlar zapewnia, że policji także zależy na pełnym wyjaśnieniu przebiegu wydarzeń. - Apeluję do wszystkich świadków, aby nam w tym pomogli - mówi. - Jeśli mają wątp- liwości co do bezstronności policji w tej sprawie, to mogą złożyć zeznania przed prokuratorem.

Dochodzenie prowadzi Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie. Swoje dochodzenie - rodzina zmarłego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24