Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trener Sokoła: Nie rezygnuję z ekstraklasy

Tomasz Ryzner
Trener Dariusz Kaszowski zwykle nie ma wielkiego budżetu, ale nie przeszkadza mu to w budowaniu zespołów zdolnych do walki o najwyższe cele.
Trener Dariusz Kaszowski zwykle nie ma wielkiego budżetu, ale nie przeszkadza mu to w budowaniu zespołów zdolnych do walki o najwyższe cele. Krzysztof Kapica
Rozmowa z DARIUSZEM KASZOWSKIM, trener pierwszoligowych koszykarzy Sokoła Łańcut, który po raz pierwszy w historii zagrał w finale fazy play off w tej lidze

Sokół fruwał wysoko, jednak mająca największy budżet Stal Ostrów wygrała 3:1 finał play off i awansowała do ekstraklasy.
Nie wiem, ile Stal miała na koncie i nie chciałbym rozprawiać tu o pieniądzach, bo to sprowadzałoby się do szukania łatwego tłumaczenia się. Moim zdaniem pieniądze nie wygrywają, tylko pomagają. Fakt, że przed sezonem pierwszym kandydatem do awansu była Stal, drugim Miasto Szkła Krosno.

Sokół nie miał gorszych notowań
O nas nie mówiło się tak wiele, bo odeszło pięciu podstawowych zawodników. Niełatwo wtedy zbudować nowy zespół.

Przed sezonem mówiłeś, że na treningach drużyna zasuwa, aż miło.
I w sezonie tez nieźle zasuwała, ale tworzyliśmy ją długo. Rok temu pięć ekip z I ligi przeniosło się do ekstraklasy. Niektórym zawodnikom poprzewracało się w głowach, bo czekali na angaże w PLK. Ale nasza cierpliwość się opłaciła. Jestem zadowolony z wyników.

Finał niedosyt jednak zostawił.
Jeśli pierwszy mecz finału przegrywa po dogrywce, drugi dwoma punktami, to można gdybać. Szkoda, że nie wygraliśmy w Ostrowie, ale Stal nie miała wielkiej przewagi, a decydowały drobiazgi. Nasza gra bardzo się podobała, zebraliśmy wiele pochwał. Poziom rywalizacji oceniano bardzo wysoko.

To był historyczny, bo pierwszy finał play off dla Sokoła.
Nie tak dawno finał grano na luzie, bo awans do niego oznaczał awans do ekstraklasy. Zajęliśmy drugie miejsce, nie mamy się czego wstydzić, choć oczywiście chciałoby się wygrywać do końca.

Można zażartować, że Sokół sam ukręcił na siebie bicz. Ustrzelili go między innymi Wojciech Pisarczyk i Adrian Mroczek-Truskowski, którzy wypromowali się w Łańcucie.
Na wielkie transfery nigdy nas nie było stać, ale ja lubię szukać zawodników na dorobku, z potencjałem, którzy u nas rozwijają skrzydła. Wojtek przyszedł do Sokoła jako młodzieżowiec. W pierwszym sezonie niewiele pokazał, ale po trzech latach mógł się rozglądać już za większymi kontraktami w innych klubach. Adrian grał w finale, jak profesor. Trafiał ważne trójki, świetnie bronił. To już rutyniarz, a play off to czas dla takich graczy. Adrian posmakował wcześniej awansu do ekstraklasy i gry na tym poziomie. To procentowało. Oczywiście krwi napsuł nam tez Tomasz Ochońko, playmaker, który prawie nie schodził z boiska. Trzeba się też ukłonić w stronę starego, ale jarego lisa Wojciecha Żurawskiego, który w ekstraklasie grał wiele sezonów, dobiega czterdziestki, ale walczył chwilami jak młodzieniaszek.

Najmilszym wspomnieniem po tym sezonie będzie dla Sokoła półfinał z krośnianami, który zapowiadał się na spacerek dla waszych rywali.
Serce rosło, gdy widziałem, jak drużyna walczy w Krośnie po dwóch porażkach u siebie. Zawodnicy pokazali wielki charakter i mocną psychikę. W Krośnie trafialiśmy na świetnym procencie i nie przez przypadek odwróciliśmy losy tej rywalizacji.
W hali w Łańcucie znów było tak gorąco, jak choćby w pamiętnych meczach ze Zniczem Jarosław Takich tańców i z udziałem tak dużej ilości kibiców, jak po piątym meczu z Miastem Szkła to jeszcze nie widziałem.
Ja też. Kibice byli rewelacyjni. My ich nakręcaliśmy i ściągaliśmy do hali od początku sezonu, bo rzadko wygrywaliśmy łatwo. Były dogrywki, nerwowe końcówki meczów. Działo się prawie zawsze. Zamknęliśmy usta też tym, którzy mówili, że Sokół zawsze ma dołek w drugiej części sezonu i bazuje na dobrym wejściu w rozgrywki. Mieliśmy prawdziwy zespól i super widownię. Miło było słyszeć słowa nowych zawodników, którzy zapewniali, że nigdzie tak dobrze się nie czuli jak w Łańcucie i z przyjemnością chodzili na treningi.

Kto w tej drużynie trzyma szatnię, dba o dobry klimat w zespole?
Szatnia żyje swoim życiem, ja tam jestem rzadko. Ale do wodzirejów można zaliczyć Maćka Klimę, Bartka Czerwonkę czy Jacka Balawendra. Mruków tej drużynie nie ma. No, może mało mówi na treningach Przemek Wrona, choć to duży chłop. Ale jak już coś powie, co dociera to do każdego.

Trochę mało grał. Nie kręcił nosem?
Ile mógł, tyle zagrał. Dostawał szansę w rotacji. To jego pierwszy sezon w I lidze. Miał przecież mocną konkurencję. Rafał Kulikowski miał bardzo dobry sezon, był najrówniej grającym z graczy wysokich.

W tym sezonie Sokół wypromował Marcina Pławuckiego, którego, jak się przypadkowo dowiedziałem, nie bardzo chciałeś w drużynie.
Gdybym Marcina nie chciał, to by do nas nie trafił. Oczywiście nie paliłem się z zatrudnianiem kolejnego rozgrywającego, bo mieliśmy Dawida Bręka i Karola Szpyrkę na rozegraniu. Ale w sumie dobrze się stało, że Marcin się pojawił, bo w trakcie sezonu operację musiał przejść Karol, a Dawid wrócił do akcji później, niż się spodziewaliśmy. A z Marcinem to było tak, że testowałem Dawida Morawca. Marcin chciał przyjechać w tym samym terminie. Proponowałem późniejszy, bo nie miałem wolnego mieszkania. Marcin był jednak zdeterminowany, wracał z campu i w drodze do domu wstąpić do Łańcuta. W końcu zadzwonił, powiedział, że załatwił sobie pokój w Rzeszowie i jest gotowy do treningów. Ja na to "Dobra, nie dojeżdżaj już z Rzeszowa, załatwię ci pokój w Łańcucie i zobaczymy jak ci pójdzie". Gdy usłyszał, że go bierzemy, był przeszczęśliwy. Chłopak wszedł w zespół, pasował do niego charakterem. No i dużo dużo pograł. W play offach, gdzie presja jest największa, pokazał się z rewelacyjnej strony.
Wszyscy nowi dali radę?
Moim zdaniem tak. Szymek Rduch w Kutnie był raczej zadaniowcem, u nas grał dużo i sporo trafiał.
Troszkę przygasł pod koniec sezonu.
Nie da się rzucać w każdym meczu pod trzydzieści punktów. Szymon zrobił swoje. Przypominam osiem trójek w meczu w Krośnie, w meczu, który odwrócił sytuację w serii. O Rafale już mówiłem. A Karol Szpyrka. Wcale nie przychodził jako gwiazda. Gdyby u nas nie zakotwiczył, wylądowałby pewnie w II lidze w Wałbrzychu. W Sokole, błyszczał, rozgrywał pewnie najlepsze miesiące w swoje karierze. Dawid Bręk po poważnej kontuzji, długiej przerwie też szybko wszedł na konkretny poziom.
Coś cię zaskoczyło w trakcie rozgrywek?
W czubie tabeli niewiele. Od początku w sezonie zasadniczym dominowały trzy zespoły. Ale jeśli się nie mylę, to my mieliśmy ze wszystkimi drużynami lepszy bezpośredni bilans w dwumeczach. Niewiele brakło, żebyśmy zostali mistrzami tej fazy rozgrywek. Kto wie, może wtedy spotkalibyśmy się w finale z Krosnem. No, ale to gdybanie. A zaskoczenie? Na pewno młoda ekipa Rosy radom. Przebojem wdarli się do fazy play off. Niby wygraliśmy z nimi w I rundzie 3:0, ale wcale tak łatwo nie było.
Śni ci się czasem ekstraklasa?
Nie jest marzenie ściętej głowy. Nie rezygnuję z tego celu.
Mogłeś tam pracować, tyle że w innym klubie.
Była swego czasu propozycja. Kilka czynników sprawiło, że zostałem w Sokole.
Nie jest tak, że nie chcesz rezygnować z pracy w szkole i pewnego zatrudnienia w Sokole. W ekstraklasie działacze cierpliwi nie są. Parę porażek i można stracić angaż.
Nie boję się podjąć tego ryzyka. Wtedy nie skorzystałem z oferty między innymi ze względu na rodzinę. Dzieci były jeszcze małe.
Trudno sobie wyobrazić Sokoła bez ciebie.
Mnie też niełatwo byłoby odejść. Sokół to przecież także moje dziecko. Przeszliśmy razem z trzeciej do pierwszej ligi. Nie ma ludzi niezastąpionych, ale ja nie jestem tylko trenerem. Mam na głowie sporo spraw pozatrenerskich. Ciężko odchodzić, gdy klub nie ma mocniejszych fundamentów organizacyjnych. Nie narzekam jednak. Co roku udaje się dopiąć budżet, długów nie mamy, koszykarze nie musza czekać na wypłaty. A przecież Łańcut ma tylko 18 tysięcy mieszkańców. Sokół jest drużyną z najmniejszego miasta w I lidze. Markę mamy jednak od zawsze wysoką. I sportową i jeśli chodzi o wiarygodność finansową.
Kiedy będzie się mól skupić tylko na trenowaniu.
Może już niedługo. Pojawili się ludzie, którzy chcą się zaangażować w pracę w klubie. Mają ciekawe pomysły na organizacyjne, finansowe wzmocnienie Sokoła.
Można jakieś nazwiska.
Za wcześnie na to. Powiem, że są to osoby z Łańcuta, tutaj maja swoje biznesy, maja kontakty także w innych miastach. Chcą pomóc.
Skończył się sezon, zaraz skończy się rok szkolny i będziesz mógł wyjechać na długie wakacje.
Na długie są na razie małe szansę. W połowie czerwca idę do szpitala na zabieg strun głosowych. Pojawił się na nich jakiś polip i trzeba to wyciąć. Wcześniej pojadę do Torunia na finał mistrzostwa Polski 14-latków, żeby zobaczyć w akcji mego syna (Mateusz Kaszowski gra w WKK Wrocław - przyp. red.). W szkole tez jest sporo do zrobienia. Nasza drużyna piłki ręcznej po raz pierwszy wojewódzki finał, pokonała przemyski zespól trenera Kroczka. Niestety, musze prosić moje koleżanki, aby poprowadziły zespół w finale.
Wiesz co, pasowałoby cię sklonować.
(śmiech) Świetny pomysł. Wtedy może jeden z nas mógłby odpocząć. **

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24