Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Specjalista od nutek z "Jaka to melodia"

Marcin Kalita
Mama Roberta była Polką, tata pochodził z Ghany. W zeszłym roku Robert pojechał tam po raz pierwszy.
Mama Roberta była Polką, tata pochodził z Ghany. W zeszłym roku Robert pojechał tam po raz pierwszy. Marcin Kalita
- Sam miałbym problem z odgadnięciem niektórych utworów - mówi Robert Osam, muzyk występujący w programie "Jaka to melodia".

- Pod koniec ubiegłego roku świętował Pan jubileusz. Już dziesięć lat trwa Pana przygoda z programem "Jaka to melodia".

- Zgadza się. A wydaje mi się, jakbym zaczynał ją zaledwie wczoraj. Szybko ten czas leci.

- Jest w nim Pan głównym specjalistą od legendarnych nutek.

- A dokładniej od niewielkiej ich ilości.

- Dla mnie i siedem byłoby za mało.

- Przyznam szczerze, że z niektórymi utworami sam miałbym problem.

- "Jaka to melodia" skończy w tym roku osiemnaście lat. Jak Pan trafił do programu?

- Przez przypadek. Pracowałem wówczas jako pianista w szkole muzycznej. Akompaniowałem wielu wokalistom i aktorom, brałem udział w przeglądach piosenkarskich. I w ten sposób dotarli do mnie producenci programu.

- Powie pan pewnie, że muzyka towarzyszyła Panu od zawsze…

- Dokładnie. Już w wieku 15 lat miałem własny zespół wokalny. Pochwalę się, że nawet z powodzeniem uczestniczyliśmy w warszawskich przeglądach wokalnych. Po jednym z nich, zwanym "Mordą", na którym zdobyliśmy Grand Prix, otrzymaliśmy propozycję nagrania płyty i podpisania 10-letniego kontraktu ze znaną firmą fonograficzną.

- Dla tak młodych ludzi to spore wyróżnienie.

- Być może, ale nie zdecydowaliśmy się.

- Dlaczego?

- Nie chcieliśmy być z nikim i niczym związani, ograniczeni. Chcieliśmy robić swoje. Z perspektywy czasu uważam, że była to słuszna decyzja. Z kolei w 1998 roku zaprezentowaliśmy się szerszej widowni w Sali Kongresowej na jubileuszu Jana Tadeusza Stanisławskiego. Występowaliśmy także w jego audycji "Kwartalnik". Grupa istniała osiem lat i nosiła nazwę "W normie".

- Repertuar też był w normie?

- Jak najbardziej! Specjalizowaliśmy się w śpiewaniu coverów soulowych i popowych w moich aranżacjach. Stawialiśmy raczej na utwory znane i lubiane, ale ciekawostką było to, że wykonywaliśmy je tylko i wyłącznie a capella.

- I nigdy nie korciło Pana i kolegów, żeby utrwalić te występy na jakimś nośniku?

- Tak też się stało. Nagraliśmy je na kasecie, ale jej nakład wynosił jedynie 500 sztuk i rozszedł się w niespełna tydzień czasu.

- Producenci niektórych telewizyjnych programów wydają płyty z piosenkami. Może to jest pomysł, żeby wersje utworów śpiewanych przez was w programie "Jaka to melodia" trafiły do domów wiernych widzów. W ten sposób mógłby Pan ocalić od zapomnienia choćby swoje wykonanie hitu Shaggy'ego "Boombastic".

- Chociażby (śmiech). Pomysł świetny, ale, niestety, nie do mnie należą podobne decyzje.

- Po dziesięciu latach przygrywania w programie nie czuje się Pan czasem przyrośnięty do tych klawiszy?

- Absolutnie, tym bardziej że czasem goszczą u nas artyści z własnymi akompaniatorami. Wtedy ustępuję im miejsca. Poza tym fortepian nie był moim pierwszym instrumentem. W szkole muzycznej zaczynałem od gry na skrzypcach. Po drodze były jeszcze gitara, bas, a nawet perkusja, na której grałem aż pięć lat. Ja po prostu kocham muzykę!

- Nie marzyło się Panu nigdy, żeby na tablicy z kategoriami znalazło się… Pańskie nazwisko?

- Może kiedyś się tak zdarzy.

- Czyżby szykował Pan coś autorskiego?

- Taki materiał leży w mojej szufladzie już od czterech lat. Ciągle go dopieszczam, dlatego na razie nikomu go nie pokazuję. Ale będzie to raczej większa musicalowa forma sceniczna niż kilkanaście numerów na płytę. Sam napisałem też do niej scenariusz. Jednak trzeba jeszcze dużego nakładu pracy, żeby ujrzała ona światło dzienne.

- A są na to szanse?

- Oczywiście. Jestem o tym przekonany, że tak będzie. To tylko kwestia czasu. Chciałbym nawet podjąć się próby wyreżyserowania tego przedsięwzięcia.

- Bywało, że grając jakiś szczególnie ulubiony utwór, żałował Pan, że w programie może zagrać z nich zaledwie kilka nutek?

- Ulubionych utworów mam wiele, ale telewizja rządzi się swoimi prawami. Dlatego własne muzyczne pragnienia staram się realizować podczas kameralnych występów klubowych.

- Naprawdę można Pana posłuchać w innym miejscu niż program "Jaka to melodia"?

- Oczywiście. Przez wiele lat byłem m.in. barpianistą, grywającym w warszawskich hotelach. To doświadczenie wiele mnie nauczyło. Dzięki temu nawiązałem mnóstwo wartościowych znajomości, które utrzymuję do dziś.

- To prawda, że można zobaczyć Pana także w teatrze?

- Jakiś czas temu, owszem. Przez dwa sezony miałem przyjemność występować w musicalu "Sinatra" na deskach Teatru Syrena. Dzięki udziałowi w tym przedsięwzięciu nauczyłem się m.in. stepować.

- Zagrał Pan Franka?

- Nie! Jego przyjaciela, Sammy'ego Davisa juniora.

- Podobno planuje Pan podbić także rynek brytyjski?

- Od dawna marzą mi się występy na londyńskich scenach teatralnych, ale główną przeszkodą była dla mnie bariera językowa. Kiedyś nie znałem na tyle dobrze angielskiego. A teraz, kto wie...

- Moment, chce mi Pan wmówić, że nie znał Pan języka angielskiego? Przecież urodził się Pan w Wielkiej Brytanii!

- To prawda, ale historia mojej rodziny jest bardziej skomplikowana, niż by się to wydawało

- Słucham zatem!

- Kiedy miałem półtora roku, przyjechaliśmy z rodzicami do Polski. Mama była Polką, tata pochodził z Ghany w Afryce. Niestety, zmarł kiedy miałem siedem lat.

- Poznał Pan rodzinę ze strony ojca?

- W zeszłym roku po raz pierwszy pojechałem do Ghany. Zbierałem się z tym zamiarem dwadzieścia lat. Co roku obiecywałem sobie, że pojadę tam na wakacje, ale dopiero teraz tak naprawdę do tego dojrzałem. Było to przełomowe wydarzenie w moim życiu. Pojechałem tam z kamerą. Z tego materiału powstanie książka i film, który właśnie jest na etapie montażu. Sam też komponuję do niego muzykę.

- Wróćmy do programu. Obok Roberta Janowskiego, jest Pan chyba najbardziej rozpoznawalną jego twarzą.

- To prawda. Pewnie też ze względu na kolor skóry. Spotykam się z wyrazami sympatii nie tylko w kraju, ale także poza jego granicami. Są to miłe reakcje. Na szczęście, bo przecież można być osobą znaną, ale nielubianą.
Z tym kolorem skóry to Pan przesadza. Po prostu jest Pan bardziej opalony.

- Proszę mi wierzyć, że latem potrafię być dwa razy ciemniejszy. Muszę panu powiedzieć, że dla rodziny z Ghany jestem biały. Polska jest dziś bardziej otwarta na innego rodzaju kolorystykę, szczególnie w dużych miastach. A ja już w dzieciństwie, wychowując się w Warszawie, uodporniłem się na wszelkiego rodzaju zaczepki. Powiem więcej, znam i lubię wierszyk o Murzynku Bambo!

- Co by było, gdyby nagle "Jaka to melodia" zniknęła z anteny?

- Bardzo często zastanawiamy się nad tym z innymi muzykami. Na szczęście program nie jest jedyną formą naszej działalności. Sam mam tyle pomysłów na życie, które zresztą realizuję, że radzę sobie. Choć z drugiej strony, na razie nie myślę o tym, co by było, gdyby...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24