Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Były trener Znicza Jarosław: Wygrać z Urlepem to było coś

Tomasz Ryzner
Stanisław Gierczak to najbardziej zasłużony trener w historii jarosławskiej koszykówki.
Stanisław Gierczak to najbardziej zasłużony trener w historii jarosławskiej koszykówki. archiwum
Rozmowa ze STANISŁAWEM GIERCZAKIEM, byłym trenerem koszykarzy Znicza Jarosław, który wprowadził nadsański zespół najpierw do pierwszej ligi, a potem do ekstraklasy

Już nigdy nie obejmie pan żadnego ligowego zespołu?

Nie mówię, że koszykówka stała mi się obojętna, ale w pewnym momencie uznałem, że nie chcę się przy niej zestarzeć. Ten zawód kosztuje mnóstwo zdrowia. Widziałem niejednego sfrustrowanego trenera. Nie chciałem iść w tę stronę do końca. Decyzja łatwa nie była. Długo się zastanawiałem, czy kontynuować pracę.

Były oferty spoza Jarosławia?

I to sporo. Odzywał się Zastal Zielona Góra, Polpharma Starogard Gdański. Z regionu były sygnały ze Stali Stalowa Wola, Siarki Tarnobrzeg, z Krosna, z Resovii. Kusiło mnie, by podjąć wyzwanie, ale w końcu odpuściłem. Od razu dodam, że nie żałuję. Dziś obserwuję wszystko z dystansu. Na żadną szansę, propozycję nie czekam.

Żona jest pewnie zadowolona, bo skończyły się weekendowe wyjazdy męża.

Żona nigdy nie odwodziła mnie od pracy w koszykówce.

Jak to się zaczęło? Był pan koszykarzem?

Ale takim sobie. Dość zorientowałem się, że kariery, jako zawodnik nie zrobię i po studiach postanowiłem szkolić młodzież.

Pod koniec lat 90-tych okazało się, że w Jarosławiu powstaje zespół zdolny walczyć o historyczny awans na zaplecze ekstraklasy.

Wszystko toczyło się tak, jak lubię. Spokojnie budowaliśmy drużynę. Młodzi zawodnicy nabierali doświadczenia, robili postępy. I z czasem Jarosław zaczął coś znaczyć na koszykarskiej mapie.

Piotr Szczotka zdobył kilka tytułów mistrza Polski i do dziś jest piątkowym koszykarzem Asseco Gdynia. Witalij Kowalenko wrócił do Polski, radzi sobie z Wilkach Morskich Szczecin. Tomasz Fortuna od lat jest ważnym zawodnikiem Sokoła Łańcut.

Piotrek nie był moim wychowankiem, ale długo razem pracowaliśmy. Miło było obserwować, jak idzie w górę. Witek to osobny temat. Gracz o wielkim potencjale, ale też niełatwym charakterze. Ale cóż to dziś znaczy. Kiedy się teraz spotykamy, rozmawia się nam bardzo sympatycznie. Tomek idzie w moje ślady i szkoli młodzież.

Kiedyś Jarosławiu była moda na koszykówkę. Derby z Sokołem rozpalały kibiców na całego, podobnie mecze z Polonią Przemyśl czy Stalą Stalowa Wola.

Piękne czasy. Gdy w Czeladzi awansowaliśmy po raz pierwszy do ekstraklasy, kibice Jarosławiu urządzili nam super fetę. Przypomnę, że tamten sezon rozpoczęliśmy bodaj od trzech porażek i zrobiło się niewesoło. Potem była seria 11 wygranych. Praca, cierpliwość zostały nagrodzone. Mieliśmy swoich zawodników, ale ci z zewnątrz, jak Łuszczewski, Sikora, czy Majewski też się fajnie zadomowili w Jarosławiu.

W ekstraklasie prawie 10 lat temu wygrał pan ze Śląskiem, czyli pokonał samego Andreja Urlepa. Pamięta pan?

Właśnie sobie przypomniałem, jak sekundy przed ostatnią syreną za trzy rzucał Dominik Tomczyk. Nie trafił i nieznacznie wygraliśmy. To było dla mnie coś. Słoweniec to była wtedy postać. Wprowadził u nas nowe, twarde zasady. Miał rogatą duszę, ale zrobił wiele dobrego dla dyscypliny.

Urlep był pańskim trenerskim wzorem?

Nie tylko. Ceniłem innych doświadczonych, mających swoją wizje basketu, jak Aleksandrowicz czy Koniecki.

Jakim pan był trenerem?

Trzymałem się swego zdania. Trudno było mnie zbić z tropu. Uważam, że trener wie najwięcej o drużynie, jest z nią codziennie i nie lubiłem podpowiadaczy.

Jak się pracowało z Amerykanami?

Trafialiśmy zwykle na takich, których trzeba było wzmacniać, podtrzymywać na duchu. Potrzebowali wsparcia, akceptacji.

A mówi się, że to luzacy.

Moim zdaniem po prostu nie lubią się przyznawać do swoich słabości.

Dwa razy prowadził pan Znicz w ekstraklasie, ale pełnego sezonu z drużyną w elicie nie zaliczył. Wiadomo, że pierwsze rozstanie bardziej zabolało, bo odbyło się po wygranej z AZS-em Koszalin.

Wypowiedzenie otrzymałem już wcześniej. Później prezesi stwierdzili, że jeśli wygram, zostaję na stanowisku. Wygraliśmy, ale słowo dotrzymane nie zostało. Nie muszę mówić, jak się wtedy czułem. Nie mogę tej opinii zweryfikować, ale w uważam, że gdybym został, Znicz by nie spadł.

Działacze mieli stwierdzić, że jest pan niereformowalny.

Nie rozumiałem tego zarzutu, podobnie jak decyzji o rozstaniu. Nie byłem jakimś tam zatrudnionym trenerem tylko człowiekiem, który przez lata budował zespół i czuł się jego częścią. Niestety, niektórym zagrzała się głowa, zaczęto snuć mrzonki o awansie do fazy play off.

Znicz wrócił po roku do ekstraklasy, ale wielcy sponsorzy z czasem odeszli, zostały długi, a dziś klubu właściwie nie ma.

Zachłyśnięto się ekstraklasą, ale wygląda, że zaniedbano szkolenie. Bywają różne roczniki, nie zawsze pełne talentów, ale średnio poukładany klub powinien bez trudu szkolić koszykarzy, którzy mogliby utrzymywać pierwszy zespół na poziomie drugiej ligi. Teraz coś się dzieje w AZS-ie. Powstały grupy młodzieżowe. Może za jakiś czas z tej mąki będzie chleb.

Co pan dziś porabia?

Pracuję w szkole, prowadzę też własną szkółkę tenisową.

"Moje marzenie, to pojechać do Paryża na Turniej Rolanda Garrosa". To pan w wywiadzie sprzed wielu lat.

Z Paryżem jest problem, bo turniej odbywa się w maju, a nauczyciele mają wtedy multum pracy, choćby z powodu matur. Udało mi się jednak być dwa razy w Londynie na Turnieju Masters. Widziałem w akcji Rogera Federera w meczu z Andy Murrayem czy Novaka Djokovicia grającego przeciw Tomasowi Berdychowi.

No a co z tym Paryżem?

Kiedyś tam w końcu dotrę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24