Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdzisław Kozień, jakiego nie znaliśmy

Cezary Kassak
Zdzisław Kozień (4 XII 1924 - 25 III 1998), jak zwykle uśmiechnięty, w rzeszowskim mieszkaniu przy ul. Dąbrówki.
Zdzisław Kozień (4 XII 1924 - 25 III 1998), jak zwykle uśmiechnięty, w rzeszowskim mieszkaniu przy ul. Dąbrówki. Fot. archiwum rodzinne
Wzięty aktor, a w wolnym czasie rzeźbiarz, kucharz, kibic… O kulisach życia zmarłego 17 lat temu Zdzisława Kozienia, niezapomnianego Zubka z "07 zgłoś się", opowiadają jego bliscy.

W latach 70. zeszłego wieku Zdzisław Kozień, wcześniej mający łatkę aktora prowincjonalnego, stał się gwiazdą polskiego filmu, bili się o niego najlepsi reżyserzy. Jednakże sukcesy i sława nie przewróciły mu w głowie.

- Zawsze był taki sam: naturalny, prostolinijny, skromny - charakteryzuje swego tatę Henryk Kozień.
Związany z Rzeszowem aktor umiał oddzielić codzienne życie od pracy zawodowej. Miał mnóstwo pozaaktorskich pasji. Tą najważniejszą było wędkarstwo.

- Przypomina mi się zabawna historia z lat 70., ojciec wtedy pracował we Wrocławiu - wspomina Henryk Kozień. - Pojechał na ryby z kolegami, wśród których był znany aktor Witold Pyrkosz. Ryby były zakrapiane. Pyrkosz tak się upił, że zasnął. Gdy się ocknął, popatrzył błędnym wzrokiem i stwierdził: "Żona mnie zabije. Woda mi się w wannie przelała!". Był nad rzeką i uroił sobie, że to woda w wannie…

Papuga w rosole

Zdzisław Kozień był perfekcjonistą. Uważał, że jeżeli coś robić, to dobrze albo nie robić wcale. "Na maksa" zaangażował się nawet w… hodowanie papug. Pobudował im piękne klatki.

- Z początku mieliśmy tylko parkę, ale zaczęły się rozmnażać. W pewnym momencie papug było chyba z 60 - opowiada syn artysty. - Po tym, jak w naszym mieszkaniu na rzeszowskiej Baldachówce zamontowano instalację gazową, papugi po kolei zaczęły padać - spaliny je podtruwały. Jeden z tych kolorowych ptaków… ugotował się w rosole. Przelatywał nad garnkiem, para go ścięła, tak że wylądował we wrzątku.

W prywatnym życiu Zdzisława Kozienia istotną rolę odgrywał sport. Aktor jeździł na nartach, łyżwach. Miał nielichą krzepę. W teatrze czasem pomagał przenosić kasę pancerną, ważącą ok. 200 kilogramów.

Bywał również kibicem - lubił żużel, piłkę nożną. - Kiedy piłkarze Stali Rzeszów, którzy wówczas rywalizowali w ekstraklasie, grali np. z Górnikiem Zabrze, szliśmy na stadion całą grupą - nadmienia Andrzej Sowa, kuzyn Henryka Kozienia.

Odtwórca roli Mudrowicza w "Szaleństwach panny Ewy" był osobą muzykalną. Grał na fortepianie, gitarze. Do rysowania też miał smykałkę. Często przebywał w kuchni: uwielbiał gotować i… jeść. - Zwłaszcza to, co tłuste. Delektował się flakami, gulaszem, baraniną - wymienia żona pana Henryka, Zuzanna Kozień.

Posiadał duże zdolności manualne. - Na 1000-lecie państwa, kiedy mój brat Jasiek (dziś mieszkający w Niemczech - dop. red.) miał iść w pochodzie jako książę Witold, "stary" wyklepał mu prawdziwą blaszaną zbroję - mówi syn aktora.

Potrafił też rzeźbić w drewnie. Henryk Kozień:
- We Wrocławiu mieszkaliśmy w bloku z aktorami i innymi pracownikami teatru. Naszym sąsiadem był m.in. Eugeniusz Priwieziencew, nazywany Żenką. W teatrze mieli wtedy podejście do Hamleta i Żeńka sądził, że będzie go grał. Obsadzono jednak kogoś innego. Priwieziencew nie mógł się z tym pogodzić. Stale chodził po korytarzu, powtarzał kwestię, głośno stukając drewniakami. Ojciec zawyrokował: coś trzeba zrobić, bo nie wytrzymamy z tym Żeńką. Wyrzeźbił z drewna ducha króla Hamleta, do tego zrobił malutkie drewniaczki, powiesił duchowi na ramieniu i dał Żeńce. I Żeńka się uspokoił.

Producent bimbru

Zdzisław Kozień długo był namiętnym palaczem papierosów. - Palił potworne ilości, nawet trzy paczki dziennie - przyznaje pan Henryk. - Jeśli w Rzeszowie występowały braki w zaopatrzeniu, potrafił wsiąść w samolot, polecieć do Warszawy i przywieźć walizkę fajek. Dopiero po zawale serca przestał kurzyć.

W mieszkaniu na Baldachówce okresami pędził bimber, czyli tzw. kozieniówkę. - Wykonał nawet etykietę, którą naklejał na butelki - wyjaśnia Zuzanna Kozień. Na etykiecie znajdował się rysunek końskiego zadu i, osobno, ogona. Taki rebus, którego rozwiązanie brzmiało: "sam-ogon".

Smakoszem tego trunku był chociażby Bronisław Cieślak, z którym Kozień grał w serialu "07 zgłoś się".

- Kiedyś kręcili zdjęcia w Warszawie. My mieszkaliśmy w Grand Hotelu, Cieślak, zdaje się, w Europejskim - przypomina sobie syn aktora. - Któregoś dnia "Borewicz" dzwoni i pyta: Zdzichu jest? - Jest - mówię. - A macie coś? - Mamy. - To przyjadę - zapowiedział. Przyjechał jako pasażer… polewaczki do czyszczenia ulic. Przyszedł do nas, dwa razy pociągnął i… było po gościu. Przy czym on już przyjechał trzaśnięty, chciał się doprawić.

Pan Henryk z uśmiechem wspomina sytuację, jaka miała miejsce na planie filmu "Przeklęta ziemia". Jego tata grał w nim proboszcza. - Pojechałem na plan, kręcili w Trzebnicy. W czasie przerwy ojciec i inni członkowie ekipy udali się do restauracji. "Stary" był w sutannie. Zamówił setę, a miejscowe kobiety łapały się za głowę i lamentowały: matko jedyna, do czego to doszło, żeby kapłan w knajpie wódę chlał!

Trudna współpraca z królową

Na scenie lubił improwizować. - Kiedy grał w "Emigrantach" i spektakl wystawiano w Rzeszowie, zaprosił do teatru m.in. mnie i szwagrów: Tadeusza oraz Stefana - wspomina Andrzej Sowa. - Jest w tej sztuce scena, jak bohaterowie siedzą przy stole, popijają gorzałę, a jeden z nich pyta: pojedziesz do tej Ameryki i zostawisz to wszystko - gospodarkę, chałupę, meble? I niech się dzieje, co chce? Wujek na to: "Nie, tak tego nie zostawię. Postawię pod drzwiami szwagrów, Tadka i Stefana, oni będą pilnować". Bractwo w teatrze zamilkło, wszyscy wiedzieli, że zmienił tekst. Wyszło mu to jednak tak naturalnie, że ktoś, kto oglądał przedstawienie po raz pierwszy, za Chiny się nie pokapował.

Kozień miał fenomenalną pamięć, dzięki temu szybko był w stanie opanować tekst roli. - Najchętniej uczył się w… ubikacji - uśmiecha się Zuzanna Kozień.

W filmie zadebiutował w 1958 roku, ale jego przygoda z X muzą na dobre zaczęła się kilkanaście lat później. Za rolę w "Skazanym" był nagradzany na festiwalach w Gdyni i w San Sebastian. O tym drugim wyróżnieniu dowiedział się od syna.

- Mnie z kolei powiedziała o tym znajoma, która usłyszała wiadomość w radiu. Ojciec pracował we Wrocławiu, z tym że wtedy był z matką (Janiną, pierwszą żoną - dop. red.) w Rzeszowie. Zadzwoniłem do niego i zaproponowałem: zdradzę ci newsa, pod warunkiem, że przyślesz mi trochę pieniędzy. W to, że dostał nagrodę, początkowo nie chciał wierzyć. Ale forsę podesłał - śmieje się Henryk Kozień.

Po "Skazanym" propozycje ról filmowych sypały się już jak z rogu obfitości. Kozień pojawił się m.in. w "Człowieku z marmuru" Andrzeja Wajdy. Późniejszy laureat Oscara zaoferował mu także udział w "Człowieku z żelaza".

- W tym filmie nie zagrał, bo przyblokował go Krzysztof Szmagier, reżyser serialu "07 zgłoś się". Z tego powodu ojciec trochę się z nim pokłócił i wkrótce potem postanowił z "07 zgłoś się" odejść - tłumaczy Henryk Kozień.

Postać safandułowatego porucznika Zubka zapewniła mu gigantyczną popularność. Ugruntowała ją rola Zygmunta Starego w serialu "Królowa Bona". Kozień po latach miał do niej sentyment, chociaż niezbyt dobrze układała mu się współpraca z występującą w roli Bony Aleksandrą Śląską.

- Przed wyjazdem na plan mówił kiedyś: znowu będę się musiał męczyć z tą małpą - wspomina Andrzej Sowa. - Sęk był w tym, że Śląska miała nadzwyczaj wysokie mniemanie o sobie. Dla niej Kozień to była aktorska III liga. A przecież warsztatu mu nie brakowało, umiał wszystko.

Teatr to było jego życie

Stworzył kilkadziesiąt filmowych kreacji, ale głównie był aktorem teatralnym. Zaczynał w rodzinnym Krakowie. Angaż w rzeszowskim Teatrze Siemaszkowej dostał w 1953 roku. Publiczność oglądała go m.in. w "Zemście", "Mazepie", "Weselu". Przez ponad 10 lat z powodzeniem występował na deskach teatrów wrocławskich. W 1983 r. wrócił do Rzeszowa i zamieszkał w bloku przy ul. Dąbrówki. Później przeniósł się do służbowego lokum przy ul. Lenartowicza.

Ostatnie lata życia aktor, po amputacji nogi, spędził na wózku inwalidzkim. Henryk Kozień: - Dzień przed śmiercią ojca był u niego lekarz medycyny paliatywnej. Ocenił, że tacie zostały góra 3 dni. Ojciec był po morfinie, już nie w pełni świadomy. Lekarze zresztą postanowili nie informować go, że ma nowotwór, mówili mu, że to wrzody.

Zmarł 25 marca 1998 r. w wieku 73 lat. - Pogrzeb na cmentarzu Wilkowyja odbył się 27 marca, czyli w Międzynarodowym Dniu Teatru - zauważa Zuzanna Kozień. - Teść, nawet kiedy był już przykuty do wózka, wciąż myślał o pracy na scenie. Bardzo chciał wystąpić w monodramie "Kamień na kamieniu". Teatr to było jego życie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24