Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Na granicy" to będzie mocne, męskie kino (cz. I)

Beata Terczyńska
W chacie pojawia się tajemniczy turysta grany przez Marcina Dorocińskiego.
W chacie pojawia się tajemniczy turysta grany przez Marcina Dorocińskiego. archiwum
- Są emocje, krew i - niestety - trupy. Jest bardzo emocjonująco i niebezpiecznie - tak o filmie "Na granicy", do którego zdjęcia kręcone były w Bieszczadach mówi producent.

Gdy przyjeżdżamy do Tyskowej, gdzie od ponad 1,5 miesiąca zadomowili się filmowcy, rozpętuje się ulewa. Brniemy po łydki w błocie pod górę do starej drewnianej chaty, w której rozgrywać się będzie akcja bieszczadzkiego thrillera "Na granicy".

Marcin Wierzchosławski, producent, prezes Metro Films, kreśli, o czym będzie to film.

- To historia dwóch nastolatków - Janka i Tomka - którzy z ojcem Mateuszem, granym przez Andrzeja Chyrę, wyjeżdżają do górskiej, opuszczonej strażnicy - opowiada.

- Mateusz to były pogranicznik, ale na zwolnieniu. Matka chłopaków, a jego żona, zginęła kilka lat wcześniej. Sam wychowuje synów. Mówiąc oględnie, relacje w rodzinie są nieciekawe. Chłopcy mają posmakować surowego życia w Bieszczadach. Trafiają tu, do chaty. Do tego momentu wydaje się, że jest to film familijny, ale przeistacza się w bardzo ciężką przygodę, próbę ognia dla całej rodziny.

W chacie pojawia się bowiem ten "zły", tajemniczy turysta grany przez Marcina Dorocińskiego. Ranny, wycieńczony. Okazuje się, że to przemytnik, który uczestniczył w nieudanej akcji przemycania ludzi zza ukraińskiej granicy. Wtedy zaczyna się ostra jazda. Wciąga bohaterów w mroczny świat. Są emocje, krew i - niestety - trupy. Jest bardzo emocjonująco i niebezpiecznie. Tyle mogę zdradzić...
Wnętrze starego drewnianego górskiego domu jest surowe, a jednocześnie urokliwe. Pachnie drewno i kurz. Unosi się woń z rozpalonego piecyka - kozy. Piętrowe metalowe łóżka ze starymi materacami, drewniane ławy. Na stołach dawne gazety "Razem", świece, kubki, deska do krojenia chleba, nóż. Stare szafki, jakieś plakaty, kalendarze, mapy, lampa naftowa. - Mamy genialnego scenografa, Marka Warszewskiego, mającego w dorobku m.in. "Miasto 44" - mówi producent. - Ten klimat to jego zasługa, choć jedno z tych pomieszczeń to dobudówka, tylko nieco spatynowana.

Szok, bo dalibyśmy izbie sporo dekad. Do końca zdjęć zostały trzy dni, a tu... katastrofa. Zamiast obfitego białego puchu - roztopy. - To jest duży problem - przyznaje producent. - Byliśmy przygotowani na sztuczne zaśnieżanie ostatnich scen. Przyjechała specjalistyczna ekipa z Warszawy, która robi takie efekty w wielu filmach, natomiast padający deszcz uniemożliwił nam dziś realizację zdjęć w plenerze. Przekładamy je. Ściągamy w Bieszczady konstrukcję sceniczną, która odetnie nas od deszczu. No ale na tym polega produkcja filmowa, że nie wszystko zawsze idzie tak pięknie, gładko.

Im bardziej hardcore'owo, tym lepiej dla filmu

Czy producent zdawał sobie sprawę z tego, że w Bieszczadach będą trudne warunki?

- Przez długi czas zakładałem, że część zdjęć wnętrz zrobimy w Warszawie. Teoretycznie w kinie nie ma potrzeby, żeby robić je w tym samym miejscu, gdzie plenery. Zdecydowaliśmy, że dla autentyczności emocjonalnej tego filmu, dla obrazu, warto jednak zaryzykować i zrobić całość w Bieszczadach. To, oczywiście, o wiele kosztowniejsze rozwiązanie, logistycznie trudne, ale cóż... Taką decyzję podjąłem i nie żałuję.

Nie ma tu luksusów. - To, wbrew pozorom, pozytywnie wpływa na film. Wszyscy są zdenerwowani, umęczeni, zdruzgotani czasem trudnymi zdjęciami do piątej nad ranem, ale tacy mają być bohaterowie odtwarzani przez aktorów. To nie ma być sielanka. Prawdopodobnie gdybyśmy te sceny kręcili w Warszawie w hali zdjęciowej, przychodziliby każdego dnia wypoczęci, wyspani, po dobrej kawie i śniadaniu, a to nie to samo.

Korzystając z przestoju na planie, podpytujemy młodych aktorów, jak im się pracuje w tych surowych warunkach i jacy są ich bohaterowie. Bartek Bielenia wcina kanapkę, usadowiwszy się na drewnianym pieńku.

- O Janku wiem od roku, bo już wtedy planowane były zdjęcia, ale z różnych powodów film został przesunięty. To chłopak tak naprawdę podobny do mnie. Niegłupi (śmiech), który chciałby coś w życiu zrobić. Parę sytuacji rodzinnych sprawiło, że ojciec zabiera nas w góry, by wszyscy mogli pozbierać się, nawiązać z sobą nowe relacje, poukładać siebie nawzajem. Janek nie chciał tu przyjeżdżać. Dwa tygodnie w górach z tatą, z którym się średnio dogaduje, i z młodszym bratem, z którym nie ma nic wspólnego, może być ciężką przeprawą. I jeszcze to przeczucie, że coś tutaj się wydarzy... Faktycznie. Spotyka nas coś, co chyba odciśnie piętno na całe życie. Liczba niespodzianek, nieprzewidywalnych sytuacji jest niezwykła, ale znajdowanie rozwiązań problemów jest kwintesencją filmu.

Bieszczady same w sobie są wyzwaniem

Bartek, pochodzący z Białegostoku, ale od 4 lat mieszkający i studiujący w Krakowie, dodaje: prawdziwym wyzwanie są też same Bieszczady. - Cudownie, że kręcimy ten film w lesie, gdzie ciężko się dostać, a nie w studio, gdzie prosto z taksówki można by było wskoczyć w obłocone kostiumy, buty i udawać, że jesteśmy w górach i coś przeżywamy. To miejsce daje energię, która nas absolutnie inspiruje. Ten domek ma swój klimat, bo tutaj nieopodal było kiedyś więzienie.

Młody aktor pierwszy raz jest w Bieszczadach. - Łaziłem sobie na wycieczki po okolicznych wzgórzach i pagórkach. Byliśmy na tamie w Solinie, u Beksińskiego, który zresztą stał się inspiracją, bo w pewnym momencie film wchodzi w ciemne zakamarki charakteru, kiedy jesteśmy popchnięci na granicę. Mam nadzieję, że byliśmy w stanie oddać to na ekranie.

Kuba Henriksen, podobnie jak filmowy starszy brat, nawet na jeden dzień nie wrócił z planu do domu, ale zaprawę w męskim, starszym gronie traktuje jak przygodę.- Gram Tomka, chłopaka spokojnego, który bardzo próbuje upodobnić się do ojca. Oni są z Jankiem kompletnie inni, a wszystko, co dzieje się w filmie, jest oparte na naszej relacji - mówi 14-latek, dodając, że nie trafiła mu się łatwa rola, zwłaszcza że to jego debiut.

- Na szczęście, świetnie mi się pracuje z doświadczonymi aktorami.

Kuba, pół Polak, pół Duńczyk, został wyłuskany w castingu. Film to dla niego tylko pozornie odskocznia od amerykańskiej szkoły, do której chodzi. W hotelu musi znaleźć czas na naukę i odrabianie lekcji. Na plan nie zabiera notatek. Tu musi być skupiony tylko na roli. W Bieszczadach jest pierwszy raz. - Gdziekolwiek się tu popatrzy, jest pięknie. Byłem na sankach. Odwiedził mnie tato, koledzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24