Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W służbie cesarza. Przemyski wojak Smuk

Andrzej Plęs
Instrukcja obsługi pomnika według Smuka: potrzeć nos - szczęście, potrzeć kufel - nigdy nie doświadczysz kaca, potrzeć buty - nie wykopią z roboty.
Instrukcja obsługi pomnika według Smuka: potrzeć nos - szczęście, potrzeć kufel - nigdy nie doświadczysz kaca, potrzeć buty - nie wykopią z roboty. Łukasz Solski
Najbardziej przemyski ze wszystkich idiotów z urzędu, pięć procent białka, piętnaście piwa i osiemdziesiąt - poczucia humoru. Gdyby Józef Szwejk nie był Szwejkiem, z pewnością chciałby być Julianem Smukiem.

Kiedy przed 18 laty powstawało Przemyskie Stowarzyszenie Przyjaciół Dobrego Wojaka Szwejka, żaden z jego członków nie chciał zostać Szwejkiem, bo wszyscy chcieli być oficerami. Może dlatego, że w powieści Jaroslava Haška oficerowie chodzili do burdelu, ale żeby Szwejk tam bywał - autor nie wspomniał. Członkowie towarzystwa nikłe mieli szanse na realizację przywilejów oficerskich w Przemyślu, bo:

- Ostatni browar zlikwidowano tu w latach 70., a ostatni burdel przeniósł się do Warszawy na Wiejską - przypomina Julian Smuk z cudownym przemyskim zaśpiewem w głosie.

Po czym został Szwejkiem, ponieważ na rezygnacji z oficerskich epoletów niewiele tracił. Jak go przekonywał znajomy: "Ty, Julek, powieść Haška znasz, gadane masz, bajer każdemu wciśniesz, to - weź - se uszyj mundur". I Smuk "uszył se" mundur szary szeregowca armii c.k. Franza Josepha, medalami go obwiesił i począł patrolować ulicami miasta.

I zdarzało mu się pakować w kajdany ludzi z pierwszych stron gazet, takich, do których policje i prokuratury boją się podejść. Tych niegrzecznych, bo grzecznych oprowadza po Prze- myślu, wydaje solidnie opieczętowane zwolnienia z pełnienia służby wojskowej z uwagi na "idioctwo z urzędu", które na odwrocie wysyła do utylizacji do przemyskiej ubojni. To też opieczętowane. Wszystko na żółtym papierze, czyli takim, jaki komisja wystawiła Józefowi Szwejkowi, zaświadczając, że idiotą jest, i w ten sposób ratując go przed karą śmierci za zdradę cesarza. Tudzież przepustki wydaje na przebywanie w mieście.

Warszawska Syrenka jest martwa i jakby jej nie było, w Zakopanem białych misiów jak psów i tylko głupio się tulą do zdjęcia, więc co to za atrakcja. Krakowski lajkonik to niemy pajac, który pojawia się na miejskim rynku raz w roku, a przemyski Szwejk - jak żywy, bo żywy i na co dzień niemal. I gadane ma, i tryska aforyzmami, i niespodziankę z kajdanami potrafi zrobić.

W służbie cesarza Józefa

Z Wieśkiem w soboty i niedziele patrolują miasto. Wiesiek też w mundurze, ale jakiś taki mocno śniady, z czarnym łbem i wąsem czarnym, więc niech będzie, że serbski poddany w armii cesarza Józefa. Albo Madziar, bo Węgrów w garnizonie przemyskim było co niemiara.

- Chodzimy, szukamy zielonych ludzików albo rosyjskich szpiegów - Smuk wylicza zakres swoich obowiązków. - A niegrzecznych turystów zakuwamy w kajdanki, odprowadzamy na odwach, na Bramę Sanocką Dolną. A kobiety - do kontroli osobistej. To ta przyjemniejsza część służby. Grzecznych oprowadzamy po fortach.

Ludzie "z Polski" są Smukiem zachwyceni, przemyskie biura podróży angażują go do oprowadzania wycieczek, bo - znów - gadane ma, i mundur też, więc dodatkowa atrakcja. W usta pakuje zgryz długiej fai, solidny cybuch wydrążony w przemyskiej manufakturze z klepki dębowej beczki.

Przemyślanom Szwejk już nieco spowszedniał, ale dla reszty kraju jest zjawiskiem, więc on i Towarzystwo Przyjaciół zapraszani są nawet do Olsztyna (Prusy!), na Jarmark Dominikański w Gdańsku (też Prusy), nawet w Kongresówce bywał z przesłaniem haškowym. I "trzaskał kopytami", i salutował w Wiedniu przy grobie generała Hermanna Kusmanka, dowódcy przemyskiej twierdzy.

Mają już zaproszenie do Kołobrzegu, Świnoujścia. Do Pragi nawet jeździ, bo Praga nie ma (o zgrozo!) ani swojego Szwejka żywego, ani takiego z brązu, jaki siedzi na ławeczce na przemyskim rynku.

A "ludzie z Polski" są przemyskim Szwejkiem tym bardziej zachwyceni, kiedy dostają "żółte papiery":

- Zaświadcza się, że - tu imię i nazwisko delikwenta, potem wstawia się datę "odpępnienia", czyli urodzenia - jest niezdolny do służby wojskowej, bo jest idiotą z urzędu - odczytuje Smuk z żółtej kartki. - Wydaje komisja lekarska - lekarz weterynarii i doktor nauk, czyli ja. Doktorat mi zabrali, nałóg został - dodaje od siebie.

- Przepustka upoważnia do korzystania z wszelkich latryn Twierdzy Przemyśl za darmo, ale papier toaletowy trzeba mieć swój - zastrzega.

Smuk prowadzi na odwach

Marka Kondrata, co w mieście nad Sanem swój sklep z winami otwierał, przy świadkach zapakował w kajdany i odprowadził do aresztu. Kondrat nie protestował, przecie to przemyślanin po mieczu, więc poczucie humoru ma. Gorzej było z wiceprezydentem miasta niegdysiejszym, którego Smuk też zakuł i też odprowadził, też bez protestu tamtego. Przechodnie na ulicy myśleli pewnie, że to koniec świata, bo wiceprezydent Przemyśla wleczony jest jak skazaniec.

- Nie minęły dwa tygodnie, a przyjechało CBA i zrobiło z nim to samo, tylko na poważnie - opowiada przemyski Szwejk. - A potem ludzie mnie pytali, czy ja jaki prorok jestem.

A ludzi władzy mniejszej i większej zakuwać szczególnie lubi.

- Jeździliśmy bieszczadzką ciuchcią, sprawdzaliśmy bilety, a oficjeli, którzy nie mieli przepustek na przebywanie w Twierdzy Przemyśl, zakuwaliśmy w kajdany - opowiada Smuk-Szwejk. - Przyjmowali to z godnością, ale najbardziej byli zadowoleni, kiedy ich rozkuwaliśmy.
Z wiceministrem tak zaszaleli z Wieśkiem, że mogło być straszno.

- Z Arłamowa wracał, z obstawą i żoną, nie wiadomo, które z tych dwóch groźniejsze - zaczyna. - Przed jego limuzyną wóz z "borowikami". My z Wieśkiem w mundurach, skierowaliśmy te samochody koło Bramy Sanockiej na parking, powiedziałem do Wieśka, żeby brał "borowików", bo Wiesiek karabin miał. To Wiesiek wziął. Walę do samochodu ministra, trzaskam kopytami, mówię, że żandarmeria polowa, żeby pokazali dokumenty. Zapakowałem ministra w kajdanki, zawlokłem na odwach. A Wiesiek "borowików" przed rampą dalej trzyma pod lufą i każe pokazać przepustki. A przecież gościom na metr od ministra nie wolno odejść. Dałem ministrowi przepustkę, dałem "żółte papiery" na urzędowe idioctwo, jego żona przeczytała i mówi do męża, że po 23 latach ktoś mu wreszcie prawdę powiedział. I podobno to u niego wisi ładnie oprawione i wszystkim mówi, że od Szwejka w Przemyślu dostał.

Dowódcę Straży Granicznej też w kajdanach prowadził na odwach, komendant ukraińskiej straży granicznej sam wysłał emisariusza, żeby zapytać, ile będzie kosztowało zdjęcie ze Szwejkiem. Szwejk się nie targował, poszedł, zakuł ukraińskiego komendanta. Temu źle chyba nie było, bo po uwolnieniu znów przysłał emisariusza. Z flachą ukraińskiej wódki. W podzięce.

Dziadek Szwejk

Nie od urodzenia był Szwejkiem. Przez lata lał dzwony w manufakturze Felczyńskich i ani wtedy myślał, że zrobi karierę w show-biznesie. Następne lata "kolejarzował", wtedy też nie śniła mu się kariera Szwejka plenerowego. Mówi o sobie, że przez pewien czas był najgłupszym człowiekiem na kolei, bo dyżurnym ruchu.

- No, nielichy idiota musi być, skoro do każdego pociągu wychodzi, ale do żadnego nie wsiada - tłumaczy zidiocenie dyżurnego ruchu.
Jako najgłupszy człowiek na kolei miał już pewne przygotowanie, żeby - jako Szwejk - zostać "idiotą z urzędu". Rodzina nie ma pretensji, że brat, ojciec i dziadek w jednej osobie robi z siebie... idiotę z urzędu, i to publicznie, bo rodzina też z haškowego plemienia.

- Brat jest członkiem towarzystwa, jego żona też "towarzyska" - wylicza Smuk. - A moja wnuczka, piątoklasistka, inaczej o mnie nie mówi jak dziadzio Szwejk. A o sobie - że jest Ola Szwejk. Czasem ze mną patroluje. Na razie bez munduru, ale jak lat przybędzie, i rozumu też, to zrobimy z niej markietankę.

Dwóch synów od lat w Anglii, za daleko, żeby odczuć szwejkowe wpływy ojca, choć w Telewizji Polonia czasem go widują. Córka - na Sycylii - jeszcze dalej. On sam nie planuje przeprowadzki. - Urodziłem się w Przemyślu, tu żyję, na złość wszystkim nie zamierzam się stąd ruszać - zapewnia.

Konkurencji nie ma, ale ośmiela się przypuszczać, że wieczny być może to on nie jest, więc szkoli w towarzystwie szwejkowym następcę.
- Na razie jest jednoroczny ochotnik - precyzuje Smuk. - Mojej, więc słusznej, postury, mięsień piwny też imponująco rozwinięty, pysk okrągły, nadaje się.

Następca ma na blachę wykuć powieść Haška, poczucie humoru ma mieć, ma nauczyć się pić napój organizacyjny wzorcowo i bez przykrych konsekwencji, czołgać sie po okopach powinien sprawnie, szary mundur musi nosić z godnością, Przemyśl dobrze znać, faję do pyska brać i gadane mieć. Jak Julek Smuk.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24