Była na kijowskim Majdanie, kiedy spontaniczny protest zaczął zmieniać Ukrainę. Potem Rosja zagarnęła Krym, potem zapłonął Donbas. Najpierw dr Olga Solarz zaczęła organizować pomoc dla walczących w Donbasie Ukraińców.
Pierwszym transportem pojechało trzysta kilo ciepłej odzieży, w tym zimowych mundurów. Drugi transport liczył już pół tony. Cztery dni spędziła wśród ochotników z Ajdaru, spośród których wielu wcześniej protestowało na Majdanie. Trafiła do sierocińca w miasteczku Szczastia pod Ługańskiem, widziała dzieci, widziała szkoły funkcjonujące na terenach sąsiadujących ze strefą działań wojennych, widziała, że brakuje tam niemal wszystkiego.
Wróciła do Przemyśla, zaczęła rozsyłać listy do znajomych i przyjaciół: "pomóżcie im". Wkrótce rzesza ludzi z całej Polski zaczęła słać do niej dary dla walczącej Ukrainy i dla cywilów, którzy uciekli z ogarniętych walką terenów.
- Kolejny transport to ubrania, zabawki, przybory szkole dla domów dziecka w Szczasti, Swatowem i Kreminnem, pomoc dla pacjentów szpitala psychiatrycznego w Swatowem oraz dla domu małego dziecka w Sewierodoniecku - wylicza Olga.
Zszokowało ją, że placówki w Szczasti nie ewakuowano, choć tak niedaleko toczyły się walki. Nauczone doświadczeniem dzieci, same schodziły do piwnicy budynku, kiedy tylko zaczynał się ostrzał.
- A nauczycielki zapewniały mnie, że dzieciaki były w stanie odróżnić po dźwiękach, kto strzela - mówi Olga. - Mówiły też, że nawet starsze dzieci pod wpływem strachu i zagrożenia zaczęły się w nocy moczyć.
Mogę sprawić, że dzieci się uśmiechną
To było istne szaleństwo, kiedy przywiozła do Szczasti, do Swatowego i do Kreminnego wory pluszaków od polskich kolegów. Szał radości i... łzy.
- Wiedzą, co się szykuje, siedzą z błyszczącymi oczami i czekają - relacjonuje. - W jednej ze szkół popełniłam błąd, wyłożyłam to wszystko na podłogę i dzieciarnia rzuciła się na łów. I widzę kilkuletnią szlochającą dziewczynkę z naręczem pluszaków, która cały czas marzyła o jednym, ale takim wielkim. I małego chłopca, który upatrzył sobie kolorowe autko, ale starszy i silniejszy kolega wziął je pierwszy. Udało się namówić starszego, żeby to autko dał młodszemu koledze.
Relacje ze swoich wizyt w strefie ATO (strefa działań antyterrorystycznych) wrzucała na swój profil na Facebooku, odzew był jeszcze większy.
- Agata, Oliwia i Tomek zorganizowali w szkołach gminy Dębica akcję zbierania zabawek - opowiada. - Czytałam internetowe wpisy dzieci. Jeden z dzieciaków napisał: "Mogę sprawić, że dzieci, które są w domu dziecka, się uśmiechną. Dam im miśki i fajne kredki. Warto pomagać, bo jest fajnie, gdy daje się prezenty. Pieniądze wezmę z komunii. Lepiej dawać, niż brać." Rezygnuje z czipsów, byle coś wysłać dzieciom z domu dziecka w Szczasti. Agata z Lubaczowa zorganizował podobną akcję w tamtejszych szkołach. Przysłała dwa busy zebranych przez siebie darów. W Skołyszynie Tomek Rozbicki z żoną Beatą uruchomili wśród znajomych i nieznajomych swoją akcję i ślą pomoc dla Tatarów krymskich do Drohobycza oraz do strefy ATO. Przychodzi do mnie bardzo dużo paczek indywidualnych. Od moich znajomych, od ich znajomych, a nawet od osób, które o akcji dowiedziały się po prostu z Internetu.
Mój dom jest moją ojczyzną
Mówi, że nie ma żadnego pęknięcia kraju na linii Dniepru, to nieprawda, że wschodnia Ukraina ciąży ku Rosji.
- Tu wieś mówi po ukraińsku, choć to ukraiński z domieszkami rosyjskiego i ciekawymi formami dialektycznymi - dr Olga Solarz obrusza się nieco na polskie stereotypy.
I nieprawdą jest, jak sądzi się w Polsce, że wschód Ukrainy nie postawił separatystom oporu. W "afgańskiej rocie" z batalionu "Ajdar" służy mnóstwo Ukraińców ze wschodu. Także tego wschodu, który w tej chwili jest pod wpływami prorosyjskich bojówek. Ich domy zniszczono, ich rodziny musiały uciekać w bezpieczniejsze rejony kraju, oni wstąpili do "Ajdaru", żeby dla Ukrainy odzyskać swoją małą ojczyznę. Po tamtej stronie zostało wielu z tych, którzy Ukraińcami się czują, choć mówią po rosyjsku.
- Boją się zdradzać sympatie proukraińskie - mówi Olga. - W najgorszym przypadku grozi im śmierć, w lepszym - co najmniej szykany. Na zachodniej Ukrainie deklarować swoją przynależność narodową nie było i nie jest aktem odwagi, na wschodzie to teraz może być akt samobójczy. Za to ludzie tu znikają bez wieści.
Opowiada o wiosce Peremożne pod Ługańskiem, w znacznym stopniu zamieszkiwanej przez Łemków.
- Mieszkańcy Peremożnego w czasie lipcowych upałów dość aktywnie pomagali wojskom ukraińskim, przede wszystkim dostarczali wodę - mówi Olga. - Kiedy do wsi weszli separatyści (zastrzega, że to określenie jest nie do końca trafne), natychmiast zaczęli sporządzać czarne listy mieszkańców. Tych, których podejrzewali o sprzyjanie władzom Kijowa.
Wie to od dziewczyny, która pomagała wywozić ludzi z Peremożnego.
- Całą jedną rodzinę zabito strzałami w głowę. Taką egzekucję wykonano na co najmniej 10 mieszkańcach tej wsi - kontynuuje Olga. - I to nie jest jedyna miejscowość, która została potraktowana w ten sposób za przyznawanie się do tożsamości ukraińskiej. Reszta - wiedziona ich doświadczeniem - nauczyła się, że nie zawsze warto manifestować swoje sympatie. Druga strona ma świadomość swojej bezkarności.
Olga jest przekonana, że bez względu na rozwój sytuacji militarnej i politycznej, niestety, część z popełnianych tam obecnie zbrodni nigdy nie zostanie ujawniona i ukarana.
Jednak zasadnicza większość mieszkańców tamtych terenów swoje poczucie przynależności ogranicza do swojej wioski, swojego miasta. Wcześniej nie czuli się przedmiotem walki sił geopolitycznych, teraz starają się przetrwać.
- Niewiele się w Polsce o tym mówi, ale ten stan świadomości związany jest z patriotyzmem lokalnym - wyjaśnia Olga. - Ludzie tu identyfikują się przez swój dom, swoje mieszkanie, swój ogródek, swoich sąsiadów, groby bliskich, swoją świątynię. Nie angażują się w wielką politykę, dziwią się: po co komu ta wojna. Miałam kontakt z uchodźcami z tamtych terenów, zapewniają, że na wschodzie nigdy nie było podziałów na tle narodowościowym czy religijnym, że to zostało sztucznie nakręcone. I wściekli są na władze, także te w Kijowie, że nie zahamowały tego procesu, że nie były dość stanowcze.
Po tej stronie człowiek jest ważny
Na Ukrainie mówi się, że oni starają się walczyć sprzętem, druga strona walczy człowiekiem. Że u nich każde życie jest ważne, że poległych żegna się z honorami, nie zakopuje w przydrożnych rowach, jak to robią "tamci", nie wywozi się pod pretekstem białych konwojów humanitarnych na rosyjską stronę, żeby zagrzebać na cmentarzach w tajemnicy i bez udziału rodziny.
- Odwiedzałam kobietę spod Starobielska, której mąż zginął w sierpniu - opowiada Olga. - Na jego pogrzeb we wsi przyszło mnóstwo ludzi, grupa starych kobiet zaczęła śpiewać hymn ukraiński. Żołnierze, pochodzący z zachodniej Ukrainy, którzy uczestniczyli w pogrzebie, byli w szoku.
Mówi też o swojej znajomej ze wschodniej Ukrainy, która właśnie ubiega się o rosyjskie obywatelstwo. Zdrajczyni? Nic podobnego, zdeklarowana Ukrainka i zwolenniczka władzy kijowskiej, ale prowadzi interesy po tamtej stronie granicy.
- I kiedy wraca na Ukrainę, siada i przez trzy dni ogląda wiadomości i mówi przy tym, że nareszcie może posłuchać takich "nieprzesyconych rosyjską propagandą - wspomina Olga. - I zapewnia, że po tamtej stronie nieustannie czuje na sobie uwagę tamtejszych służb wywiadowczych, że tam wszyscy są śledzeni.
Polak - brat
- Zanim Polacy uruchomili spontaniczną pomoc dla mieszkańców wschodniej Ukrainy, byliśmy dla nich państwem... nienamacalnym, anonimowym - podkreśla Olga. - Dla większości z nich to był pierwszy kontakt z Polską.
O ile dla wschodniej części kraju Polska była obojętna, a o tyle świadomość mieszkańców zachodniej obciążona była niełatwym w przeszłości dla obu stron sąsiedztwem. Pomoc Polaków dla walczącej Ukrainy zupełnie to zmieniła. I wyczuwa się ogromny wzrost sympatii dla Polski.
- W zachodniej części kraju przestaje obowiązywać ten ugruntowany przez wieki, niespecjalnie życzliwy dla nas schemat: Polak - pan - tłumaczy Olga. - Teraz myśli się raczej kategoriami: Polak - brat. Przy każdej okazji podkreślam ich ogromną wdzięczność dla nas, bo też odczuwałam ją wielokrotnie.
- W słowach, w gestach, w uniesionej "fałce" zwycięstwa dwóch palców na widok Polaka. Dla nas - po tej stronie granicy - to równie ważne - podkreśla Olga.
Także dla tych dzieci z dębickich, lubaczowskich, skołyszyńskich szkół, które uczą się dawać i uczą się poczucia odpowiedzialności także za innych. I to jeszcze nie koniec, bo dzieci po wschodniej stronie Ukrainy wciąż "głodne są" zabawek, odzieży, nade wszystko - przyborów szkolnych.
Uciekinierzy z tamtych terenów mają niewiele i brakuje im wszystkiego, na powrót do domów tymczasem nie mogą liczyć. Dlatego kilka worków odzieży, zabawek, proszku do prania i przyborów szkolnych to tak samo ważny gest jak obecność polskich polityków na rocznicowej trybunie Majdanu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Andrzej z "Sanatorium miłości" mieszka w DPS. Nie zgadniecie, kto chce mu pomóc
- Marcin Miller chudnie w zastraszającym tempie. Lider Boysów to teraz niezłe ciacho!
- Rutkowski grozi, że nagra piosenkę z Wiśniewskim! Będzie nowe Ich Troje?!
- Hanna Gucwińska nie doczekała się dzieci. Jej wyznanie wyciska łzy z oczu