Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Saper: W sumie to miałem... bombowe życie

Andrzej Plęs
Jak długo jeszcze będzie saperem? - Dopóki będę potrzebny - odpowiada Krzysztof Glijer. - Jeżeli ja wykonam swoją pracę, to ktoś inny będzie miał spokój.
Jak długo jeszcze będzie saperem? - Dopóki będę potrzebny - odpowiada Krzysztof Glijer. - Jeżeli ja wykonam swoją pracę, to ktoś inny będzie miał spokój. Bartosz Frydrych
- Saper myli się trzy razy - zażartował niegdyś Krzysztof Glijer. - Pierwszy raz, kiedy zostaje saperem, drugi raz - kiedy się żeni, i trzeci raz, ten ostatni. Z "drugiego razu" musiał potem gęsto tłumaczyć się żonie, trzeciego - Bogu dzięki - nigdy nie było, a pierwszego - nigdy nie żałował.

Nikt w Polsce nie "położył" tylu kominów i rekord pewnie nigdy nie zostanie pobity, bo przecież nie mamy nieograniczonej liczby kominów do "położenia". Pół setki ich wyburzył, ale przeczy ze śmiechem, kiedy mu zarzucić, że lubi niszczyć. I to z hukiem niszczyć. Wydłubywał z ziemi rzeczy, od których archeologom serca zaczynały bić szybciej z emocji, i trochę dziwi się ludziom, że beztrosko wchodzą do lasu po grzyby, bo gdyby wiedzieli, po czym stąpają, chodziliby po ściółce ostrożnie i na paluszkach.

Albo by nie chodzili - ze strachu - wcale. Kawał życia spędził, żeby uczynić podłoże kraju bezpieczniejsze, i ten kawał życia uświadomił mu tyle, że jeszcze dwóch żyć by mu brakło, by wyciągnąć z ziemi całe śmiercionośne zło, jakie zostało po ostatniej wojnie światowej. Huk eksplozji trwa krótko, odgłos medialny też, więc nie dziwi się, że mało kto wiedział o tym, że niedawno pod Czarną koparka wyleciała w powietrze na poniemieckiej minie sprzed 70 lat. Głośno o tym nie było, bo krew się nie polała. Tym razem.

Saper z przypadku

Tradycji żołnierskich w rodzinie nie było, mundur nie był jego marzeniem życia. Raczej studia na akademii rolniczej, bo zamierzał zostać weterynarzem - jak ojciec. Zamiar zmienił, kiedy zobaczył kuzyna w mundurze studenta szkoły oficerskiej. Też Glijer, z taką samą datą urodzenia, tyle że Ryszard, a nie Krzysztof. Ryszarda, na papierach Krzysztofa, wojskowa komenda uzupełnień posłała do saperów zamiast Krzysztofa. Ot, drobna pomyłka w wojskowej dokumentacji. Krzysztof zobaczył kuzyna w mundurze, przeszły mu marzenia o weterynarii, postanowił zostać saperem.

- W WKU byli zdziwieni, że chcę do Wyższej Oficerskiej Szkoły Wojsk Inżynieryjnych we Wrocławiu, bo z papierów im wychodziło, że już od roku jestem studentem tej szkoły - opowiada major w stanie spoczynku. - Pojechałem na egzaminy - i kolejne zdziwienie komisji, bo ja przecież już rok po zdanych egzaminach wstępnych. Długo jeszcze musiałem się tłumaczyć, że to Ryszard przede mną wszystko zaliczał, a nie ja.

To był początek lat 70., wtedy do wojska na "zawodowego" szło się na całe życie i nikt nie był w stanie wówczas przewidzieć, że ćwierć wieku później wojsko przestanie być państwu potrzebne. Chłonął wiedzę: co, czym, jaką ilością i jak wywalić w powietrze, i chłonął tak skutecznie, że na drugim roku studiów miał już uprawnienia do samodzielnego wyburzania.

Kiedy w 2005 roku likwidowano jednostkę saperów w Dębicy, Glijer został w mieście, choć z Płocka pochodzi. Został, bo spędził tu lata, tu była żona, tu dzieci chodziły do szkoły, ale mundur trzeba było zrzucić. Zdjął mundur, choć ledwie kilka miesięcy wcześniej wizytujący dębicką jednostkę sam prezydent Aleksander Kwaśniewski przypinał mu do munduru medal "Za Ofiarność i Odwagę".

A potem armia uznała, że przestał być narodowi potrzebny, jak wielu innych oficerów. Można było ubolewać, że obronność państwa poleciała na łeb, ale przecież oni latami rozminowywali tereny pod duże budowy, oni byli na pierwszej linii walki z powodziami. I nagle przestali być potrzebni.

Major Glijer zdjął mundur, rozgoryczony mocno, ale i bez munduru robił potem dokładnie to, co wcześniej. W swojej firmie.

Robota jak każda inna?

Mówi, że kiedy żenił się i zakładał rodzinę, to saperem już był, więc żona miała świadomość, że łączy się z "rozrywkowym" gościem. Przez następne lata starał się nie przynosić roboty do domu, nie opowiadał w rodzinnym gronie o tym, że wydłubał z ziemi niespodziankę, która mogła sprawić, że do domu nigdy nie wróci. Choć przecież nie można rodziny odciąć od doniesień medialnych, które czasem wspominają, że ten czy ów stracił ręce, bo znalazł w lesie niewybuch, że rolnikowi brona poszybowała kilka metrów w górę, bo zahaczyła o powojenną pozostałość.

- Kilka razy było blisko - przyznaje niechętnie, jakby tabu rozciągało się także poza krąg rodzinny. - Żyję, ręce mam, palce mam wszystkie, oczy mam - zamyka temat.

Laik nie ma pojęcia, co potrafi kilkudziesięciokilogramowy ładunek, który kilkadziesiąt lat spędził w ziemi. Kompletnie nieobliczalny jest, i sama wiedza saperska tu nie wystarczy. Doświadczenie może trochę pomóc. Rutyna może zabić.

Rozminowywał poradziecki poligon, na którym Armii Czerwonej nie było od dekady. W transzei znalazł granat ręczny, do zawleczki przymocowany odciąg, co zauważył dopiero po oględzinach. Rutyniarz albo laik podszedłby, podniósł, bo to tylko zapomniany granat. Takie niespodzianki zostawiała nam bratnia Armia Czerwona na odchodne.

- Napad na pocztę w jednej z miejscowości. Napastnik - uciekając - zostawił paczkę, ze środka wyraźnie słychać było tykanie zegara - opowiada. - Z całym szacunkiem dla umiejętności ówczesnej milicji, sytuacja trochę przerastała funkcjonariuszy. Okazało się, że w środku były dwie cegły, tykający budzik i wystające druty. Najmądrzejszy z nas wszystkich okazał się pies milicyjny. Na strychu sąsiedniego budynku znalazł gościa, który to skonstruował.

Z rozbawieniem mówi o amerykańskich filmach, na których wyszkolony policjant AT czy saper do ostatniej sekundy zastanawia się, czy przeciąć drucik czerwony czy niebieski. W realu ani terroryści, ani saperzy nie grają w czerwone-niebieskie.

Zbieractwo nabyte

- Nie przejdę obojętnie obok kawałka metalu - przyznaje samokrytycznie.
Z życia zawodowego mu się to wzięło. Prócz niewybuchów wydłubywał z ziemi historię, współpracownicy, rozkochani po amatorsku w archeologii, nauczyli go sporo. Wyciągnie taki z ziemi kawałek metalu, oczyści i okazuje się, że skarb znalazł.

- Rozminowywaliśmy kawałek Wału Pomorskiego, podszedł do mnie pracownik, pokazał kawałek metalu - opowiada Glijer. - Okazało się, że znalazł brązową siekierkę z epoki łużyckiej. Pięć tysięcy lat historii! Pani archeolog ręce trzęsły się z emocji, kiedy brała ją do rąk.

Krzyż pielgrzyma - kolejne znalezisko. Zardzewiałych sztuk broni białej albo palnej nawet nie zliczy, ale kiedy wygrzebał z ziemi pod budowę A4 motocykl "Ra- leigh" z 1924, poszło w całą Polskę. Sprzęt trafił do dębickiego muzeum, Glijer trafił do starych ludzi, którzy mu trochę o motorze opowiedzieli.

- Ponoć jeździli nim bandyci na rabunek - mówi o efektach swoich działań historyczno-detektywistycznych. Ktoś ze świadków nawet określił, że ten motocykl zbroczony jest krwią.

Namierzył też "miejsce spoczynku" kosza do tego motocykla. U jednej pani w ogródku. Nie mógł wykopać natychmiast, bo pani całą ekipę poszukiwaczy wyrzuciła z ogródka na zbity pysk. Ogórki miała posadzone, nie pozwoliła pod nimi grzebać. Glijer czeka, aż się na wiosnę ziemia trochę osuszy, pójdzie wykopać resztę motocykla.

Wybuchowy dom

Dziesięcioletni golden retriever, w domu pokojowo usposobiony do wszystkich, nie jest świadom, że pan bawi się zawodowo w mało pokojowe zajęcie. Nawet dwóch panów, bo i syn Krzysztofa zajął się rozminowywaniem terenów budowy i lasów.

- Uprawnieniami przerósł ojca, choć doświadczeniem na pewno nie - przyznaje dumny tata. Protestuje, kiedy mu wypomnieć, że wypchnął syna na pole minowe; przecież to był swobodny wybór potomka.

- Ma do tego smykałkę - przyznaje Glijer starszy. - I lubi to; a skoro mu jeszcze za to płacą, to rewelacyjnie.
Młodszy syn studiuje informatykę, córka skończyła studia prawnicze w Krakowie, więc przynajmniej tych dwoje nie będzie miało wybuchowego życia zawodowego. A on? Dawno mógłby przestać zajmować się czymś, co każdego dnia życia zawodowego może sprawić, że będzie to jego ostatni dzień.

- Dopóki jestem potrzebny... - zawiesza głos, kiedy go zapytać o przyszłość. - I jeszcze świadomość, że jeżeli ja wykonam swoją pracę, to ktoś inny będzie miał spokój. Wciąż mam w pamięci scenę ze szkoły w Tylmanowej, do której zaproszono mnie, żeby ostrzec dzieciarnię przed niewybuchami. Wcześniej od niewybuchu zginęła tu trójka dzieci. Wszedłem do klasy, zobaczyłem, że na pierwszej ławce płoną trzy świeczki. Nie wytrzymałem, musiałem wyjść...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24